5 MajPomimo, że mieliśmy do przejechania tylko ok. 150 km, nie zwlekaliśmy zbytnio z wyjazdem. Kilka rzeczy składało się na to, że musieliśmy mieć pewien zapas czasu.
Na pierwszej napotkanej stacji benzynowej kupiliśmy winietkę, zapomnieliśmy o tym przy wjeździe do Bułgarii, a przecież obowiązuje ona chyba na większości dróg w tym kraju. Dosyć często informują o tym znaki. Choć do granicy z Grecją Kulata-Promahon było tylko 40 kilometrów, nie chcieliśmy już ryzykować. Normalnie jest nawet bliżej, ale remont drogi numer 1 wymuszał jazdę przez Petrich. Koszt tygodniowej winiety to 10 lewa (5 euro).
Od granicy już bez zatrzymywania dojechaliśmy do Salonik.
W Salonikach z pomocą nawigacji odnaleźliśmy
Parking Byzantio, na którym prawie na dwa tygodnie zostawiliśmy nasz samochód (Ich konto na
Facebooku). Trochę było kłopotu z przepakowaniem się, musieliśmy w końcu zabrać prowiant na 13 dni. Udało nam się to w końcu i mogliśmy wraz z bagażami odjechać z parkingu terenowym BMW właściciela w kierunku Macedonia Airport Thessaloniki. Za parking zapłaciliśmy 60 euro, wliczony transport na i z lotniska. Jest to spory wydatek, ale w naszym przypadku nie było raczej innego wyjścia, zresztą te 60 euro to i tak o 20 euro mniej niż za parkingi przy lotnisku.
Do odlotu zostały nam prawie trzy godziny.
Trochę obawiałem się, że przekroczymy limit ciężaru bagażu (23 kilogramy), słusznie zresztą, bo przekroczyliśmy go o 2 kilogramy w każdym z trzech jakie mieliśmy, nikt jednak na to nie zwrócił uwagi. Co prawda ważyłem walizki w domu, ale po drodze dorzuciliśmy do nich jeszcze co nieco.
Już jest nasz samolot. Lecieliśmy liniami
Aegan Airlines.
Trochę było zamieszania z autobusem, który miał nas zawieźć do samolotu, przyjeżdżał jakiś potem okazywało się, że to nie ten. W końcu jednak pojawił się ten właściwy i z pewnym opóźnieniem mogliśmy zająć swoje miejsca. Nie jestem jakimś stałym bywalcem lotnisk, w życiu leciałem raptem kilka razy, ale w Salonikach, przy tych wszystkich lotniskowych procedurach miało się odczucie pewnego bałaganu.
No to lecimy.
Żegnaj stały lądzie.
Szkoda, że nie miałem przy sobie mapy, można by określić dokładnie nad jaką wyspą akurat lecieliśmy.
Po nieco ponad godzinie lotu lądujemy na Rodos. Wyspa nie wita nas piękną pogodą, widać było, że niedawno padał deszcz.
Odebraliśmy bagaże, a ja już z daleka widziałem pracownika
Port Cars-Travel z dużą kartką i wydrukowanym na niej moim imieniem i nazwiskiem.
Jak na życzenie po naszym wyjściu z lotniska wyszło słońce i zrobiło się bardzo ciepło.
Pod lotniskiem czeka na nas nasz nowy środek lokomocji, Fiat Punto zarezerwowany wcześniej w w/w biurze. Cała procedura wynajęcia samochodu trwała 5-10 minut. Pan z wypożyczalni był zaopatrzony w bezprzewodowy terminal do kart płatniczych, zapłaciłem 70 euro za dwa dni (wcześnie jeszcze z Polski zapłaciłem 10 euro zaliczki), spakowaliśmy się i mogliśmy jechać już w kierunku naszej nowej kwatery. Do pokonania mieliśmy około 50 kilometrów.
Niektóre drogi na Rodos to prawie autostrady, od początku było widać, że to kompletnie nie nasze klimaty. Pełno sklepów, stacji benzynowych. Już sama odległość 50 kilometrów pokazuje jak duża to wyspa.
Przed Lindos, bo tam właśnie jechaliśmy, zatrzymaliśmy się jeszcze w jakimś supermarkecie po niezbędne zakupy.
Po lewej stronie widać już nasz cel.
Dosyć szybko znaleźliśmy
Lambis Studios, miejsce kolejnych dwóch noclegów.
Jeszcze wizyta na recepcji, odbiór kluczy, szybkie rozpakowanie, przy którym stłukło nam się zakupione pół godziny wcześnie dwa litry winka. Konieczna więc była jeszcze jedna krótka przejażdżka, na szczęście sklep był kilkaset metrów dalej. Mogliśmy w końcu spokojnie usiąść sobie na tarasie i odpocząć w zupełnie innej rzeczywistości niż jeszcze tego samego dnia rano. Szczęśliwi, bo, jak pisałem wcześniej trochę obawialiśmy się tego dnia. Parking, samolot, samochód z wypożyczalni, nowy nocleg, trochę tego w końcu było.
Jeszcze kilka słów dlaczego Rodos, skoro od razu narzekam na tą wyspę i dlaczego wybraliśmy samolot. Można napisać, że od tego samolotu wszystko się zaczęło.
Początkowo plan był taki, że w tym roku nie pojedziemy do Grecji, a skupimy się niemal wyłącznie na Albanii. Potem zaczęliśmy się trochę łamać. Nie ukrywam, że w tym łamaniu pomogły trochę relacje z Wysp Greckich z tego forum, a szczególnie jedna, tych samych Autorów, którzy teraz tak bardzo zachęcają nas do powrotu na Anafi
.
Nadszedł w końcu pewien listopadowy wieczór, kiedy przeglądałem Internet i trafiłem na promocję biletów lotniczych na trasę Saloniki-Rodos w cenie 24 euro od osoby. Nie zastanawialiśmy się długo, przecież z Rodos już blisko na dwie wyspy, które zawsze bardzo chciałem odwiedzić. No i wokół tego lotu powstał cały plan na wakacje. Także Rodos od początku nie była celem samym w sobie, tylko miejscem przesiadki. Jednak doszliśmy do wniosku, że skoro już na niej będziemy to warto zobaczyć chociaż jakieś jedno miejsce.
W wyborze pomógł mi Kolega z pracy, który odwiedził Lindos parę lat temu, a rozkłady samolotowo-promowe pozwoliły nam na spędzenie na Rodos dwóch nocy, czyli akurat tyle ile chcieliśmy.
CDN