Nadszedł nareszcie 14/08 - dzień naszego wyjazdu do Grecji. Ekipa 9 osób (w tym 2 dzieci), 3 samochody. Wszystko mieliśmy oczywiście przygotowane wcześniej, pozostało spakowanie całego ekwipunku w samochody. Tego dnia byliśmy jeszcze w pracy, więc akcja rozpoczęła się ok. godz. 18. Zakładałem, że nie powinno być problemu, układ osób w samochodach 4+3+2 - spokojnie, a jeszcze dwa kombi... I faktycznie nie było najgorzej.


Jedyny, ale poważny problem - lodówka samochodowa, pożyczona od znajomego okazała się zbyt wielka i musiała zostać

Postanowiliśmy, że jedziemy dłuższą trasą, maksymalnie autostradami: Opole - Głubczyce - Krnov - Olomouc - Brno - Bratysława - Budapeszt - Belgrad - Skopie - Saloniki - Plaka. Etap pierwszy - ok. 1700 km. W tym roku po raz pierwszy od niepamiętnych czasów miałem mieć po drodze trochę luzu... Zawsze jechałem pierwszy, pilnowałem drogi, co wiązało się z większym wysiłkiem, tym razem jako pierwszy ruszył Darek - dobrze zna drogę do Brna, a potem to zobaczymy. Droga, jak droga, robi się noc, kilometry uciekają, na granicy czesko - słowackiej 2 pierwsze samochody przejeżdżają "bez nikakich" a mi Czech każe zjechać na bok i czekać... Cholera, a cieszyłem się, że nie jadę pierwszy! Po 15 minutach gburowaty celnik oddaje paszporty - jechać. Zajęli się Słowakiem, któremu karzą otwierać bagażnik! Przejazd przez Słowację i Węgry - bez historii, tankowanie, winietki, 3 godziny snu przy stacji pod Budapesztem. Na granicy węgiersko - serbskiej wymieniamy Euro na Dinary, jest już piękny, słoneczny dzionek.

Przez jugoli jadę pierwszy, przypominam jeszcze reszcie o częstych patrolach policji drogowej, lepiej niech nikt się nie wychyla! Ruszamy i faktycznie, pierwszy wiadukt, a policja już "suszy"! Droga do Belgradu to pseudo - autostrada, nie można depnąć - 90 - 100 - 110 max. i co najmniej 5 patroli policji. Obawiałem się trochę przejazdu przez Belgrad, ale poszło jak po sznurku, ruch w mieście ogromny, ale wystarczy pilnować E-75 i nie ma problemu. Samo miasto z okien samochodu robi nie miłe wrażenie. Dalej droga jest już lepsza, znowu można jechać szybciej. Za Niszem znowu zwężenie, a im bliżej Macedonii, tym ciekawsze krajobrazy - zaczynają się góry.

Na drodze ruch umiarkowany, trochę tirów, miejscowi w strasznie starych samochodach, szok, dawno nie widziałem Moskwicza, a tu ich pełno i nawet kombik się zdarzył



Większość ekipy jest już zmęczona jazdą, zatrzymujemy się przy pierwszej stacji - przyda się chwila odpoczynku. Zostały nam jeszcze jakieś 2-3 godziny jazdy. W okolicach Salonik robi się ciemno, jeszcze tylko Katerini i mapa w dłonie żeby nie przegapić zjazdu na Plaka - Litochoro, tam mamy pierwszy kemping, znany z poprzedniego pobytu (2003 rok). Jest zjazd, parę kilometrów boczną drogą i wreszcie zajeżdżamy na kemping! Nic się nie zmieniło, ta sama brama, te same budynki! Licznik wskazuje 1630 km od Opola. Dobrze jest zajechać w znane miejsce! W nocy ciężko byłoby szukać innego kempingu. Pan w recepcji jest bardzo sympatyczny. Daję jeszcze naszym paniom, które nas meldują starą kempingową książeczkę zniżkową z poprzedniego pobytu - jest tam pieczątka kempu z 2003 roku!!! I co? I luzik - pan mówi, że 10% zniżki mamy


Następny dzień to totalne lenistwo. Leżymy na bardzo przyjemnej, żwirowej plaży, moczymy się w morzu, po południu 5 osób w 1 samochodzie jedzie do pobliskiej Leptokarii, mi się nie chce, już tam byłem - nic ciekawego, wolę napić się winka

17/08 - godz. 5.00 - pobudka, wyłażę z namiotu... niespodzianka - ktoś z obsługi kempingu zastawił mój samochód!!! Na szczęście jedne drzwi ma nie zamknięte, cichaczem przepychamy Atosa i na styk udaje się wyjechać! Jest jeszcze zupełnie ciemno, jedziemy w stronę Litochoro i Prioni - ostatniego parkingu przed wejściem na szlak. Oby tylko pogoda dopisała! W 2003 roku wybrałem się w Masyw Olimpu i kiedy panie opalały się na plaży w Plaka ja zostałem dosłownie zmyty ze szlaku przez potężną ulewę. Droga do Prioni to w zasadzie same serpentyny, jedziemy powoli, zwłaszcza, że przy drodze pasą się kozy, muły. Ostatnie kilometry to szutry. Ok. godz. 6 jesteśmy na parkingu - cholera, ciemno jeszcze, trzeba się chwilę zdrzemnąć, obok w samochodzie Bułgar też kima. Mija pół godziny i zaczyna się przejaśniać, w międzyczasie podjeżdża Leganza na polskich blachach, ale zatrzymuje się na drugim końcu parkingu i 4 facetów od razu rusza na szlak. Ok. godz. 7 ruszamy i my, a za nami Bułgar. Szlak do schroniska znam, cały czas mozolnie w górę, momentami dosyć stromo. Pogoda jest piękna, widoki rewelacyjne, a im wyżej tym ciekawiej. Po 2,5 godz. marszu jesteśmy pod schroniskiem, na niebie ani jednej chmurki - super, tylko, że coraz większy skwar. Bardzo dobrze robi nam lodowata frape przy schronisku, kilka zdjęć i ruszamy dalej.



Zaczyna się coraz ostrzejsze rwanie, na szczęście ścieżka zygzakuje. W zasadzie nigdzie nie ma oznaczeń szlaku, idziemy tak jak inni. Zaraz za schroniskiem kończy się las, są jeszcze tylko pojedyncze drzewka, upał. Ale za to widoki nieziemskie!!!
Rozkładam się pod rachitycznym drzewkiem, wyciągam aparat, picie i napawamy się widokiem! Dalej ścieżka robi się coraz bardziej stroma i ludzi jakby mniej... Docieramy do miejsca rozwidlenia ścieżek, w prawo, w lewo, w dół...? Którędy droga, jakieś wywalone tabliczki, z których nic nie możemy odczytać! Moja mapka na niewiele się zdaje. Nadchodzi Bułgar, mówi, że jest prawie pewien, że to ta na wprost (a jak wiemy prawie robi wielką różnicę...). No to nie ma rady naginamy dalej. Skończyły się zygzaki, ścieżka prowadzi "na strzałkę"! Bułgar odpada, a z nas pot leje się litrami! Oj dawno nie dostałem tak w kość! Gdzie ten Mitikas?! Daleko z przodu też ktoś idzie tak jak my. Docieramy na jakiś szczyt, pod nogami przepaść, a przed nami, za przepaścią, kilkaset metrów - Mitikas!!!


Jesteśmy na Skali... Widok jest Boski!!! Niestety nie damy rady dotrzeć z powrotem do węzła ścieżek, a stamtąd jeszcze raz podjąć podejście na Mitikasa. Jest już za późno, a my jesteśmy zbyt zmęczeni podejściem i upałem. Poza tym pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie, raz Mitikas jest w pełnym słońcu by za chwilę całkowicie skryć się w chmurach. Zejście ze Skali w kierunku Mitikasa to w zasadzie pionowa skała bez zabezpieczeń. Za mało czasu. Szach i mat... Mówi się trudno - do trzech razy sztuka, następnym razem będę już wiedział. Cholerny brak oznaczeń! Rozbijamy obóz na Skali, 2866 m.n.p.m. - też piknie! Najwyższe miejsce, do którego udało mi się dotrzeć! Siedzimy, jemy, pijemy, robimy zdjęcia. Momentami robi się tak zimno, że trzeba zakładać bluzy. Wcale nie chce nam się ruszać w drogę powrotną, zwłaszcza, że przed nami trudny odcinek "strzałkowy" częściowo pokryty luźnym żwirem - łatwo o wywrotkę! Trzeba się zbierać. Kilkaset metrów niżej siedzi Bułgar mówi, że musi powoli zejść do schroniska, bo nawalił mu mięsień nogi... Po pokonaniu najtrudniejszego odcinka schodzi się już lepiej. Mijamy jeszcze takich, co idą w górę. Nie wszyscy są odpowiednio wyposażeni - jakbym był w Tatrach



Wracamy do Plaka. W obozie wszyscy zadowoleni! Kasia z Darkiem byli w Meteorach, Asia, Iwka, Gosia, Alicja i Łukasz pławili się w morzu - dla każdego coś miłego!
Następnego dnia rano, bez pośpiechu zwijamy obóz i ruszamy w stronę Aten. W niedzielę mamy prom na Kretę - główny cel naszej wyprawy. Mamy zamiar dotrzeć na znany kemping w Atenach, wieczorem i następnego dnia do południa pospacerować po mieście. Dotarcie do kempingu na obrzeżach centrum Aten nie jest jednak proste... Poprzednim razem mieliśmy problem. Teraz jednak dysponowałem adresem i opisem dojazdu. Mapa na kolanach, zjazdy zaznaczone, jazda! I co? Zjazd był droga super, chyba jakiś nowy węzeł, moment i już byliśmy na... wylocie w kierunku bodaj Koryntu

Zerwaliśmy się skoro świt wsiedliśmy w 2 samochody i do centrum! Ruch na szczęście nie był duży - niedzielne przedpołudnie. Parking praktycznie pod Akropolem, za free. Tylko ten czas... Podeszliśmy pod bramy wejściowe Akropolu - tłum, nie tylko my wstaliśmy wcześnie rano! Ponieważ większość z nas już była na Akropolu i w zasadzie tylko dzieciom chcieliśmy pokazać samo wzgórze, to rezygnujemy z wejścia i ruszamy przez Plakę w kierunku parlamentu. Dziś niedziela, więc o godz. 11 będzie uroczysta zmiana warty z defiladą, warto to zobaczyć. Łazikujemy wąskimi uliczkami starego miasta - ślicznie tu, miasto powoli budzi się do życia. Parę minut przed godz. 11 jesteśmy na miejscu, zaczyna się zamieszanie, ludzi tłum, policja "czyści" ulicę, z za zakrętu pojawiają się mundurowi w szyku defiladowym - ekstra, wszyscy wyprostowani jak struny w tych ich uniformach (wzorowanych na strojach górali macedońskich), podkute buty z pomponami... Folklor! Zaczyna się ceremonia zmiany warty. Robię kilka zdjęć. Upał straszny, jak oni wytrzymują w tych mundurach? Trwało to może 15 minut, kolorowo, uroczyście, poważnie. Czas na nas trzeba wracać i zwijać obóz. Wracamy do samochodów, ruch na ulicach znacznie większy, trąbią, pchają się, skutery śmigają. Grecja - trzeba przywyknąć. Bez problemu trafiamy na kemping. Zwijamy namioty, pakujemy fury, jeszcze pod prysznic i można jechać do portu w Pireusie. Prom mamy dopiero wieczorem, ale trzeba potwierdzić bilety, lepiej być wcześniej.



Podjeżdżamy pod bramę - jeszcze zamknięta, ktoś wskazuje inną, otwartą i już jesteśmy na parkingu portowym. Potwierdzenia biletów dopiero od godz. 16, ruszamy do pobliskiej knajpy na obiad. Znajdujemy miejsca na tarasie - widok na port, zamawiamy sałatki, gyrosy i tym podobne. O godz. 16 potwierdzamy bilety, wszystko gra. Siedzimy w klimatyzowanej poczekalni, jest jeszcze sporo czasu. Przez poczekalnię przetaczają się różne "okazy" - Albańczycy (chyba), jest trochę czarnych, sprzedawca "oryginalnych" okularów wciska nam kity, jest z Bangladeszu. Mnie przyuważył przy samochodzie jakiś cygan i zagadał po Polsku, jest z Bydgoszczy. Ogólnie innych rodaków nie widać. Ok. godz. 18 robi się ruch, przypływają promy. Jezu, jakie one są wielkie, a człowiek nie przyzwyczajony do takich widoków. Wreszcie jest informacja, że i my możemy ustawiać się w kolejkę do wjazdu. Szykujemy rzeczy niezbędne na prom: karimaty, śpiwory, jedzenie. Podróż ma trwać 8 godz., a my oczywiście mamy deck






Jeszcze nie zdążył dobrze przycumować, a już zaczynają zjeżdżać samochody, robi się młyn i zamieszanie, porty to chyba jedyne miejsce w Grecji gdzie widać wielki pośpiech. Stoimy na początku kolejki, komentujemy cały ten zgiełk, stwierdzam, że pewnie wylądujemy naszymi furami na I piętrze, upss, Darek robi wielkie oczy, wcześniej nie skojarzył, że będą 2 lub 3 pokłady samochodowe... Idziemy zajrzeć do środka promu - widać wyraźnie stromy podjazd na pięterko


Dobranoc...