Wycieczka na Mani, Vathia.
Te miejsca już znacie za sprawą m.in. Gosi i Pawła, Danusi i Grześka…
Parno i duszno, chmury kłębią się w górach.
Wieże, wieże i piękna linia brzegowa z licznymi małymi plażami.
Trochę tu dziwnie…, pusto, nawet nie ma ani jednego turysty. Domy w większości wyglądają jak niezamieszkane. Tylko jakaś jedna mini ekipa budowlana. Ale na pewno ciekawie i pięknie!
I dalej na południe.
Zatoczki, Kokkinogia. Potężne statki przepływają tuż obok, na Capo Terano blisko, ale upał kompletnie mnie rozleniwia.
Wracamy.
Celem jest tawerna w Githio, jakakolwiek byle dobrą musakę robili. Ale jak to stwierdzić przed konsumpcją?
Knajpy przy nadbrzeżu, jedna przy drugiej, gęsto, nie ma gdzie zaparkować
, jedna tylko rybna, druga nie wiedzieć dlaczego nam nie pasuje…, trzecia! Też nie ma gdzie zaparkować, ale kelner szybko robi miejsce, przestawia skuter, krzesełka i zaprasza, uśmiecha się szeroko. Oczywiście musakę zachwala, a co ma nie zachwalać jak lokal pusty
. Zamawiamy musakę i dzbanek wina… po chwili przynosi – dzbanek wody, grzanki, oliwki, cacyki, sosy, dipy, wino… zaraz, chwila czy aby dobrze nas zrozumiał? Nie ma czasu na gadanie, znika, leci z pięcioma kieliszkami ‘czegoś’ i cytryną w cząstkach… nie, nie, to nie ouzo… jakby lekko oburzony, to chyba tsipouto (tak zrozumiałem). No to co? Na zdrowie!
. Kurde, dobra wóda! Dziewczyny ledwie język zamoczyły, one nie lubią mocnego alkoholu! Czyli, że ja x4? Oj ja już dziś nie poprowadzę! Dymitros gada, opowiada, napitek babcia robiła, oliwki też! Musicie coś zjeść, bo musakę robią ‘na świeżo” i to trwa! Siedzimy, gadamy, podjadamy, dzbanek wina się skończył, ale zaraz pojawił się i drugi, a potem trzeci… i musaka. Doskonała! Mniam! Gęby nam się cieszą, a Dymitrosowi jeszcze bardziej. Zaprasza na wieczór, na ‘disco’, my niestety nie z ‘tych’. Poza tym mówimy mu, że jutro Monemvazja! Przynosi jeszcze owoce na deser. Brzuchy pękają. No dobra, ‘czek pliz’
, a na rachunku tylko musaka i jeden (!) dzbanek wina… No i jak tu nie lubić Greków?!