Na wstępie podziękowania dla Janusza W., Krystofa, Leszka Skupina, Taurusa i innych niewymienionych za ich relacje, z których pełnymi garściami czerpałem inspiracje i informacje logistyczno-techniczne.
Po wielu wakacjach spędzonych w Cro nastąpił przesyt i miałem silną potrzebę zmiany. Pod uwagę były brane Grecja i Włochy. Co najpierw? Przewijający się przez wszystkie rankingi "Top destinations.." Zakytnthos czy Toskania??? Jednak sentyment do Parandowskiego z dzieciństwa zwyciężył A wspólny pobyt na jednym campingu z pewną włoską parą (którą z lubieżnym uśmiechem wspominam ) utwierdził mnie w słuszności tej decyzji - ale o tym później .
Pierwsza przymiarka do greckich wakacji była rok temu, ale obawy o zamieszki + nie do końca rozpoznane kwestie finansowo-logistyczne spowodowały zmianę planów na Bułgarię. Nie wyszło na złe, bo dzięki temu poznałem trasę, która w większości pokrywa się z "grecką".
To pierwszy wyjazd do Grecji, więc na trasie pozycje z listy "must see". Plan był taki:
Planowaliśmy odwiedzeniu kilkunastu miejsc, więc najrozsądniejszym były noclegi na campingach. Przez kilka miesięcy kompletowałem sprzęt i sporządzałem notatki, których wyszło prawie 20 stron.
Tegoroczna "koniunkcja" końca roku szkolnego i długiego weekendu pozwoliła na urwanie kilku dni potrzebnych na przejazdy. Stające się już tradycją letnie zamieszki w Atenach również nie zraziły po uspokajających informacjach od forumowiczów. Tym razem na pewno Grecja !!!
Koszty campingów, promu itp, które pojawią się w relacji dotyczą rodziny w składzie 2 dorosłych i 2 dzieci w wieku 4 i 10 lat.
We wtorek 21.06 po południu moja żona grała w tetrisa 3D
Miałem poważne obawy, czy wszystko się zmieści i czy nie będę musiał na gwałt szukać boxa na dach. Na szczęście wszystko udało się upchać, tylko dzieciaki miały podnóżki ze zgrzewek wody. Na pierwszym campingu okazało się, że dałem ciała i nie sprawdziłem jakie zawory są w materacach. Pompka elektryczna leżała sobie do końca wyjazdu w pudełku a ja po 12 godzinach spędzonych za kółkiem musiałem dymać pompką pożyczoną od sąsiadów :/
Następnego dnia rano autem wypchanym na maksa zawiozłem córę na zakończenie roku. Jeszcze tylko świadectwo....
i w drogę...... o niemal dokładnie 11 ruszyliśmy.
Na pierwszy dzień zaplanowałem trasę przez Oławę (wjazd na A4 z "mojej"; strony, Gliwice, dalej zjazd na nowy odcinek A1, Żory, Skoczów, Cieszyn (13:50) później Cadca (zakup winiety za 7 eur), w Zilinie wjazd na autostradę słowacką. Trasa może nieco dłuższa, ale bardziej "autostradowa". Następnie Bratysława (17:00), Gyor, Budapeszt. Za Budapesztem tankowanie. Na węgierskie autostrady winietę kupiłem wcześniej przez net na http://www.virpay.hu/.
z trasy
Przez cały czas obserwowaliśmy natężenie aut z tablicami niemieckimi (dla niewtajemniczonych jeżdżą nimi głównie Turcy do swojej ojczyzny). Od tego uzależniliśmy przejazd granicy węgiersko-serbskiej w Szeged albo Tompie. Turków nie było wielu, więc zaryzykowaliśmy Szeged. I rzeczywiście aut było ok 15 na kolejkę. Następnego dnia na trasie spotkaliśmy Polaków, którzy w nocy dojechali do granicy i czekali na niej 3h (sic!!!).
Po 21 po pokonaniu ok 900km dojechaliśmy do Suboticy, gdzie mieliśmy zaklepany nocleg http://www.kraljica-sobe.co.rs/. Bardzo schludne i przyjemne miejsce, choć widok od ulicy na to nie wskazuje.
Wieczorem jeszcze uciąłem sobie konferencję na GG z kolegą z pracy, jeszcze chwila rozmowy z właścicielami kwater i do łóżka. Niestety nie spałem dobrze (już tak mam w podróży) i następnego ranka miałem poważne obawy co do swojej kondycji. Ale nastrój poprawiła kawa + serbski dziki zwierz kręcący się koło samochodu:
Po śniadaniu koło 7:15 ruszyliśmy w kierunku Belgradu. Miałem w pamięci informację Kowala o sporych korkach, ale odcinek udało się przejechać dosyć sprawnie siadając na ogonie lokalnemu zawadiace. W Belgradzie byliśmy koło 9. Ale jak to mówią nie chwal dnia przed zachodem słońca. W samym Belgradzie korki były masakryczne, dwa duże remonty, zwężenia dróg z kilku pasów w jeden. Jazda na suwak pojęciem obcym, po przejeździe karetki kilka samochodów próbuje jechać za nią kolumną. Klaksony, nerwowe gestykulacje. Tragedia. W drodze powrotnej pojechałem takim objazdem
Dalej jazda już bez sensacji. Opłaty na serbskich bramkach kolejno 3.5, 2.5, 7.5 i 2 eur. Przy tankowaniu na Węgrzech chytrze kalkulowałem, aby do Macedonii dojechać w miarę "na pusto" (ON w Macedonii kosztuje trochę ponad 4 zł), ale niestety szybsza jazda wymusiła dotankowanie jeszcze przed Macedonią, płatność Visą bez problemu. Na granicy byliśmy o 13:30.
W Macedonii mijamy trzy bramki, na każdej zostawiamy 1 eur. Do Grecji wjeżdżamy o 15:45. Wita nas celnik o wyglądzie strereotypowego Greka: zażywny pan z sumiastym wąsem. Na wszystkich granicach (Serbia, Macedonia, Grecja) sprawdzano mi zieloną kartę.
Trasa mijała dużo szybciej niż pierwotnie zakładałem. Podejmujemy szybką decyzję. Rezygnujemy z pierwszego punktu, jakim miał być nocleg na Riwierze Olimpijskiej na campingu Olympos Beach i jedziemy od razu pod Meteory!!!.
Po jakimś czasie przez chwilę żałowałem tej decyzji. Po zjeździe z autostrady jechaliśmy krętymi wąskimi drogami. Po przejechanych 900km to było nie lada wyzwanie. Myślałem, że Pani nawigacja pomyliła drogę, ale widok tirów wskazywał że jednak nie. O 19:40 (polskiego czasu) dojechaliśmy do campingu Vrachos. Współrzędne GPS: N 39°42'48" E 21°36'57". http://www.campingkastraki.gr/
Za naszą familię zapłaciliśmy 24 eur. Camping b. przyjemny, w pełni wyposażony i z taaaakim widokiem z namiotu gratis:
Pierwsze rozkładanie namiotu, jeszcze niespodzianka w postaci konieczności ręcznego, znaczy nożnego pompowania materaców i można się schłodzić w basenie.
A jutro do klasztorów!!!
Od teraz będzie mniej pisania, a więcej fotków