Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Grecja 2009: z Gdańska do Aten i z powrotem

Do Grecji przynależy około 2500 wysp, ale tylko nieco ponad 150 jest zamieszkana przez ludzi. Grecja słynie z produkcji marmuru, który jest eksportowany do innych państw. Grecja posiada aż 45 lotnisk. Językiem greckim posługiwano się już cztery tysiące lat temu - to jeden z najstarszych języków w Europie.
Renatka66
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 306
Dołączył(a): 04.11.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Renatka66 » 12.08.2009 22:37

Dopiero dzisiaj odkryłam Twoją relację i nie mogłam się oderwać. Przeczytałam ciurkiem.
Lubię ludzi z poczuciem humoru, a tutaj go nie brakuje. Mimo rozczarowania pewnymi sytuacjami ,nie słychać marudzenia i narzekania.Dziękuje Krystof za ten miło spędzony grecki wieczór. :D
Pozdrawiam i niecierpliwie czekam na ciąg dalszy.
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 13.08.2009 06:42

:@)

niestety, zbliżam się już do końca - pozostała tylko podróż powrotna z Wielką przygodą na granicy serbsko-węgierskiej!
pozdrov, Krystof
Arek
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 8749
Dołączył(a): 15.03.2002

Nieprzeczytany postnapisał(a) Arek » 13.08.2009 06:53

Krystof napisał(a):niestety, zbliżam się już do końca -


Hmmm, to później opowiesz nam to jeszcze raz ;)
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 13.08.2009 07:04

a teraz odsłona napisana wczoraj wieczorem :@)


ATENY

Dla przyzwoitości dopytałem wcześniej o możliwość dotarcia do Aten bez auta lub pozostawienie go na przedmieściach. Wykonalne są oba warianty, żaden jednak nie zyskuje naszej aprobaty.
Pomijam nawet to, że Ateny chcieliśmy zwiedzić po drodze. Po prostu, wariant Korynt - Ateny pociągiem był dla nas za drogi (ok. 12 euro za osobę za pociąg + ileś tam za metro + tłuczenie sięz wodami, wózkiem ...), a wariant pod tytułem "przedmieścia" pozbawiony jest sensu, bo jak już pisałem, wyznaję wakacyjną zasadę "jak najdalej do przodu, a martwił się będę później".

Jeśli ktoś jednak chciałby pociągiem, to dodam, że w Koryncie jest dworzec z dużym parkingiem, pociągi do Aten jeżdżą co godzinę i docierają do peryferyjnej stacji, gdzie można się przesiąść na metro.

Pozostawienie auta na przedmieściach nie miało sensu również z tego względu, że trudno było nam orzec, gdzie są te przedmieścia, a gdzie już Ateny właściwe ;@)

Parliśmy zatem do centrum poszukując dobrego miejsca na porzucenie auta i wycieczkę pieszą. Cel był taki - zwiedzić Akropol, muzeum narodowe, przejść się najstarszą dzielnicą Aten, gdzie czekać na nas miały liczne atrakcje w postaci sklepików, barów, ciekawych ludzi i uliczek. O zgrozo! Nie uwierzycie, co tam zastaliśmy!

Ale chronologicznie: po uiszczeniu odpowiedniej opłaty opuszczamy camping i kierujemy się w stronę Aten. Hołowczyc mówi, że mamy przed sobą około 80 kilometrów, a zatrzymamy się w samym centrum stolicy.

Jedziemy więc bardzo sympatyczną autostradą, bez pośpiechu, bo widoki są przepiękne - mijamy zatokę, widzimy liczne wyspy, wysepki, statki, zbocza gór, malownicze tunele.

Tą drogą jeszcze nie jechaliśmy, więc ją z radością podziwiamy. Jest parę minut po siódmej, ruch jest niewielki, jedzie się dobrze.

W okolice Aten docieramy na ósmą, a termometr już wskazuje 35 stopni, czyli jest przyjemnie ciepło.

Autostrada w Atenach, im bliżej centrum, tym bardziej rozczłonkowuje się na liczne wąskie uliczki, więc czujemy się, jak w lejku.
Jeszcze trochę, a uliczki zanikną w ogóle - tak sobie myślę - ale tak się nie dzieje.
Pojawiają się za to zakazy wjazdu, a ulice są tak wąskie, że nasz vanik prawie ociera się o samochody stojące na zakazach zatrzymywania się i postoju.

Trochę się kręcimy w kółko, bo nie zawsze udaje mi się zdążyć za wskazówką pana Krzysztofa H.

W końcu zdesperowany wyłączam nawigację i obiecuję, że zaraz dojedziemy.

Dziwne. Czasem udaje mi się jechać bardzo szybko i płynnie, podczas, gdy inne samochody stoją.
Zdaje się, że jeździłem po pasie dla taksówek i autobusów ... to bardzo wygodne rozwiązanie!

W pewnym momencie wjeżdżamy na ogromne rondo. Patrz - chwalę się przed żoną - jaki ze mnie drajwer, mistrz kierownicy - wjechałem na rondo, jak w masło, mimo, że napierało na nas tyle aut!

Po chwili gwałtownie hamuję, by wpuścić innych mistrzów kierownicy ...

Tak, tak, przed rondem nie było znaku podporządkowania, ergo -wjeżdżający mają pierwszeństwo względem samochodów po lewej. Zwykłe prawo pierwszeństwa tych po prawej. Dobrze, że w porę to zauważyłem!

No i jest.
Nasz parking. Wjeżdżam przez wąską bramę do ogromnej hali produkcyjnej wciśniętej pomiędzy budynki. Takiej regularnej hali ze szklanym dachem. Aż strach tam zostać! Ciemno, dziwnie, brzydko.
Stoi kilka (ładnych i drogich) aut, więc decydujemy się zostać. Raz kozie śmierć. Wita nas pan Grek, mówi, że pracuje u niego dwóch Polaków na nocna zmianę - Jarek i Romek.
Gut łorker? - pytam kurtuazyjnie.
Jes, Wery gut, odpowiada wymijająco Grek.
Ryli? - drążę dalej temat.
Hmmm, mówi pan Grek i dodaje: Gut, bat tu macz wodka, tu macz drink -zwierza mi się, a ja mu już wierzę, że naprawdę pracuje u niego Jarek i Romek.

Ustalamy, że 6 juro for parking - łan ałer, fajf ałer, łan dej is only 6 juro - biorę kwitek z adresem i idziemy zwiedzać.

Szczęściem jesteśmy z kilometr od muzeum w prostej linii. A Akropol jest od muzeum 2 kilometry od muzeum w kolejnej prostej linii, co nam pozwala zaplanować, że rezygnujemy z metra.

W piekarni po drodze kupujemy wszystkie możliwe wypieki i litr mleka i idziemy do muzeum - nazywa się ono Narodowe Muzeum Archeologiczne w Atenach i jest jednym z najważniejszych muzeów świata eksponujących sztukę grecką.

Idzie się dobrze, choć pierdzą liczne skutery i jest ciepło. Nogi nas niosą, bo po wielu dniach spędzonych w głuszy campingów cieszy nam klimat poznawanej metropolii.

Dziwi nas tylko, że całe Ateny utrzymane są w tym samym stylu architektonicznym - same ohydne bloki z lat trzydziesto-pięćdziesiątych.

Panorama Aten z Akropolu

Obrazek

Okazuje się, że nie znajdziemy tu niczego w postaci rynku, ciasnej uliczki, ładnej zabudowy miejskiej.

Nawet godne odwiedzenia obiekty wciśnięte są w nowoczesną architekturę rozrastającego się molocha.

Obrazek

Muzeum jest zachwycające, a wstęp po 6 euro za dorosłych i zero za dzieci.

Oglądamy tu oryginały eksponatów prezentowanych w muzeum mykeńskim i korynckim, zachwycamy się rzeźbami cykladzkimi,

(http://www.archeologia.bieniada.pl/skry ... m/0039.jpg)

które łatwo uznać za współczesne (tutaj, dosłownie przy jednej, czy dwóch gablotach, jest jedyny w całym muzeum zakaz fotografowania).

Chodzimy po muzeum ze dwie godziny, aż ja zaczynam straszyć, że jeszcze kawał Aten do zobaczenia, że musimy dziś jechać w stronę granicy, że to i tamto.
Więc wychodzimy.

Stoimy teraz tyłem do muzeum, na szerokiej przelotówce pełnej pierdzących skuterów. Przed nami droga w stronę parkingu, po lewej Akropol. Widać go stąd, bo stoi na wzgórzu, więc azymut jest prosty.

Decydujemy, że nie, nie wracamy do auta po nasz wypasiony przewodnik i, że trudno - zwiedzamy Ateny bez niego.
Był to spory błąd, lecz jednocześnie duża oszczędność sił i czasu.
Znów dochodzimy do wniosku, że we dwoje, bez dzieci, to byłoby inaczej, a po kilku chwilach, że bez dzieci to nie chcemy nigdzie jeździć, bo nie po to jesteśmy rodziną!

Zaczepiamy amerykańskich turystów po informację, czy aby na pewno dobrze idziemy, wyłudzamy od nich gratisowy plan miasta z reklamami hoteli i idziemy zdobywać Akropol.

Dziwimy się, że tak wygląda główna, najgłówniejsza, najważniejsza droga pomiędzy dwoma najważniejszymi miejscami w mega-wiosce pod nazwą Ateny.

Obrazek


Obrazek

Docieramy do podnóża Akropolu.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Akropol_ate%C5%84ski

Upał doskwiera, ratujemy się ostatnimi kroplami wody. Podziwiamy Wierzę Wiatrów - tak pięknie przedstawioną w przewodniku, a tak niepozorną na żywo, oglądamy przez płot starożytną agorę i forum - jeszcze nie mamy biletów wstępu do tych atrakcji, bo kupimy je dopiero w kasie Akropolu. A było się trochę lepiej przygotować, doczytać conieco ...

Przed nami jeszcze tylko marsz pod górę.
Do bramy Akropolu nie jest łatwo trafić, bo oznaczenia ... a co ja tam będę narzekał - w końcu jakoś dotarliśmy, a ja mam nadzieję, że zrzuciłem parę zbytecznych kilogramów :@)

Pod Akropolem kupujemy bilety (2 x 12 euro) i, mimo sugestii zmęczonej kasjerki, by tego nie robić, próbujemy się wepchać z wózkiem na zwiedzanie.

Pani bramkowa poucza nas, gdzie się zostawia wózki, ja pytam ją retorycznie, jak mały synek z małymi nóżkami ma taki kawał, tup tup, tup - dać sobie radę, po czym zawracamy do punktu przechowań wózków. O dziwo kolejki nie ma, a punkt świeci pustkami. Hmmm, a co inni robią z wózkami?

Wracamy znów do bramy i podążamy w żałobnym kondukcie od atrakcji do atrakcji - jak na pochodzie pierwszomajowym, noga w nogę, jeden za drugim, jak do świętej komunii, jak żółw ociężale ...

Robię serie zdjęć ze świadomością, że połowa pójdzie w wiadro ze względu na turystów licznie i radośnie wchodzących w kadr. Nic to - taki urok głównej atrakcji Aten. Początkowo uprzejmie uchylam się innym fotografom-amatorom, po kilku wygibasach jednak rezygnuję - nie sposób pomóc wszystkim, trzeba teraz pomóc sobie!

Po prostu Akropol, nic do dodania

Obrazek

Obrazek

Szybciutko zaliczamy kolejne obiekty. Erechtejon - pstryk, Partenon -pstryk, panoramka - pstryk.
Wyobrażamy sobie, jak siadamy na ławeczce w cieniu, wyciągamy nasz kochany przewodnik i wyczytujemy z niego istne cuda; jest przy tym bardzo cicho, spokojnie, dzieci siedzą karnie i słuchają o Peryklesie, co Ateny przebudował ... budzimy się i uciekamy. Zaliczone.

A teraz w dół - kolejny raz Wieża Wiatrów - pstryk, agora - pstryk, forum - pstryk ...
O! I tu jeszcze koniecznie wejdźmy, bo jest źródełko - napijemy się wody za darmochę i są toalety - czyli odwrotność napicia się, ale też za darmo (chociaż w sumie - jak to mówią - w promocji, w cenie buletu za 12 euro ...)

Mijamy hinduskich sprzedawców parasoli przeciwsłonecznych, podziwiamy chińskie obrusy i zabawki sprzedawane na szybkiego prosto z toreb, wciąż dalej i dalej, szybciej i szybciej!

Biegniemy bowiem do najstarszej dzielnicy, do najfajniejszej ulicy Aten. Mieliśmy tam zobaczyć oryginalne sklepiki, klimatyczne tematy, napić się kawy, zjeść coś fajnego ... a zobaczyliśmy to - zdjęcie zrobiłem podczas jakiegoś technicznego postoju. Uwierzcie, wcześniej nie chciało mi się wyciągać aparatu.

Obrazek

Może i trochę przesadzam, może i coś tam było, ale słów "rewitalizacja dzielnicy" i "potrzeba turysty zachodniego", to Grecy jeszcze długo nie będą rozumieć. No i może po co. Swoje zarabiają i tak.
A ja już jestem za stary na podziwianie bałaganu - choćby miał być artystyczny, twórczy, itp - dla mnie to oksymorony - bo bród, to bród, a bałagan, to bałagan!

W rankingu miejsc Akropol pozostaje za Muzeum Archeologicznym, Delfami, Meteorami, Mykenami i zabawą z ośmiornicą. Wygrywa za to z wysypką małego i brakiem wapna, moskitami w Sarti i najstarszą dzielnicą Aten.

Przed godziną drugą, po ponad pięciu godzinach spędzonych w zatłoczonych Atenach i po ich zwiedzaniu w tempie kosmicznym, docieramy do parkingu, przekazujemy pozdrowienia dla Jarka i Romka i wydostajemy się z Aten drogą na Saloniki.

Żegnaj największa wiosko Grecji, żegnaj Peloponezie, witaj powrocie drogą przez dzikie kraje, gdzie hordy tureckie, przyczajone na serbsko-węgierskiej granicy atakują i pożerają zbłąkanych wędrowców z cywilizowanego świata. A jaki to kłamliwy obraz dowiecie się za chwilę (czyli pewnie po łikendzie) z odcinka pod tytułem:

Żenująca i wielce niebezpieczna przygoda dla ludzi o mocnych nerwach o scysji na granicy serbsko-węgierskiem

Pozdrawiam, Krzysiek :@)
termoz
Podróżnik
Posty: 20
Dołączył(a): 31.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) termoz » 13.08.2009 13:16

byłem w Atenach rok temu i powiedziałem wtedy, że nawet gdyby mi dopłacali to już tam nigdy więcej nie pojadę. To miasto jest niesamowicie bezpłciowe, bezduszne i zasyfione. Dobrze to ująłeś pisząc o Atenach jako największej wiosce Grecji.
janusz.w.
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1672
Dołączył(a): 21.07.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) janusz.w. » 13.08.2009 13:26

Hmmm... Którędy chodziliście... 8O :?:
Bo i owszem Ateny generalnie są brzydkie :!: Ale Plaka to mi się podobała :)

pozdr
weldon
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 39917
Dołączył(a): 08.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) weldon » 13.08.2009 13:30

termoz napisał(a):... Dobrze to ująłeś pisząc o Atenach jako największej wiosce Grecji.


Współczesne Ateny rzeczywiście powstały w skutek podłączenia wszelkiej maści okolicznych wioch
i wiosek do staro-, nowożytnego centrum, tak więc wasze odczucia nie odbiegają od stanu faktycznego.
Jednakowoż jest kilka miejsc - np. obiekty olimpijskie, park przy parlamencie, nie wspominając o Akropolu,
starożytnej agorze, bibliotece, rzymskim forum, Hadrionopolis - godnych uwagi.
No i, zapomniałbym, zmiana warty :) .

pzdr
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 13.08.2009 14:25

PRZYGODA NA GRANICY

Nostalgicznie jedziemy na północ. Mijamy kolejne zjazdy, miejscowości, czasem jedziemy autostradą, czasem wąskimi, drugorzędnymi drogami, przez centra nadmorskich miejscowości.
Zachwycamy się po raz ostatni pięknem krajobrazu - mijamy łyse góry, które przypominają nam widoki z chorwackiej autostrady, malownicze wysepki, które przypominają nam Kornaty (http://www.hg-nekretnine.hr/CMS/0104/Rep/kornati.jpg ), których z resztą nie widzieliśmy nigdy na żywo :@)

Z trwogą przyglądamy się kłębom dymu - w oddali szaleje pożar, latają helikoptery i samoloty gaśnicze - oby tylko autostrada nie była zablokowana! I nie jest.

Zatrzymujemy się na tankowanie i krótki postój, podczas którego silnie motywujemy córkę, by pozbyła się wreszcie dyndającej od tygodni górnej dwójki. Piszę o mlecznym zębie. O 19 ząb się urywa, a córka żyje nadzieją, że od wróżki Zębuszki dostanie pieniążek przedstawiający jakieś zwierzę. Życzenie spełnia się - Zębuszka przyniesie 1 greckie euro z sową i 10 dinarów w postaci banknotu z pawiem.

O 19.20 mijamy zjazd na miejscowość Veria, co nam przypomina nie fajną przygodę z jeżdżeniem po brzoskwiniowym państwie. Dodaję ochoczo gazu. Po pół godzinie, o 19.50, jesteśmy pod granicą z Serbią.
Wjeżdżamy do miasteczka Polykastro uważnie omijając wychodzące na żer greckie żółwie.

Zatrzymujemy się w hotelu na przedmieściach. Obok jest stacja benzynowa, a naprzeciwko jakiś peep-show lub czy agencja w jednym budynku z warsztatem samochodowym. Żona sugeruje, że śmieszne zdjęcie by było, a mi się znów nie chce szukać aparatu :@(

Pokoje są. Pan ustala z panią cenę dla nas. Ponieważ widzę na ich twarzach wahanie postanawiam się targować. Pan wygląda na urażonego, że niby i tak nas mało skasował, że pokoje są droższe i tak dalej - w końcu schodzi o 5 euro. I dobra. Za nędzny pokój płacimy 50 euro, za śniadanie chcą nas policzyć po 5 euro za osobę. Nein, danke - kupimy sobie w piekarni bułki z rodzynkami i mleko!
Pan żali się, że terminal to tylko szef obsługuje, że nogę ma w gipsie i że teraz mam zapłacić i to gotówką.
Faktycznie - nogę ma w gipsie, może dlatego każde nam płacić z góry? Że niby nas jutro nie dogoni, jak będziemy uciekać z tego hotelu?
Idziemy spać, bo jutro musimy dotrzeć na Węgry!

Wstajemy wcześnie, opuszczamy hotel, robimy zakupy w piekarni i suniemy do Macedonii.
Na granicę docieramy już po 10 minutach, czyli o 6.50.

Zdziwieni uciekającymi kilometrami i oszczędzonym czasem mijamy Skopje (8.10) i granicę z Serbią (8.30). Strasznie nas to dziwi - w przeciwną stronę trwało to znacznie dłużej!

W międzyczasie zatrzymujemy się w "dziurze pomiędzy tunelami" Naprawdę ciekawa rzecz - droga wiedzie tunelem pod jedną górą, potem tunel urywa się na około 100 metrów, by dać miejsce urosnąć drugiej górze i kolejnemu tunelowi. Jeśli ktoś nie rozumie, o czym piszę, to niech da znać - wyjaśnię dokładniej :@)

Więc o wpół do dziewiątej mijamy granicę z Serbią, o 10.40 Nis, tankujemy sobie, pijemy kawę i jedziemy dalej.

Tankowanie odbywało się na cywilizowanej stacji (zdaje się shell-a). Problem polegał jedynie na tym, że rzekomo terminal im nie działał, no i nie bardzo chcieli przyjąć euro - to znaczy chcieli, ale na swoich zasadach.
Te zasady brzmiały "daj kasę, a reszty nie mamy ci jak wydać". Pani wzięła więc moje euro i umawiała się z koleżanka po serbsku, ile ma mi dać czekolad. Zrozumiałem to i zaprotestowałem, że nie chcę czekolady. Panie się zdziwiły, że rozumiem po serbsku (a zrozumiałem tylko "czekolada", a reszty się domyśliłem) i zaczęła się zabawa w rozmienianie.
Nie ukrywam, że nie umiałem w nią grać i ostatecznie nie wiem, ile zapłaciłem.
Odbywało się to tak - daj pięćdziesiąt - ja ci dam dwadzieścia - to ty mi teraz to osiem - masz tu trzy- o, już prawie dobrze - to jeszcze masz tu wodę - dobrze - może być nie z lodówki - i masz tu jeszcze ten płyn do szyb ...

Obok była firmowa kawiarnia. Poprosiłem o espresso i zrobiłem test - za kawę zapłaciłem 2 euro - kartą.

Jedziemy dalej. Po pierwszej mijamy Belgrad, po drugiej zjazd na Novi Sad, o piętnastej Suboticę, a po kolejnych trzydziestu minutach docieramy do granicy Unii Europejskiej.

Łzy wzruszenia stają nam w oczach.
Jesteśmy w domu!
A po drodze minęliśmy tyle tureckich aut na niemieckich blachach. Jesteśmy przed nimi, a przed nami granica, a na granicy cztery wolne bramki, a do każdej z nich cztery samochody.

Postoimy najwyżej godzinkę i sru - dalej. Może nawet do Budapesztu dziś dojedziemy!

ŻENUJACA PRZYGODA SENSACYJNA. NIE MOJA WINA - WSTYD MÓJ

Ponieważ jesteśmy bardzo zadowoleni zaczynamy snuć plany odwiedzenia po drodze Berlina.
A co! Wprawdzie dołożymy z 500 kilometrów, ale odwiedzimy na świeżo muzeum Pergamonu i w ogóle będzie super!

Wesoło rozmawiając czekamy w kolejce do odprawy. Czas leci, metry wręcz przeciwnie. Za nami rośnie ogromna kolejka. Po kilkunastu minutach odkrywam przyczynę stania ...

Czynne bramki są cztery - a za bramkami - dziesiątki, ba setki samochodów poustawianych po kilkadziesiąt w kilkunastu kolejkach do granicy węgierskiej. Koszmar. Koszmar!

Zauważam, że na granicy węgierskiej, kilkaset metrów przed nami, też czynnych jest ze cztery, pięć bramek.

Dojeżdżamy do serbskiego pogranicznika. Rozmawiam z nim.
I co teraz, jak długo, o Jezu o Jezu, co robić. Nie podoba mi się to, granda.

Pogranicznik się nakręca i mówi, że to przez tych Turków, że to oni zakorkowują, że niby Niemcy, a Turcy, auta niemieckie, paszporty tureckie. I że, jak nic, czekać będziemy na bank cztery godziny, jak nie lepiej!

Kiwam głową, choć nie do końca się zgadzam - to nie wina Turka, że sobie jeździ ze starego domu do nowego i z powrotem. Gdyby było więcej bramek, to korka by nie było!

Pogranicznik nakręca się dalej, zdaje się, że myśli, że Serbia jest w unii europejskiej i sugeruje mi co następuje:

granica ma przejścia dla członków unii i pozostałych narodowości, Turcy nie mają prawa pchać się do tych pierwszych.
A kto ma prawo? Pan! Czyli ja!

Powinienem więc zjechać na prawo, na skrajnie prawy pas, pojechać tym pustym pasem do końca, a tam czeka na mnie moja unijna bramka!

Naprawdę? Pytam zdziwiony, że to taka tajemnica.

Tak, naprawdę - mówi pogranicznik - jedź.

No to jadę.
W sumie stoję, bo jestem gdzieś przy środkowej bramce, po lewej mam z siedem kolejek samochodów, po prawej ze cztery.
Podchodzę więc do kolejnych tureckich kierowców i proszę ich po niemiecku o zrobienie miejsca, bo ja na prawo.

Niektórzy chcieliby wiedzieć, po co na prawo.
Kto oglądał i pamięta "Rejs" ten wie, że najlepszą odpowiedzią w takim wypadku będzie:
- A pan gdzie?
- Na statek.
- Jak na statek?
- Służbowo.
- A to proszę ...

Czyli parafrazując:
- Jak, na prawo?
- No ... tu, na prawo.
- Aha.

No więc jadę powoli wpuszczany przez kierowców w stronę prawego pasa - pasa wolności, pasa dla mnie - uprzywilejowanego obywatela unii eurpejskiej.

Dojeżdżam.
Przede mną niby jeszcze jakieś auta, ale czuję, że to tu!

Wtem ryk niemiłosierny - autobus wielki jak prom pasażerki stoi za mną i trąbi na całą granicę. Bo to pas dla autobusów!

A wała! Nie zjadę - musiałbym znów ustawić się w kolejce po lewej, gdzie stoją ci spoza unii i gdzie i tak nikt mnie nie wpuści, bo niby dlaczego.
On trąbi, ja stoję.

Z nerwów dostajemy głupawki i śmiejemy się - żona nerwowo hi hi hi, córka też jakoś podobnie, ja - ha ha ha - ale kawał, istne kino.
A ten trąbi na całą granicę. Ale kino, no nie mogę!

Wtem puk puk puk. Ktoś puka w szybę.
Oszczędzę sobie opisu - może pukający to kiedyś przeczyta i wyjdzie trochę głupio ...
Sądzę, że pan ma hurtownię, albo jakiś inny biznes. Jest rosły - nieźle zbudowany, ogolony na pałę i mówi po polsku.

Zacytuję i opiszę problem:

Cześć, ziom. Byłem tam. Jest ścieżka, możemy jechać. Znam tą granicę, wiem, co i jak.
Wpuść mnie tylko, bo mnie Turki blokują i dawaj, jedziemy.

To było, jak objawienie: pogranicznik kazał jechać, Polak wie którędy! Jezu, my to mamy szczęście! Ja go wpuszczę - on mnie poprowadzi - pełna symbioza Polaków za granicą! Jak ukwiał i rak pustelnik!

Wycieram kolejne łzy wzruszenia, odpowiadam, że super - no to ja cię wpuszczę, a ty prowadź, jedźmy.

Okej, wpuszczam go i ... No tak, wpuściłem, ale przecież przed nami nadal jest kolejka?!

Nowy znajomy wjeżdża na trawnik i jedzie slalomem pomiędzy latarniami!

Dżisas, co teraz?

Aha, już wiem, czyli trzeba przejechać przez to wąskie gardło, a za trawnikiem będzie nasza kolejka do unijnej bramki!
Okej, może być, trudno! Jedziemy!

No i jedziemy trawnikiem, ziom przed nami, my za nim, za nami kurz i sucha trawa.

Jedziemy dziesiątki, setki metrów - mijamy dziesiątki samochodów.

Wszyscy stoją - my jedziemy, termometr wskazuje 37 stopni ...

Jedziemy.
Czuję jednak, że coś jest nie tak.
Przed nami ściana. Trawnik do samej ściany.
Obok tylko bramki. Do każdej z nich mega-kolejka.

Jest - bramka dla mieszkańców unii.
Ale równie mocno zapchana samochodami na wszystkich możliwych blachach, z pasażerami w chustach, turbanach i bez.
Jadę nie wiedząc, co innego mógłbym zrobić.

Ziom jednak wie!

Patrzymy, a on nagle zjeżdża z trawnika i znika w kolejce samochodów!

DYGRESJA
Zapewne znacie takie skrzyżowania - jeden pas jedzie tylko do przodu, a drugi jest z nakazem skrętu. Na tym drugim przeważnie jest spory korek, ten pierwszy jest pusty.
Nie ma dnia, by ktoś mi się nie wcisnął przed maskę, gdy stoję codziennie na takim skrzyżowaniu.
Hyc - i już wskoczył z lewego na prawy i sru - pół godziny zaoszczędzone.
Nie ma siły na takich chamów, niestety. :@(

POWRÓT DO OPOWIEŚCI

Trzeba zatem nie lada umiejętności i sporej potrzeby ryzyka, by tak się wcinać.
A nasz nowy znajomy właśnie się tak wciął.
Czuję, że rosną we mnie gniew, strach, zwątpienie, niemoc, niewiedza, zażenowanie, wstyd ... wszystko na raz w mega dawce.

Nie było żadnego pasa, żadnej bramki, żadnego przejścia dla nas.
Wciąż jadę i nie wiem, co robić.
Ale co to? - znajomy macha mi ochoczo - wjeżdżaj, ziom - i wpuszcza mnie przed siebie. Jezu, jaki wstyd ... Jezu, jaki fart!

Ludzie z innych samochodów przyglądają się nam - Turcy, Niemcy, Austriacy, Polacy ... również pan w toyocie z Gdańska ... jaki wstyd ...

Ale to nie koniec żenującej historii z winą w tle!

Wjeżdżam przed pana, kurtuazyjnie dziękuję migaczami i czekam w napięciu.

W lusterku widzę wyskakujących z samochodów Turków, którzy wściekli podchodzą do auta za mną.

Rosły Polak też wysiada ze swojego samochodu.
Pyskówka, gestykulacje, przepychanka. Agresja wisi w powietrzu i miesza się z naszym strachem i wstydem.

Turcy zostawiają na sekundę mojego nowego znajomego i ruszają w naszą stronę. Rygluję drzwi i czekam.

Szarpanie.

Jedne drzwi, drugie, walenie w dach i szyby.

Widzę wściekłe twarze zaglądające do środka - tylne szyby są przyciemnione, więc Turcy budują sobie z rąk piramidki i przyglądają się, kto tam siedzi w środku.

Uchylam swoją szybę i pytam, o co chodzi.
Turcy wrzeszczą, gestykulują, agresja eskaluje.

Przerywam im płynnie po niemiecku opowiadając swoją wersję wydarzeń.
Że mi przykro, że to ja mam paszport unii, a nie oni, że to nie Polacy zapychają granicę.

Cisza.

Turcy wypychają rzecznika na środek - z nim teraz będę rozmawiał.
Dowiaduję się, co ze mnie za cham - nie ukrywam, że wewnętrznie przyznaję Turkom rację. Zwalam jednak winę na serbskiego pogranicznika, który mnie tak głupio pokierował.
Który to, pyta Turek.
Tamten - odpowiadam wskazując na granicę.

Turek pluje sobie w dłoń, zaciska ją w pięść, a to, co wypluł rzuca na ziemię - to jest twój pogranicznik, tyle on wart! - dodaje ze wściekłością.

Okazuje się, że w zasadzie, to co robią Turcy trudno nazwać awanturowaniem się.

Przełamują barierę językową i żalą się: my tu cztery godziny stoimy w upale, a ty minąłeś z 200 aut, ja też mam dzieci - i ty masz, to pomyśl ... ,a mój syn jest chory i w aucie czeka ..., i to i tamto ... Inaczej to brzmiało po turecku ...
Wstydzę się niemiłosiernie.

Na dodatek Turcy twierdzą, że zrobiłem to w zmowie z moim przyjacielem z Polski.
O, przepraszam!
To nie jest mój przyjaciel - przed chwilą się poznaliśmy!

Na Turkach nie robi to wrażenia, bo co to za różnica - ominęliśmy trawnikiem kolejkę i czeka nas kara - wpuścimy teraz przed siebie wszystkich Turków!

Panowie blokują mi przejazd.
Robi się miejsce na dwa auta ...
Wtem z tumanów kurzu wyłania się terenowy piękny samochód, zjeżdża z trawnika i zajmuje miejsce przede mną - jakiś Słowak nauczył się od nas, którędy dojechać do bramki dla członków unii ...

Awantura przenosi się do kolejnego auta. Kierowca jednak nie reaguje. Siedzi sobie w swoim zamkniętym samochodzie ze świadomością oszczędzenia kilku godzin.

Z polskiego samochodu wychodzi żona "znajomego" i nas opiernicza, że wpuszczamy "tych Turków - Niemców farbowanych, że "swołoczy nie wpuszczać, że nam się wpychają chamy" ... nie mogę uwierzyć, co słyszę!

Wtem Turek-przywódca podchodzi do nas z kartką, na której spisał numery wpychających się i mówi, że zrobi z nich jakiś użytek.
Blond żona z auta za nami wyrywa mu kartkę i odpowiednio gestykulując wrzeszczy, że może ja sobie wsadzić w dupę.
Dosłownie.
Pan Turek próbuje jej ją wyrwać, zaczynają się więc szarpać.
Kolejny zwrot akcji.

Widzę w lusterku biegnącą postać.
Słyszę "Kuuuuuurwa, kuuuuuurwa. Ruszał cię, ruszał? Ja pierd...."

Turek uchyla się, Polak napiera -muszę teraz wkroczyć do akcji, bo będzie chryja!

Staram się opanować rodaka, powstrzymać go poważnym argumentem - zobacz, ilu ich jest! Oni nas zadepczą, rozwalą nam auta, zlinczują nas, mamy dzieci, ochłoń człowieku ...

Co? Oni nas? - dopytuje Polak - tu po nas przyjdą miliony. Zmieciemy ich z powierzchni!

Na szyi błyszczy mu złoty łańcuch, twarz wyraża sprzeciw, a oczy odwagę!

Podziwiam go, zapominam mu jego nikczemny czym - ot, Polak prawdziwy! Gieroj, maładziec, a to ci dopiero junak! Sam jeden na tysiące Turków, bo ... przecież na mnie nie może raczej liczyć :@(

Czuję, że go zawiodłem, patrzy spode łba, warga dolna mu dynda, oczy wpatrzone w bezkres samochodów … odchodzi wolnym krokiem, za nim kobieta o czerwonych paznokciach w koronkowej, białej obcisłej sukience ... Turcy odeszli ...

Potem ich jeszcze widzieliśmy, jak biegają ze strażą graniczną, coś pokazują, czegoś szukają ...
Nie wiem, o co chodziło, ale jakoś sobie trudno wyobrażam, jak idą do biura i mówią: proszę pana, a nam to się dwóch Polaków w kolejkę wepchało - i ktoś ich wysłuchuje, a potem nas szuka i chce nas ukarać.

Czytałem kiedyś taką fają historię (wedyjską? niestety - nie potrafię jej znaleźć, nie wiem, gdzie to czytałem) o dżdżownicy, która bała się, że swoim kopaniem rozsadzi ziemię, o nietoperzu, który nie chcąc zrobić nikomu przykrości, że jest taki ładny, lata tylko nocami, o innych zwierzętach, z których każde czuło się bardzo ważne - no więc przypomniało mi się to, że nie warto czuć się aż tak ważnym, co pozwoliło mi zachować spokój wobec donosów tureckich kierowców.

I tak się kończy nasza opowieść. Bo cóż ciekawego będzie w pisaniu o pysznej zupie gulaszowej i schabowych wielkości talerza, hotelu na granicy ze Słowacją (Tatabanya, 43 euro, bez śniadania), przejeździe przez Polskę ...

Do Berlina nie pojechaliśmy - jakoś straciliśmy parę zasmuceni przygodą na granicy :@(

Jeśli chcecie więcej szczegółów - pytajcie.
Potem dołączę jeszcze kilka zdjęć, porobię poprawki, dopiski, załączniki ...
No a teraz to już koniec naszej przygody.

Dziękuję za uwagę i pozdrawiam, Krzysiek
kojote
Globtroter
Posty: 43
Dołączył(a): 18.03.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) kojote » 13.08.2009 15:17

HA HA uśmiałem się :D . Ktoś kto nie widział tego eksodusu Turków w Serbii i na granicy z HU/SRB nie może sobie tego wyobrazić.Tam był horror 8O . Ja zarówno w kierunku do Grecji i z powrotem granice przekraczałem w Tompie. Tam jest rewelacja. Jak jechałem do Grecji to korek przed przejściem na autostradzie był 3km, na szczęście udało mi się zjechać pasem awaryjnym za tirem tureckim i ostatnim węźle skierować się ta Tompę.
hexapus
Globtroter
Posty: 50
Dołączył(a): 31.03.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) hexapus » 13.08.2009 15:27

:o
jednym 'tchem' przeczytałem ......

"pierdziele' pobyt na granicy serbsko-węgierskiej.
Lece samolotem.
Rafał K
Cromaniak
Posty: 2318
Dołączył(a): 07.04.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Rafał K » 13.08.2009 16:55

Krystof - za tę relację należy Ci się forumowy Nobel :!: - nic tylko drukować i sprzedawać.

Końcówka bardzo pouczająca :lol:

PZDR
Ostatnio edytowano 13.08.2009 16:58 przez Rafał K, łącznie edytowano 2 razy
jan_s1
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 5432
Dołączył(a): 08.01.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) jan_s1 » 13.08.2009 16:56

Pięknie napisane. Włożyłeś w to mnóstwo pracy, ale warto było.
Czytając o oliwie, która okazała się być octem przypomniałem sobie moje niedawne grillowanie w okolicach Międzyzdrojów. Oprócz całego potrzebnego sprzętu, wrzuciłem do samochodu dwie napoczęte buteleczki z podpałką. Jak grill np z powodu braku wiatru nie ma zamiaru szybko się rozpalić, a ja jestem już mocno głodny, :lol: lubię psiknąć z buteleczki po węglach. Akurat jedna podpałka się skończyła, sięgnąłem więc po drugą i skierowawszy ją we właściwą stronę już, już miałem wspomóc niemrawo palącego się grilla, kiedy coś mnie tknęło. Obejrzałem sobie buteleczkę i stwierdziłem, że trzymam w ręku benzynę ekstrakcyjną do czyszczenia czegoś tam. Ciekawe, co bym wyczyścił, jak bym jednak psiknął...
oginioszki
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 229
Dołączył(a): 27.06.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) oginioszki » 13.08.2009 17:38

genialna relacja!!!! masz świetne poczucie humoru i dystans do samego siebie
Vjetar
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 45308
Dołączył(a): 04.06.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Vjetar » 13.08.2009 17:56

No jak Cię znam to mnie zaskoczyłeś in plus. :wink:
Zostajesz nominowany do relacji roku (jest jeszcze taka jedna relacja jednej pani co pływała a nie umiała :lol: , jak na razie)...
Mimo wszystko mam nadzieję na długi i to nie jeden suplement.
Buber
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3790
Dołączył(a): 11.08.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Buber » 13.08.2009 18:47

Krystof twój cały tekst - zwłaszcza oliwa i "thriller" przygraniczny rewelacja :lol: :lol: :lol: .
Numero uno za humor :mrgreen: .
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Grecja - Ελλάδα



cron
Grecja 2009: z Gdańska do Aten i z powrotem - strona 6
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone