XIV DZIEŃ URLOPU, PONIEDZIAŁEK, JEDZIEMY DO KORYNTU
Jak przystało na trzeci dzień w trybie pakowanie-samochód-namiot-zwiedzanie-pakowanie-samochód zaczynamy odczuwać zmęczenie. Narzuciliśmy za duże tempo. Przypominam, że jesteśmy rodziną, w której każdy członek ma swoje indywidualne potrzeby. Jak byśmy się nie starali, to dzieci i tak wolą basen lub morze od zwiedzania ruin. Szczególnie trzylatek, który w ogóle nie kuma, o co w tym wszystkim chodzi.
Po bardzo udanej wizycie w Delfach, a szczególnie po obejrzeniu gimnazjonu, nachodzą nas wątpliwości, czy wycieczka do Olimpii ma sens. Wprawdzie była zaplanowana, lecz po doświadczeniach z górskimi drogami (czas i komfort dojazdu) i temperaturami postanawiamy odpuścić sobie trasę przez Patras i Olimpię i jedziemy na wschód, przez góry prosto do Koryntu.
Po drodze mijamy liczne miejscowości wypoczynkowe nastawione na miłośników śniegu. W sklepach roi się od pięknych pamiątek - widzimy futrzane czapy z kitą, hafty, pledy, kilimy, obrazy, obrazki, obrazeczki, rzeźby. Domyślamy się jedynie, ile mogą kosztować. Wspominamy czasy, kiedy się mówiło, że na prowincji taniej, lepiej, oryginalnie. Nie wierzymy już niestety w przydrożnych sprzedawców, w sklepy dla miejscowych itp. Globalizacja postępuje, marketing wdziera się głęboko.
Zjeżdżamy z gór, zmienia się krajobraz. W pewnym momencie mijamy prawdziwe slumsy.
Pierwszy raz widzę coś takiego. Nie robię zdjęć, bo czuję, że nie wypada. Widzimy dziesiątki "domów" zbudowanych z resztek - kartony, blachy, deski, płyty - jest tu wszystko, czym da się coś załatać, przykryć, podeprzeć. Półnagie dzieci bawią się z półdzikimi psami na stertach śmieci. Widok przygnębiający. Uciekajmy stąd!
Przed 15.00 jesteśmy na miejscu, czyli w okolicach Koryntu.
Trzy godzinki to nie jest zły wynik, tym bardziej, że po drodze zaliczamy jeszcze zakupy w Lidlu i gubimy drogę ;@)
Są jakieś przebudowy, a Grecy nie zabezpieczyli objazdów. Jestem już do tego przyzwyczajony, choć nie ukrywam, że to irytujące.
Drogowskazy kierują nas na Ateny, dojeżdżamy do początku autostrady. Przed wjazdem i obraniem złej, bo długiej drogi ratuje nas właśnie Lidl, gdzie spytałem (Albańczyków), czy na pewno dobrze jadę w stronę Koryntu. Zawrócili mnie wskazując właściwą drogę. Oszczędziłem czas, kasę i ze 150 kilometrów. Za pośrednictwem forum dziękuję rodzinie albańskich uchodźców w czerwonym pick-upie :@)
Napieramy na camping Blue Delfin. Znalezienie go nie jest proste. Wprawdzie leży w miejscowości (Lecheo), do której dotarliśmy, lecz nie odnajdujemy żadnych drogowskazów. Wjeżdżam na ślepo w jedną z uliczek prowadzących do morza, pytam po drodze Greków, jak dojechać do campingu i po kilkunastu minutach docieramy na miejsce. Już sam dojazd nieco mnie peszy i zniechęca - jedziemy równolegle do morza (plaży). Widok jest jednak bardzo nieciekawy - woda jest mętna, pływa w niej mnóstwo morskiej trawy, plaże są często nawiezione lub wylane betonem. Okolica industrialno-turystyczna :@( To słabe połączenie ...
Na przeciwległym brzegu przemysł, statki, suwnice, kontenery. Brzydko. Nie chcemy tu zostać. Docieramy jednak do Blue Delfin. Marketing reklamy zrobił swoje - blue oznacza czysto, świeżo; delfin - dobre intencje, radość, wolność. Jak nie wybrać campingu o takiej nazwie?
http://www.sunshine-campings.gr/camping ... ation.html
Delfin okazuje się być śniętą flądrą :@(
Wchodzę jednak do lepkiej recepcji. Na kanapie z poduszkami z lat 60" leży rozwalony pan i ogląda teleturniej w TV. Wita nas jego żona. Dialog:
Chciałbym się rozejrzeć.
Ile osób?
2 + 2, ale chcemy obejrzeć camping.
27 euro za dobę plus prąd.
Chcemy zobaczyć ...
24 ...
...
24, w tym prąd ...
Mogę zobaczyć?
Tak. Poproszę dowód.
Poddaję się. Daję dowód, dostaję jakiś numerek (jak w szatni), wjeżdżamy. Ciasno, dużo kurzu, wszystko jakieś lepkie, podniszczone, zamalowane farbą już z 200 razy, brr. Brak miejsc, małe parcele, a gdzie zostawić auto? Nie, mimo, że chcemy już do wody, tutaj nie zostajemy!
Wchodzę do recepcji i klaruję panu z kanapy sprawę. I tu szok. Pan zaczyna autentycznie wrzeszczeć, otwiera zeszyt wpisów ... wali palcem w miejsce, gdzie nas wpisał, zamyka zeszyt i rzuca nim o kontuar i wściekły wychodzi z pokoju w otchłań innego pomieszczenia. Ryczy coś po grecku o Polakach - nie wiem, co bo zrozumiałem tylko z kontekstu, że chodzi o nas :@)
Wychodzi córka, żąda zwrotu numerka i rzuca przede mnie mój dowód. Twarz kamienna bogini wojny. Mimo to wyciskam z siebie senks i wychodzę. Jedziemy na drugą stronę zatoki, tym razem na wschód od Koryntu.
Po drodze mamy małą przygodę z tankowaniem.
W skrócie: tankuję, płacę kartą 68 euro i wychodzę. Jakoś mi się nie spieszy. Myję sobie szyby, idę wyrzucić śmieci, wsiadam, zapuszczam silnik - wtem puka mi w szybę wlewkowy - jest problem, rzekomo nie zapłaciłem. Idę z powrotem, następują przepychanki słowne - skąd gwarancja, że mnie nie skasujesz dwa razy, men? Pod presją trzyosobowej grupy, która pokazuje mi rzędy szlaczków zapisanych cyrylicą, daję za wygraną. Płacę raz jeszcze. Trochę żałuję, że się tak ociągałem z odjazdem, bo nie wiem, jaki będzie wynik tej akcji. Okazało się jednak, że zarówno nad wlewkowym, jak i nade mną czuwał Zeus! Wlewkowy miał rację i szczęście, a mnie nikt nie oszukał. A tak było blisko od darmowego tankowania! I to z czystym, bo nic nie wiedzącym sumieniem :@)
Docieramy wreszcie na camping, na którym zostaniemy przez 3 kolejne dni, gdzie płacimy 21 euro za dobę.
http://www.isthmiacamping.gr/
Nasze miejsce
Plaża