DNI IV - XI, czyli niebywałe lenistwo i silna potrzeba ruszenia dalej
No i zaczęło się. Od dziś przez kolejny tydzień mamy wykupiony apartament w domu przy plaży. Wokół nic ciekawego do zobaczenia, a jeśli już (Saloniki), to na tyle daleko, kręto i niewygodnie, że na 100% się stąd nie ruszymy. I nie ruszamy się. Dzień za dniem mijają nudnym, monotonnym rytmem: idę po bułki i mleko, jemy śniadanie, smarujemy się blokerami sześćdziesiąt i sru na plażę.
Na plaży nudy niemiłosierne, dżizas, dobrze, że nie zostajemy tu dłużej.
Zastanawiamy się nad względnością potrzeb: w Polsce leje, 15 stopni, niefajnie ... tutaj słońce, ciepła woda, relaks, a jednak czegoś brakuje. Człowiek wyrwany z codzienności pracy, korków, załatwiań, nerwów, przygotowań potem się męczy nicnierobieniem. I tak źle i tak niedobrze.
Zdjęcie: widok z naszego balkonu w stronę morza.
Plaża w Sarti taka sobie. Podobna do polskich - bez zatoczek, szeroko, piaszczyście, więc woda mniej przejrzysta. Temperatury stałe, wysokie. Wiatr super - od 14.00 do 18.00 stały wiatr od morza - przyjemna bryza pozwalająca na miłe siedzenie i bezmyślne patrzenie w dal. Idealnie dla żeglarzy - stały wiatr pozwalający na stały kurs.
Idę więc na deskę, bo widzę, że w oddali śmigają. Po piętnastominutowym marszu docieram do wypożyczalni. Świetnie - leżą deski, wiszą żagle. Wprawdzie pamiętają jeszcze czasy rządów Andreasa Papandreu, ale są. Zagaduję do opalonej Niemry o koszt i możliwości - koszt 15 euro, możliwości - gorzej, bo deski są tylko dla touroperatorów. Mrugam okiem, szeleszczę kasą, półusmiecham się po polsku, po cwaniacku, udaję touroperatora, chodzę za panią się giętko wykręcającą. I nic. Nic. Nic z mojego uroku, szelestów, uśmiechów, umizgów. Zażenowany próbami wracam na plażę.
Aha - pierwszego dnia burza z piotunami. Morze = Bałtyk. Poniżej zdjęcie plaży i mnie - wreszcie pokazuję na forum, jak wyglądam w całości :@)
Cóż jeszcze o Sarti i okolicy? Nie wiem już co kiedy było, ale w skrócie dopowiem:
Sarti to dziura straszna i dobrze, bo o to chodziło. Jedyne ekscesy, to nocne wypady skuterkowców z pierdzącymi wydechami i buractwo puszczająceo muzę z aut.
Na szczęście mieszkamy na końcu wsi. Zwiedziliśmy tutejszy kościółek, nażarliśmy się gyrosów, napiliśmy wina z kija, porobiliśmy zakupy w tutejszym sklepie:
Masło (nie kupiłem) - 5 euro
Zgrzewka wody, sześciopak - 3,5 euro (w lidlu 1,4 e)
Mała feta (nie kupiłem) - 8 euro (w lidlu 4 e)
Średnia cena kilograma owoców - 2 euro
Musaka z garmażu - 4 euro porcja w plastikowym pojemniku
Piwo - zależnie od marki - zawsze powyżej 1 euro za 0,5 litra
Wata cukrowa - 1,5 euro
Gałka loda - 1 euro
Retsina (wino zaprawiane żywicą) z kija w pecie z odzysku - 1,20 za litr
(na zdjęciu niby-beczki z retsiną wciśniętą pomiędzy sprzęt plażowy i żarcie dla psów :@) )
Mleko - 1,20 euro
Ser - średnio 7 euro kilogram
Wędlina - jak wyżej
Wypieki (na zdjeciu mini-pizza z serem feto-podobnym, popularne bułki z rodzynkami, wypiek sernikopodobny na słono, francuskie ze szpinakiem ...)
cena: od kilkudziesięciu centów za bułki po 2-3 za chleb
Ceny w knajpie:
Generalnie koszmarnie drogo. Psuło nam to trochę urlop, bo liczyliśmy, że ceny będą zbliżone do polskich. Pytałem naszego pana najemcę o lidl i mówił, że ceny te same; potem się okazało, że jednak źle wiedział. Ceny w lidlu były ok. 15 - 20 % niższe. To już lepiej.
A samo Chalkidiki? Wiem, że pośród ambitniejszych turystów nie cieszy się dobrą opinią. Podobnie, jak Riwiera Olimpijska położona w pasie ok 150 kilometrów na południe od Salonik. Co do Chalkidiki, przynajmniej jego 50%, to opinia niesłuszna. Bo to zawsze zależy, jaką miarę przykładamy do ocenianego regionu - co chcemy tam robić. Faktycznie, półwysep, ba, cała północna Grecja jest uboższa w symbole kultury lub, jak kto woli - rozpoznawalne zabytki. Ale za to przyroda jest przepiękna, morze ciepłe, czyste i przejrzyste.
Sithonia (środkowy palec) na pewno nie jest kombinatem turystycznym. Nie przypomina w niczym popularnego wybrzeża Włoch - plaże są tu kameralne, niezatłoczone. Miasteczka niewielkie - fakt - bez wyrazu, ale czego się spodziewać po dawnych wioskach rybackich, lub w ogóle nowo założonych osadach nastawionych wyłącznie na turystykę?
Brak tu jednak wielkich hoteli, aquaparków, dyskotek i tym podobnych atrakcji.
Jest cicho, spokojnie, familijnie.
Polecam Sithonię wszystkim szukającym niezobowiązującego miejsca na nudny wypoczynek.
Tak więc plaża, wieczorne spacery po mieście, dwukrotne oglądanie ładnego kościółka i chyba największa atrakcja: PLAŻA POMARAŃCZOWA
Kościółek. Niestety bez lampy i z kolana, bo jest zakaz fotografowania. Zwracam uwagę na bogatą ornamentykę. Kościół był cały w złocie!
A o pomarańczowej plaży za moment.
Zdjęcia: w drodze do pomarańczowej i pomarańczowa w pełnej krasie :@)