6. Zastan 2 - decydujące starcie
12 lipca
Odgłosy balangi długo nie pozwalają mi usnąć, tej nocy imprezowicze są wyjątkowo rozbawieni. W końcu dla części z nich to pożegnalna noc. Chciałoby się też zabalować, ale jak się ma sportowe ambicje, to albo rybka albo akwarium. Budzik wyrywa mnie ze snu gdy jest jeszcze szaro. Ruszam tyłek i budzę nieco mniej sportowo ode mnie nastawione towarzycho.
Pierwszą osobą spotkaną po wyjściu z namiotu jest jeden z Serbów, z którym w ostatnich dniach zamieniłem parę słów. Wraca właśnie z poimprezowego spaceru. W ogóle nie poszedł spać i porozumiewawczo mruga, żebym nie mówił jego żonie.
Jemy śniadanie i pakujemy szpej. Kiedy zbieramy się do wyjścia, niektórzy Serbowie właśnie wstają i zaczynają się pakować przed odjazdem. Żegnamy się z nimi i ruszamy w górę Grbaji.
Wyżej w dolinie doganiamy dwóch miejscowych chłopaków z psem. W tych okolicznościach przyrody grzechem byłoby nie pogadać z każdym napotkanym, więc od słowa do słowa dochodzimy że jeden z nich jest wnukiem Šabana, pasterza z którym rozmawialiśmy zaraz po naszym przyjeździe do Grbaji.
Dochodzimy razem na trzecią łąkę. Mamy farta, bo znają początek najwygodniejszego dojścia na Zastan i nam go pokazują. Na kamieniu stoi słupek z drogowskazami. Jeden z nich wskazuje Zastan. Azrice, Tomice i Kamilu, nie idźcie tą drogą! Jeden z was podążył nią wczoraj i tylko cudem nie poległ!
My mamy się kierować za tym wskazującym na Snježnik i Veliki Kotao, zupełnie z lewej strony łąki, i po nieco ponad stu metrach odbić w prawo. Tej ostatniej informacji drogowskazy nie podają. Niedługo po wejściu na leśną ścieżkę rzeczywiście znajdujemy rozwidlenie oznaczone na kamieniu.
Dalsza ścieżka jest momentami bardzo stroma ale na ogół dosyć wyraźna. Znakowanie też cały czas jest. Na jednym stromym, śliskim podejściu wisi wspomniana lina, zaczepiona o drzewo przez polskich jaskiniowców. Da się spokojnie wejść bez niej ale zdecydowanie ułatwia sprawę, szczególnie z ciężkim worem.
Po nieco ponad półtorej godziny od startu z trzeciej łąki wychodzimy ponad granicę lasu. Tu się kończą znaki. Jesteśmy na skraju Grbajskiego Zastanu. Z prawej strony wyrasta nad nami wielka ściana Maja Vojushit. Dobrze widać też patrolową ścieżkę trawersującą jej zbocze, którą kiedyś szliśmy z Czechami i do której próbowałem się dostać wczoraj. Wyjście ponad "trójkąt" też jest widoczne.
Tylko co to właściwie jest Zastan? Najlepiej go chyba określić jako całą wielką otwartą przestrzeń ponad lasem okalającym Grbaję od południa, najpierw stromo się wznoszącą do granicy albańskiej, dalej przechodzącą w kotlinę pomiędzy kilkoma wysokimi szczytami leżącymi już w całości w Albanii.
Od tego momentu część zespołu zaczyna dopadać coraz większa
fjaka, co się objawia tym że
počivke stają się coraz częstsze. Czasem w charakterystycznych miejscach stawiamy kamienne kopczyki. Od końca znaków dojście stromymi zboczami do miejsca biwaku sprzed trzech lat zajmuje nam prawie trzy godziny. Wydaje się że mimo niesienia najcięższego wora ze szpejem, zachowałem najwięcej pary. A już na pewno najwięcej motywacji. Azra i Tomica już jakiś czas przebąkują że na łojenie nie mają ochoty. Inna sprawa że straciliśmy za dużo czasu na podejście i nawet jakby się nam udało znaleźć jakąś fajną możliwość drogi wspinaczkowej i się na nią wspiąć, to już za dnia byśmy nie zdążyli wrócić do Grbaji. W tym ostatnim punkcie przyznaję im rację.
W tym układzie też rezygnuję z łojenia. Niby bym mógł coś spróbować z samoasekuracją, ale naprawdę jest dziś za późno na takie zabawy. Nie mam sprzętu biwakowego, a nasza ścieżka przez las się średnio nadaje do schodzenia po ćmoku. Postanawiamy się rozdzielić. Zostawiam towarzyszom ciężki szpej i idę sam na mały rekonesans wokół górnej, albańskiej kotliny Zastanu. Tomica i Azra chcą iść kawałek z dół żeby podejść pod przełęcz Ropojanska Vrata. Wyznaczamy sobie czas spotkania najpóźniej na godzinę 16.30.
Idę przez kotlinę tą samą trasą jak przed trzema laty. Z grzbietu po drugiej stronie rozglądam się po okolicznych szczytach, grzbietach i przełęczach. Rozkminiam całą topografię, o której wtedy nie mieliśmy za bardzo pojęcia. Dopiero teraz wszystko mi się układa w jedną całość. W kapowniku rysuję mapkę graniową na której staram się zaznaczyć jak najwięcej szczegółów. Po drodze przyglądam się z daleka i z bardzo bliska możliwościom poprowadzenia dróg wspinaczkowych. Trochę tego jest, w przyszłości będę miał co robić. Nie mam za to najmniejszego pojęcia gdzie są jaskinie eksplorowane przez naszych grotołazów. Musiałbym ich spytać osobiście.
W oddali słyszę grzmoty i na północy widzę jak się zbiera ciężka chmura. Po chwili dostrzegam też błyskawicę. Niby daleko i jakby przechodziło bokiem, ale zawsze to ostrzeżenie. Zaczynam więc powrót prawie biegiem. Sporo przed umówionym czasem wracam na miejsce rozdzielenia się i schodzę dalej. Po krótkim nawoływaniu się odnajdujemy. Rozdzielamy nasz niepotrzebnie wyniesiony ładunek i zaczynamy dalsze zejście. W tym momencie czuję że para ze mnie trochę uchodzi, zaczynam iść coraz wolniej. Najwyraźniej dopadł mnie kryzys z opóźnionym zapłonem po wyczynach wczorajszego dnia. Na szczęście w tym momencie jesteśmy już prawie pewni że burza przejdzie bokiem.
Tomica bierze ode mnie większość szpeju do swojego wora i nasza szybkość się trochę wyrównuje, chociaż dalej to ja jestem najwolniejszym ogniwem. Śpieszymy się żeby zdążyć zejść stromą leśną ścieżką przed zmrokiem. Zejście nie sprawia nam kłopotów i jeszcze za dnia docieramy do trzeciej łąki, gdzie na zielonej trawce następuje
velikata počivka. Chociaż nic dziś nie załoiliśmy, jestem zadowolony z dzisiejszego rekonesansu i mówię to moim towarzyszom, żeby w żadnym razie nie myśleli że mam do nich o coś żal. W dobrych humorach wracamy do obozu, gdzie po upichceniu kolacji przyłączamy się do wieczornej posiadówki przy ognisku wraz z resztkami belgradzkiej ekipy.
(fot. Tomica i ja)