4. Małka počivka i velika fjaka
10 lipca
Rano wstaje słoneczny dzień, a razem z nim my. Decyzję podjęliśmy już wczoraj, że dziś idziemy na Północnego i Wielkiego Karanfila, a jak nam się będzie chciało to i na Očnjaka. Ale to już by się nam musiało bardzo chcieć.
Nasi Serbowie już byli i tu i tam, przynajmniej niektórzy. Lazar nam przy śniadaniu opowiada gdzie się skręca na Očnjaka. Oni dzisiejszy dzień traktują bardziej relaksowo, niektórzy idą na krótsze wycieczki, w końcu już są tu parę dni i mają o wiele więcej czasu na wszystko.
Nas też w porannym słońcu trochę łapie leń, przez co wychodzimy dopiero sporo po dziewiątej. Przy drogowskazie skręcamy przez łąkę w lewo, przechodzimy lasek i znakowanym szlakiem zaczynamy stromo podchodzić na zbocze, gadając o sprawach egzystencjalnych i dupie Maryny. A dokładnie jakiejś macedońskiej Maryny, bo Tomica i Azra przerzucają się grypsami w tym języku. Najlepiej zapamiętuję
kanapče na šupče, co jakoby znaczy "stringi", a dosłownie "sznureczek na tyłeczek", ale to chyba bajka z tego samego gatunku co nasz "czeski"
elektronicky mordulec...
Moi towarzysze są deczko rozleniwieni. Niedługo po wyjściu nad las siadamy na mały odpoczynek, wkrótce potem na następny, wcale nie taki krótki.
Małkata počivkata - wpadam w temat po niby bułgarsko-macedońsku. Stanie się to później hasłem przewodnim całego naszego wyjazdu. Tych postojów będzie jeszcze kilka. Widoki zresztą zachęcają do nieśpiesznego rozglądania się naokoło.
Takim leniwym tempem dochodzimy do dużego płata śniegu, z którego widać odejście w lewo w kierunku Očnjaka. Wiemy już jednak że dziś się nam nie będzie chciało. Ponad płatem przechodzimy dosyć wrednym sypkim piargiem, a potem po skałach i trawkach gramolimy się na przełęcz Krošnjina vrata. Po jej drugiej stronie widzimy z Azrą naszą dobrą znajomą Majkę Jezerce i mamy przyjemność przedstawić ją Tomicy.
Nad przełęczą przechodzimy w prawo i na drugą stronę grani. Jest jakoś mało ewidentne, kombinuję coś po skałach i stromych trawach. Moim towarzyszom po dłuższej chwili udaje się znaleźć dogodniejsze dojście do tego samego punktu. Później oznakowania są już dobrze widoczne i idzie się bez problemów, poza tym że Tomica dostaje totalnego lenia i oznajmia że chyba nie chce mu się iść dalej. Fizycznie nie wygląda na wyczerpanego, więc z Azrą go namawiamy na kontynuację marszu. Namowy są skuteczne i wkrótce ruszamy dalej w kierunku bliskiego już szczytu Sjevernog Karanfila.
Jeszcze kawałek na czterech łapach i w końcu o 15.30 włazimy na górę. Późno, ale przy tym wypoczynkowym tempie to nic dziwnego. Na szczycie obowiązkowe fotki i obowiązkowa
małka počivka. U Tomicy to bardziej
velika fjaka - totalne rozleniwienie. Gdy z Azrą idziemy na niedaleki podwójny wierzchołek Velikog Karanfila, trochę wyższy od Północnego, on nawet o tym nie myśli i postanawia poczekać na nas.
Veliki Karanfil jest jeszcze lepszym punktem widokowym od północnego szczytu. Jeśli wierzyć GPSowi Azry, podawane w źródłach wysokości obu naszych dzisiejszych gór (2460 i 2490 m) są o kilkadziesiąt metrów zawyżone.
Długo tu nie zabawiamy, wracamy do Tomicy, wpisujemy się do książki szczytowej, wrzucamy coś na ruszt i zaczynamy zejście. Nieśpieszne, jak wszystko w dzisiejszym dniu.
Na Očnjaka byłoby już za późno nawet jakby nam się chciało. Na pierwszy dzień wystarczy. Zamiast tego, w stylu Janicy i Ivicy Kostelićów, urządzamy dłuuugi zjazd na butach płatem śniegu. W ramach kontynuacji dnia kultury macedońskiej Azra z Tomicą śpiewają piosenkę z tego kraju i mnie też jej próbują nauczyć.
W dolinie spotykamy parę Czechów którzy dopiero co tu dotarli z dołu i razem idziemy do naszego obozu. Rozbijają się niedaleko nas. Przy ognisku właśnie się zaczyna tradycyjna imprezka...
(fot. Tomica i ja)