Nie wiem, czemu się nie dopisałam po pierwszym odcinku...
Ale też jestem
zawodowiec napisał(a):Uśmiechnięty Albańczyk nie ma z tym żadnego problemu, zna serbski dużo lepiej niż my albański, ale cieszy się że znamy parę słów w jego języku. Od początku sprawia niesamowicie sympatyczne wrażenie. (...)
Widzieliśmy już dużo takich przejść granicznych na różnych zadupiach, ale to miejsce to osobna bajka. Dzikie okoliczności przyrody to jedno, ale przede wszystkim zapamiętamy życzliwość zarówno czarnogórskiego jak i albańskiego pogranicznika i radość że mogą pomóc.
Może to był nasz kumpel z Muriqan
:
Gdzieś tu w połowie odcinka było:
shtriga napisał(a):Jakoś nie umiałyśmy się dopchać do tego okienka, bo co chwilę, ktoś mnie brutalnie przemieszczał dwa metry w tył. W końcu Wiola przejęła sprawy w swój wzrost - wcisnęła się do przodu i kiedy jakiś wielki chłop znów ją chciał przegonić łokciem sprzed okienka ryknęła (po polsku oczywiście): Gdzie się pcha????!!! I wtedy pan pogranicznik z rozbrajającym uśmiechem wziął nasze paszporty, uśmiechnął się szeroko: POLONIA???? Aaaaa Polonia! Polonia super, super, super! Wbił szybko pieczątki i tym sposobem byłyśmy już w Albanii.
zawodowiec napisał(a): Po albańsko-serbsku się witam i pytam o drogę. Tomek nie wygląda na zadowolonego, mówi że za dużo używam serbskiego, że Albańczycy mogą tego nie lubić (...) Mówię Tomkowi że tutaj wszyscy mają bliskie kontakty z Czarnogórcami, nie mają z nimi żadnych animozji i często używają ich języka, a Kosowo jest daleko i to nie ich problem
Mam podobne odczucia. Może nie mam takiego doświadczenia jak Wy w podróżowaniu na pograniczu czarnogórsko-albańskim, ale wydaje mi się, że zarówno serbski/czarnogórski jak i polski brzmią dla Albańczyków (dla tych z tzw. głębi
:D:D) chyba podobnie (obco). I słowiański język wzbudza raczej ciekawość niż niechęć.
zawodowiec napisał(a):Szuter okazuje się całkiem dobry, lepszy niż do Thethi, nieco gorszy niż do Valbone. Szkoda, że nie widzimy nic poza snopem świateł samochodu. O tym, że otoczenie jest ciekawe możemy tylko wnioskować po szumie potoku i po pionowych ścianach wzdłuż których przejeżdżamy.
Droga prowadzi wzdłuż potoku, czasami go słychać w dole. Czasem z boku widzimy oświetlone okna domostw. Mijamy ciężarówkę, potem jeszcze dwa terenowce. Przy ostrożnej jeździe nie ma problemów z przejezdnością, często mogę wrzucić dwójkę. Jest zdecydowanie łatwiej niż na drodze Boge-Thethi.
Ale i tak bardzo Was podziwiam za jazdę w nieznanym terenie, w takich górach, nocą..
zawodowiec napisał(a):Jest już około 22, przy drodze stoi bar, drzwi otwarte są na oścież, widać siedzących w środku mężczyzn. Zatrzymujemy się więc i wchodzimy do baru z mapami w ręku. Jak zwykle proszę Kamila, żeby od razu mówił skąd jesteśmy, bo jego zbyt dobra znajomość języka serbskiego może być myląca dla naszych rozmówców a w konsekwencji niezbyt szczęśliwa dla nas.
Jeszcze przed wejściem pierwsza wita nas żona knajpiarza. Jej mąż, Tonio, pozdrawia nas w progu. (...)polewamy do kieliszków, towarzystwo z karcianego stolika też chętnie próbuje. Gezuar, živjeli, na zdrowie!
Uśmiecham się. W 2001 roku doszliśmy ze Shkrelu do Koplika. Po drodze nas zgarnęli do meercedesa miejscowi i zaprosili do knajpy. Próbowali nas częstować raki z kieliszków do wina
:D:D:D:D Jedyny rodzynek w naszym towarzystwie myślał, że to tak trzeba jak u nas - na raz - jak łyknął, to cała knajpa chórem: "Sawietskij Sajuz!!!". Pod ścianą siedział taki jeden, który się nam podejrzliwie przyglądał. Trochę się go obawialiśmy, a nasz gospodarz: nie bójcie się. To bin Laden. Taki żarcik. Klimat bardzo przyjemny
zawodowiec napisał(a):Rozmowa w kilku językach naraz od razu zaczyna iść łatwiej. Wychodzi nawet że mamy wspólnego znajomego.
Ooooo!
:):):)
zawodowiec napisał(a):Przypomina mi się sprawa z marca. Tajemniczy rozbity helikopter na stokach Maja Jezerce, którego nikt nie znalazł, szybko przerwana akcja poszukiwawcza. Wspominam go mimochodem, pytając czy może ktoś coś o nim słyszał. Jeden z miejscowych krótko potwierdza, ale mam wrażenie że nie ma ochoty rozwijać tego tematu. A może mi się tylko tak wydaje.
My w 2001 też przerabialiśmy niezreczną sytuację. Ale w drugą stronę - wszyscy nas wypytywali czy nie jesteśmy tą trójką zaginionych Czechów. Nieraz przywoływaliście w innych wątkach ich tragiczną historię... Wtedy wszyscy myśleli, że to my, cieszyli się i robili znak krzyża na piersi na nasz widok. Ale to niestety nie byli Czesi..
typ napisał(a):No jednego muszę z nim wypić, wczoraj jakoś się wymigałem
Pewnie od kobiet się tego nie wymaga. NA SZCZĘŚCIE
Wtedy w knajpie postawili przed nami te kielichy, ale podczas ostatniej wyprawy u jednego z gospodarzy raki była dla panów, a nam nikt nawet nie zaproponował (BOGU DZIĘKI!!!!
) tylko od razu szklaneczki i soczek
typ napisał(a):Na śniadanie mamy resztkę mojego kultowego placka, któremu w dzieciństwie nadaliśmy nazwę "czarno-biały" i którego wg niezmienionej receptury mama przygotowuje do dziś.
Fajne... I w ten sposób zabiera się najbliższych wszędzie, gdzie nas oczy poniosą, a gdzie ich samych nie możemy zabrać...
zawodowiec napisał(a):Odchodzi ścieżką gdzieś w bok, zostawiając nas w towarzystwie Mike'a i jego owiec. Ten pędzi je przez nieraz bardzo strome progi skalne. Jak by się samemu nie widziało to aż trudno by było uwierzyć że owca może na coś takiego wbiec.
Przypomniało mi się:
shtriga napisał(a):Jovan odrywa rolę przewodnika himalajskiego. Chce iść pierwszy. Nie pozawala mi się wyprzedzić. Przytrzymuje nam gałęzie, stuka kosturem w mokre korzenie i mówi, żeby uważać; troskliwie patrzy czy mamy kaptury na głowach, bo raz po raz pada deszcz. No i jak komu mądremu tłumaczy jak należy stawiać nogi na mokrych kamieniach. Ale mamy ubaw! Obie z Wiolą mamy nadzieję, że to nasza pierwsza i ostatnia wycieczka z nim, że nie będzie chciał iść z nami w ten "prawdziwy" Durmitor. Przy okazji serwuje górską mądrość, że w górach trzeba chodzić tam, gdzie krowy i owce, a nie tam, gdzie kozy! Ot - zapamiętamy!
:D:D:D:D
zawodowiec napisał(a):W uzyskanej wodzie jest sporo pyłu i jakichś małych robaczków, nicieni czy innego świństwa. Całe szczęście Typ przezornie wziął czystą gazę, więc mamy przez co filtrować. Przez najbliższe dni będziemy pić duże ilości takiej wody bez gotowania ani chemicznego oczyszczania, licząc na twardość naszych żołądków.
typ napisał(a):Dochodzimy do namiotu gdy już się ściemnia. Śnieg który wystawiliśmy w menażkach na słońce żeby się stopił jest już prawie całkowicie stopiony. Pływa w nim jednak dużo much i kilkadziesiąt innych dziwnych stworzeń, jakichś takich małych obłych "glizdek" o długości kilku milimetrów. Robię filtr z bandażu i po chwili możemy sobie przynajmniej wmówić, że to co będziemy zaraz pić jest czyste.
To mnie przerosło
:D:D:D Podobnie jak Jo_Annę. Napiję się wody każdego koloru, ale jak bym zobaczyła te glistki, to bym nie dała rady bez odkażania albo gotowania. Chłopaki... Nie wiem jak to zrobiliście
:D:D
zawodowiec napisał(a):Znajduję dogodną szczelinę, wbijam dwa solidne haki na dolny stan, łyżkę i rynnę, wytrzymają wszystko jakby co (...)
Ech to jest uparte chłopisko i nie odpuści
typ napisał(a):Pozostaje mi więc (...) obserwować poczynania Kamila. Samego na stukilkudziesięciometrowej ścianie skalnej. W Albanii. Skazanego na poważne tarapaty, albo i śmierć jeśli coś by mu się nie udało i potrzebowałby pomocy. Zarówno on jak i ja wiemy - i uświadamiam mu to co chwilę - że ja mu nie pomogę. Jeśli kilkadziesiąt metrów wyżej zaliczy lot po którym straci przytomność, albo chociaż złamie sobie ręce - będzie już po nim. Ja nie pomogę mu, bo wtedy zamiast jednego byłoby dwa trupy.
Straszne słowa, ale to prawda... Na szczeście Kamil ma mózg i nie zawahał się go użyć
:D:D
zawodowiec napisał(a):Przed namiotem, gdy chcemy jeszcze coś przegryźć, odkrywamy brak kilku artykułów żywnościowych.
To bardzo przykra historia. Młode to to i strasznie głupie było. Mam nadzieję, że żaden z dorosłych by tam tak nie postąpił. O ile jakoś tam (no jakoś...) dałoby się wytłumaczyć kradzież sprzętu, to kradzież żarcia, które ma komuś zapewnić przetrwanie w górach, to ohydna sprawa.
Pozdrawiam!
Ula