No jestem, jestem ...
Już się biorę do roboty ...
Zauroczeni ubiegłorocznym wyjazdem postanowiliśmy ferie zimowe 2013 spędzić w tym samym miejscu, czyli Meransen/Maranza w południowym Tyrolu we Wloszech.
W październiku (równolegle z Chorwacją
) zaczęłam szukać kwaterki. Niby ta z ubiegłego roku była świetna i sprawdzona, ale chciałam znaleźć coś tańszego.
Tutaj mała dygresja: o ile w 2012 r. szukałam apartamentu dla 4 osób, to w tym już tylko dla 3
. Córcia moja jedyna ... przez blisko rok piersią karmiona, ... ta, która w pierwszym roku życia swego postarzyła nas o kilka lat ... a która potem była źródłem nieopisanej dumy i radości ... Ta to właśnie stwierdziła, że z nami już jeździć NIE BĘDZIE !!!
Ona się z nami nudzi i tylko zawadza strzelając fochy ! Zamiast jechać z nami za darmochę, do pięknych i cudownych Włoch, gdzie rodzice nieba przychylać będą - ONA woli
jechać ze znajomymi na obóz do Suchego k/Poronina
. A tam ani mamuni, ani tatunia, ani dobrego żarełka podtykanego pod nos, ani pogody pięknej, ani stoków cudnie przygotowanych i długich ... Marne 3 niebieskie trasy jeno ...
Cóż było robić ? Zmusić siłą ? Ojciec i matka zapłakawszy, pogodzili się ze swym marnym losem ...
Tym bardziej, że córuchna nasza, jakby powyższego było mało, w dniu 19 stycznia 2013 r postanowiła skończyć 18 lat ... No dramat na całej linii
Tak więc z tych oto powodów szukana kwaterka miała mieć 3 łóżka.
Po wysłaniu dwóch pierdylionów maili z zapytaniem, kwaterka została wybrana i niby przyklepana. Piszę niby, bo właścicielka na moje prawie anglojezyczne maile
uparcie odpowiadała w całkowicie obcym mi języku diabła, w sposób maksymalnie minimalistyczny. Na dodatek nie chciała zaliczki ...
Dzień wyjazdu wypadł na piątek 25 stycznia godz. 4.30. Piątek z tego powodu, że na miejscu chcieliśmy być tydzień, a w następny łykend młody wyjeżdżał na obóz harcerski i coś tam trzeba było poprać.
Zapakowawszy uprzedniego dnia samochodzik, w podróż wyruszyliśmy z małym jak na nas opóźnieniem, bo już o 5.14. Trasa znana Warszawa-Częśtochowa-A1-Chałupki-Brno-Wiedeń-Linz-Insbruck-Brixen.
Początkowo za kółkiem siadł mąż ale już za Jankami stwierdził, że on coś nie bardzo i się zamieniliśmy. Młody oczywiście chrapał rozwalony na caaałym, nareszcie tylko jego, tylnym siedzeniu.
Było jeszcze ciemno, padał lekki deszczośnieg ... Czułam, że i ja chyba nie za bardzo nadaję się na kierowcę. Żeby nie zasnąć, autentycznie drapałam się paznokciami po twarzy, bo tylko to mnie otrzeźwiało. Spogladając co chwila na zegarek zastanawiałam się o której wschodzi słońce. Znacie to uczucie gdy patrzycie na zegarek i jest 6.04, a kiedy po ok. godzinie znowu na niego spoglądacie jest 6.07 ?
Tak ok. 7.30 wzeszło słońce na niebie, obudziło sie też moje słoneczko i stwierdziło, że ono już się wyspało i może dalej prowadzić. Z przyjemnością się zamieniłam.
Dalej droga przebiegała bez większych problemów z wyjątkiem Konopisk gdzie musieliśmy nadrobić parę kilometrów omijając wypadek.
No może jeszcze jeden drobny incydent.Kupując benzynę i winietę na stacji w Czechach mąż poprosił o dużą kawę latte. Zapłacił kartą. Pani dała mu jakiś żeton i wskazała samoobsługowy automat. Po wrzuceniu żetonu okazało się, że możemy kupić tylko małą kawę. Żeby dostać dużą trzeba do automatu wrzucić jeszcze pół korony
Tylko skąd ją mamy wziąć? Specjalnie płaciliśmy kartą bo tutejszej waluty nie mieliśmy. Idiotyczna organizacja
. W końcu paniusia z kasy "wrzuciła" te pół korony barboląc coś pod nosem. Chcieliśmy jej oddać równowartość w euro, ale chyba miała nas już dość bo oczywiście powiedzieliśmy co o takiej sytuacji myślimy
.
Się rozgadałam, a tu Mysza na zdjęcia czeka ...
Powiem tylko, że parę minut po 20, po ok. 15 godzinach i 1240 km dotarliśmy na miejsce ...
Trochę niepewni czy aby apartament na nas czeka ... Czekał ! I to jaki !!! Lubię takie pozytywne niespodzianki !
Apartament położony 25 m od skiubusa, 25 m od piekarni - słowem w samym centrum wioseczki.
80m2 !!! 2 sypialnie, 2 łazienki, 2 balkony. Jeden orczyk tuż obok ... W apartamencie może spać 6 osób ! I cena - 50 euro.
Gdzieś później wstawię zdjęcia ...
Na początek zdjęcie sprzed apartamentu. Widoczne po prawej zoo to micro stoczek dla najmłodszych. Taki z taśmą. Oczywiście codziennie ratrakowany
Całkiem wyspani następnego dnia rano jedziemy kupić karnety ...
Po minucie podjeżdżamy na znany już nam parking. Samochodów jakby dużo, ale wiemy, że to nic nie znaczy. Tłoku na wyciągach się nie spodziewamy ...
Jako, że pierwsza jestem "ubrana" czekając na moich facetów cykam se fotki na lewo i prawo ...
Tak jak się spodziewaliśmy przy dolej stacji kolejki na Gitschberg tłumów brak ...
Nad tym domkiem widać końcówkę jednej z bardzo niebieskich tras zjazdowych ...
Kupujemy karnety na 6 dni i jedziemy na górę ...
Na ten widok czekałam 1240 km
Ciągle nam mało ...
Jedziemy wyżej ...