Niestety, nie doczekałem się pomocy przy opisywaniu szczytów, w taki razie ruszę z relacją.
Moja pierwsza styczność Bałkanami miała miejsce rok temu, moja stała trzyosobowa ekipa: ja, kumpel i szwagier rusza wysłużonym Passatem kombi do Czarnogóry. Początkowo miała to być Francja, ale prognozy pogody spowodowały zmianę planów. Przyznam się, że trochę obawiałem się tego wyjazdu, do tej pory odwiedzałem "bardziej cywilizowane" rejony, z lektury netu i opowieści nasłuchałem się o napadach na samochody, kradzieżach, policjantach polujących na turystów itd... Z tej racji zdecydowaliśmy się jechać przez Serbię nocą. Droga do granicy z Serbią przez Słowację i Węgry minęła w miarę szybko, nie licząc korka na Słowacji, spowodowanego burzą o połamanymi drzewami na drodze. Odprawa na granicy Węgiersko - Serbskiej przeszła dość szybko i bezproblemowo, nawet nie żądali zielonej karty. Po drugiej stronie granicy od razu poczuliśmy, że jest tu trochę inaczej, autostrady wyboiste, ale do Belgradu przynajmniej w miarę szybko. Niestety tutaj okazało się, że nasz GPS w Serbii jest bezużyteczny, jest na nim tylko autostrada do Niszu, a my nie wiemy, dokąd dalej się kierować. Na szczęście kumpel miał przewodnik po Bałkanach, a tam małą mapkę Serbii. Dzięki temu, kierowaliśmy się na Cećak. Jazda poza autostradą, po Serbii to koszmar, ogromna ilość starych ciężarówek, skutecznie blokujących drogą, a że Passat miał zaledwie 90 KM mocy, to nie było czym "depnąć". Brzask łapie nas niedaleko miasta Użice. Krajobraz wcześniej zaczyna się zmieniać. Wreszcie zaczynają się upragnione Góry Dynarskie, ale za to na drodze jeszcze większy ruch, drogi kręte i górzyste, co tym bardziej psuje przyjemność jazdy. Jedyny plus, nie ma szans przekroczyć prędkości, a policja rzeczywiście dość często filuje.
Same Użice ukazały się jakby z nienacka, bloki wybudowane wprost na stokach gór, w sumie podobało mi się, dalej też malowniczo - jeziora zaporowe, bardzo spodobał mi się krajobraz gór Zlatbior, bardzo podobny do bieszczadzkich połonin. Zdziwiło mnie, że w ogóle nie było znaków na Czarnogórę. Trochę posępnie wyglądały opuszczone domostwa. Przy okazji wreszcie w życiu przydał się język rosyjski, a raczej znajomość cyrylicy, gdyż większość znaków drogowych była właśnie tak napisana, o ile było coś na nich widać. Nie wiem dlaczego Serbowie zamalowywują większość z nich sprayem. Nawet na nowej autostradzie!
Krajobraz gór Zlatibor
Użice
Takie samochody w Serbii to normalka
Na szczęście miałem już dokładniejszą mapę Czarnogóry, skleconą z viamichelin, więc wiedziałem, że trzeba się kierować na miejscowość Jabuka w Czarnogórze, więc takowych znaków szukamy w Prijepolje. Skręcamy na całkiem boczną drogę, jedziemy przez całkowite pustkowie, nagle w szczerym polu buda zwana szumnie przejściem granicznym z Czarnogórą. Znudzeni i zaskoczeni pogranicznicy szybciutko nas puszczają, jedziemy dłuższą chwilę, znów w pośrodku niczego i znów w szczery polu kontrola czarnogórska. Oczywiście nie znają angielskiego, wystawiają oczy, gdy pytam o opłatę ekologiczną, która miała być przy przekraczaniu granicy. Jak później się okazało, już tych 10 euro od 2012 się nie płaciło.
Dojeżdżamy do pierwszej miejscowości - Jabuka i od razu halt! Policija. Stoimy, czekamy, nie wiemy po co, za co. Przecież nie jechaliśmy szybko. W tym samym czasie obracali jakiegoś Czarnogórca. Wreszcie jeden z policjantów podszedł i pyta:
- Speak English?
- Yes - odpowiadam
- on na to - spid limit pietdiesiat i wręcza jakiś szary papierek, wyglądający prawie jak srajtaśma gdzie z wszystkiego udaje mi się wyczytać prędkość 70 km/h, ale żadnych danych jak zdjęcie czy numer rejestracji.
Postaliśmy jeszcze z 5 minut i nagle policjant pokazuje, żeby jechać dalej. O co chodziło, nie wiem do dzisiaj, w każdym razie, jechaliśmy jeszcze bardziej uważnie. Po chwili widzimy wielkie wyrobisko - chyba byłą to kopalnia wegla kamiennego w Plevija, obok elektrownia. Potem droga zaczyna się wspinać, jedziemy za Serbami, którzy nagle zatrzymują się, my też. Widok nawet, nawet, dopiero za chwilę zauważam imponujący most, tak, to ten na Tarze. To już widok na Dolinę - kanion Tary. Robimy parę fotek i zjeżdżamy do tego mostu. Większość pewnie zna historię tego mostu - Most Đurđevića, ale dla ścisłości napiszę, że swego czasu był to największy most tego typu na świecie, jeden z głównych "aktorów" filmu Komandosi z Navarony.
Niespełna rok po wybudowaniu mostu (w czasie II wojny światowej) partyzanci chcąc odciąć drogę do Pljevlji czetnikom i oddziałom włoskim próbowali wysadzić go w powietrze. Podłożone przez inżyniera Lazara Jaukovićia (brał udział wcześniej przy budowie mostu) ładunki wybuchowe uszkodziły zaledwie jeden łuk mostu. Wkrótce potem Jauković został złapany i stracony przez czetników na moście.
A Tara to najgłębszy w Europie kanion, sięgający maksymalnie 1300 m głębokości. Po postoju ruszamy w góry Durmitor, ale o tym w części następnej relacji.
galeria fotografii
http://www.summitpost.org/my-first-touch-of-durmitor-tara-river/800234cdn,,,