napisał(a) Aglaia » 13.06.2014 11:47
Następny dzień też nie był intensywny. Najpierw krótki wypad do Batumi po drobne zakupy. Batumi w ciągu dnia wcale nie zrobiło na nas lepszego wrażenia niż w nocy. Owszem główne uliczki na starym mieście zadbane:
Ale wystarczy odwrócić wzrok i już nie jest tak fajnie:
Dlatego czym prędzej zmykamy do ogrodu botanicznego. Ogród czasy świetności ma już podobno za sobą. Nie zmienia to jednak faktu, że jest przepięknie położony a spacer jest naprawdę miły. Więcej nie ma chyba co pisać to trzeba zobaczyć:
Po wizycie w ogrodzie wsiadamy w samochód i jedziemy dalej. Cel – Mestia w Swanetii czyli odkrywamy Wysoki Kaukaz. Droga początkowo jedzie wzdłuż wybrzeża, potem odbija kawałek w głąb lądu aby wreszcie wjechać w góry. Widoki przednie –znów wracamy do Gruzji o jakiej marzyliśmy
Niestety im wyżej tym bardziej pada. Nie wróży to dobrze naszym planom na najbliższe dni
ale nie martwimy się na zapas. Dojeżdżamy do Mestii znajdujemy kwaterę – pierwszy raz możemy porozumieć się z gospodarzem bez problemu po angielsku
- duży komfort. Chwilę rozmawiamy o okolicy i o tym co chcemy robić. Pytamy przede wszystkim o drogę Ushguli-Lentheki - marzy nam się zrobienie tzw. pętli swaneckiej. Pani gospodyni jest sceptyczna twierdzi, że dobry kierowca i dobre auto dadzą radę. Kierowcy jesteśmy pewni, auta – nie za zbytnio
. Dodatkowo dopiero tydzień temu stopniał śnieg wysoko w górach i ostatnio padało – może być ciężko. Musimy się przespać z decyzją. Optymalnie byłoby przyłączyć się do jakieś ekipy, która pojedzie drugim wozem. Na dwa auta czulibyśmy się pewniej. Niestety u naszych gospodarzy jesteśmy jedyni zmotoryzowani (nie licząc brytyjskiego motocyklisty ale ten się na wyprawę raczej nie pisze). Może ktoś jutro przyjedzie, może znajdziemy kogoś na mieście …. . Idziemy się przejść i najeść.
Wieczorna Mestia zrobiła na nas bardzo miłe wrażenie.
Z opinii innych wiem, że ludziom często się nie podoba, że niby sztuczna i na pokaz i jeszcze kilka lat temu zanim wybudowali asfaltową szosę z Zugdidi (wcześniej był klimat jak na drodze do Shatili) było fajniej. No może było – tylko wtedy Swanowie właściwie nie uznawali władzy w Tbilisi, teren nie uchodził za bezpieczny i odwiedzało go raptem kilkuset turystów rocznie (i to pewnie bliżej 100 niż 900). Za Saakaszwilego teren został mocno doinwestowany, wybudowano nowe drogi, wzmocniono policję – w konsekwencji rozwinął się ruch turystyczny, odnowiono budynki. Nam się podobało – nie jest to może taki koniec świata jak Shatili ale wystarczy odejść kawałek od głównej szosy i dalej żeby przejść trzeba się nieźle nagimnastykować między krowimi plackami – więc i dla wielbicieli tej „autentyczności” też się coś niecoś znajdzie.
CDN