Dzień 12 - 29 czerwca 2016 r. (środa)
Boka Kotorska i Kotor – przed laty w ulewie, dziś w słońcuDzisiejszy dzień postanawiamy spędzić za granicą
Czarnogóra jest o rzut beretem z Mlini. Wyruszamy po śniadaniu. Dzieci zasypiają po kilkunastu kilometrach jazdy, zatem mogę w spokoju poobserwować drogę. Na przejściu granicznym stoimy w niewielkim korku. Wreszcie wjeżdżamy na teren Montenegro.
W Czarnogórze byliśmy osiem lat temu podczas podróży poślubnej. Ponieważ była to tzw. objazdówka, zwiedzaliśmy szybko i intensywnie. Niestety czerwcowa aura spłatała nam wówczas straszliwego figla, gdyż Kotor zwiedzaliśmy w strugach (dosłownie!) deszczu. Tym razem świeci piękne słońce, a ja już nie mogę doczekać się przepięknej Boki Kotorskiej.
Dojeżdżamy do przeprawy promowej w
Kamenari. Wybiegam z samochodu, aby kupić bilet i dostać się jeszcze na załadowywany właśnie prom. W sumie nie ma pośpiechu, bo przeprawa trwa bardzo krótko i czas oczekiwania na kolejny prom nie stanowi problemu. Po wjechaniu na prom wysiadamy z auta, by podziwiać piękno zatoki.
Boka KotorskaPo dopłynięciu do Lepetane nie kierujemy się, tak jak większość aut, w prawo, tylko odbijamy w lewo i jedziemy uroczą, krętą dróżką przy samym brzegu morza (ta dróżka to Jadranska magistrala, ale w tym miejscu jest wyjątkowo niepozorna). Zatrzymujemy się na chwilkę w miejscu widokowym i niestety jest to jedyne zdjęcie z tej trasy, bo pod wpływem emocji, jakie trasa we mnie wywołała, nie byłam w stanie zrobić żadnej fotki.
Jechaliśmy dosłownie przy samym brzegu morza. Mijaliśmy maleńkie osady z pięknymi kamiennymi domami, kawiarenkami i plażowiczami, którzy wypoczywali niemalże przy samej drodze. Jechalibyśmy tak w swoim tempie, kontemplując trasę i jednocześnie uważając, by nikogo nie potrącić, gdyby nie wielki autokar, który niespodziewanie znalazł się tuż za nami. Jego kierowcy chyba bardzo się spieszyło, bo robił wszystko, żeby w jakiś (zupełnie nierealny w tych warunkach sposób) nas wyprzedzić. Ów „ogon” strasznie nas denerwował, a w pewnym momencie ta nasza „ucieczka” przed kolosem stała się elementem niezłej drogowej gry sprawnościowej.... przynajmniej tak odbierał to nasz Synek, który ile sił dopingował Tacie w ucieczce przed autobusem.
Wreszcie udało się zgubić naszego towarzysza z tyłu, który tak, jak my, skręcił w jedną z kotorskich ulic. Nasze zadanie na tę chwilę to znalezienie parkingu, co niestety do łatwych nie należało. Wolne miejsce na szczęście udało się wyszukać, zatem pora ruszać na zwiedzanie
Kotoru.