Dzień 7 - 24 czerwca 2016 r. (piątek)
Jadranką na południe. Mlini przybywamy!Splitskie mieszkanie opuszczamy kilka minut przed 10. Nasz gospodarz Darko, na pożegnanie, wręcza nam upominek – uroczy, własnoręcznie namalowany pastelami obrazek z morskim motywem. I jak tu nie wspominać miło tego miasta i takiego gospodarza?
Opuszczamy nasze splitskie mieszkankoNa ulicach Splitu duży ruch. Chwilę trwa nim wydostaniemy się z miasta. Upał dziś ogromny. Oszczędnie posługujemy się klimatyzacją, ze względu na dzieci, ale i nas samych. Angina w środku wakacji to prawdziwy koszmar. Niestety kilka kilometrów za Splitem musimy w trybie natychmiastowym zatrzymać się. Nasza Córeczka zwraca całe śniadanie. Sytuacja o tyle niefortunna, że pod jej fotelikiem stał otwarty plecak z naszymi przewodnikami, mapkami, rezerwacjami itp., itd. Stoimy na parkingu przed jakąś kawiarnią, słońce piecze niemiłosiernie, a my szorujemy co się da, przebieramy dziecko i wietrzymy samochód.
Incydent nieco podcina nam skrzydła, bo przed nami niemalże 220 kilometrów drogi. Celowo wybraliśmy Jadrankę ze względu na walory krajobrazowe. Na szczęście dalsza trasa przebiega bezproblemowo. No i TE widoki!!!
Robimy krótki przystanek w Neum. Rozprostowujemy kości, a ja wspominam jeden z piękniejszych pobytów w tym miasteczku.
Widok na NeumJest okazja, aby się rozruszaćZbliżamy się do celu naszej podróży. Przed nami Dubrovnik i przejazd mostem imienia Franja Tuđmana. Zerkamy tęsknie na perłę Adriatyku, ale podczas tych wakacji pokręcimy się całkiem sporo tutejszymi uliczkami. Tymczasem nasz cel to w tym momencie oddalone o około 10 kilometrów
Mlini.
Wreszcie zajeżdżamy w miejsce, które według wskazówek gps’a jest kresem naszej podróży. Tylko.... czy to na pewno tu? Stoimy na prowizorycznym parkingu na ruchliwej Jadrance. Z jednej strony mamy słynną magistralę, a z drugiej skarpę z przepaścią, zatem, gdzie jest nasz apartman? Mąż wysiada z samochodu i rozpoczyna poszukiwania. Ja zostaję w środku ze zmęczonymi, marudzącymi dziećmi. Po kilku chwilach obok nas zajeżdża samochód, z którego wysiada chłopak, który słysząc dochodzące z samochodu dziecięce odgłosy i mnie próbującą opanować sytuację, pyta, czy może jakoś pomóc. Tłumaczę, że czekam na Męża, który poszedł szukać naszego apartmana – i podaję mu adres. Okazuje się, że to tuż obok. Chwilę później wraca Mąż i oświadcza, że znalazł właściwy dom i właścicielkę. Uff. Musimy przestawić samochód o dosłownie kilka metrów i już jesteśmy „u siebie”.
Gdy zatrzymujemy się czuję konsternację. Przed wejściem do naszego apartmana jest plac budowy. Aby dostać się w dół, gdzie znajdują się schody na górę (zajmujemy najwyższe piętro) trzeba pokonać strome schody, które są bez barierki. Najgorsze jest jednak to, że aby dojść do tych schodów trzeba przejść przez wąską, drewnianą kładkę rozłożoną na skalistych odłamkach. Hmmmm.... Widać nikt tu nie przejmuje się zbytnio bezpieczeństwem i wygodą turystów. Wejście z małymi dziećmi to nie lada wyzwanie... już nie mówiąc o ciężkich walizkach i innych tobołach, które trzeba wypakować z samochodu.
Na szczęście w ciągu następnych dni plac budowy w miarę uporządkowano, a wchodzenie po schodach do samochodu ograniczyliśmy do minimum.
Wchodzimy do apartmana. Jest to duża sypialnia wraz z kuchnią i łazienką. Do tego obowiązkowy balkon, z którego widok rekompensuje nam trudy podróży i niedogodności związane z wejściem z parkingu.
Widok z balkonu w Mlini. Mieszkamy niemalże na granicy z miejscowością Srebreno (widoczna na zdjęciu zatoka). Dalej jest słynne Kupari.Po odświeżeniu się, rozpakowaniu i zjedzeniu obiadu wyruszamy na rekonesans okolicy. Idziemy w stronę miejscowości Srebreno. Trasa prowadzi pięknym parkiem piniowym, także nabrzeżem, wśród roślinności – palm, agaw i innych uroczo kwitnących krzewów. W Srebreno jest galeria handlowa, a ponieważ brakuje nam kilku produktów spożywczych, no i w moim przypadku butów (parę zniszczonych wyrzuciłam w Splicie), zatem idziemy na zakupy.
Tego wieczora nie robię już zdjęć, za to w następnych dniach powstanie ich całkiem sporo. Wracamy w stronę Mlini. Jest tu kilka knajpek, w których gra miła dla ucha muzyka, roznoszą się apetyczne zapachy. Wieczorne Mlini zachęca do spacerowania.
Choć miło się nam spaceruje, czujemy zmęczenie i wracamy na nocleg. Jakże błogo jest siedzieć na tarasie, wsłuchiwać się w szum morza i popijać schłodzone winko.
c.d.n.