napisał(a) AndrzejJ. » 23.03.2012 18:54
Siedzieliśmy we czterech przy stoliku.A właściwie w pięcioro.Ja ,Tifa,Islamovic, Marko no i ona.Piliśmy wódkę.Knajpa była pożyczona od Bijelo Dugme z ich teledysku "Lipe cvatu".Natomiast dziwka przyszła z Tifą.Co jakiś czas kelner donosił kolejną flaszkę z nieodłączną połówką jajka na twardo jako obowiązkową zakąską.Podejrzewam,że połowka ciągle była ta sama.Było ciepło,było spokojnie,było dobrze.
Alen rozlewał,Tifa marudził,że poszedł by gdzieś ale nie ma gdzie,a Marko siedzący okrakiem na odwróconym krześle,wycelował palec w moim kierunku.
"-Reci brate moj..."- ale nie dokończył,zapatrzony w grubo cięte szkło,które podał mu Alen.
Zadzwoniliśmy więc po Mirka Skoro,żeby zabrał go do domu.Przyjechał,a jakże,w tym swoim eleganckim ,świecącym garniturku,wział Marko pod rękę,szepnął "-Tamo gdje je dom" i tyleśmy ich widzieli.
W drzwiach zderzyli się jeszcze z Goranem,ale ten,gdy zobaczył Kusturicę,wycofał się pośpiesznie.
A Kusturica,w kącie,w żeliwnym kociołku gotował jagnięcinę ,wykrzykując co jakis czas ,bez ładu "- No Smoking" co wydawało nam się nad wyraz oczywiste,jako że był bez smokingu ,tylko w swej kraciastej koszuli...
Kusturica odszedł na chwilę od kociołka by spojrzeć za okno.
Zmierzchało juz a przywiązany do drzewa zespół Gorana grał do upadłego.Um ta ta um tata.Zobaczył ,ze Goran pod drzewem siedzi z Kają i Krzyskiem i piją od prawego do lewego .Nagle przypomniał sobie o Krzysku i zostawiając kociołek poszedł zamknąć żonę do piwnicy .Licho nie spi .Dam mu jagnięcine ,a on weżmie mi żonę-pomyślał zanim przekręcił dwa razy klucz.
Aromat gotowanej strawy powoli wypełniał knajpę. Kusturica wziąwszy drewnianą łyżkę spróbował sosu spod jagnięciny. Czegoś brakuje... Może Cukar i sol? Nie... chili... tak, chili, zrobimy na ostro.
- Chcecie na ostro! - krzyknął. Ale nikt mu nie odpowiedział. W knajpie było pusto i przeraźliwie cicho... Dreszcz przeszedł mu po plecach. Nie namyślając się zbyt długo, rzucił się do drzwi prowadzących do piwnicy. Tam była broń... Pod ręką wyczuł uspokajający chłód lufy... Tak... Kalasnjikow... W cieniu skąpych lamp majaczyła sylwetka T-34.
Wrócił na górę, ostrożnie uchylił drzwi piwnicy. Z głębi knajpianej izby dochodziły ciche szepty. Wychylił głowę. Przy stole siedzieli jacyś turyści... Dwie kobiety i dwóch mężczyzn.
- Cholera jasna - pomyślał. Te nerwy mnie zabiją. Odłożył karabin, zanim goście cokolwiek zdążyli zauważyć. Chrząknął, aby zaznaczyć swą obecność. Jeden z turystów wstał od stołu i zapytał mieszaniną polskiego o chorwackiego:
- Jagnięcinia... koliko?
- Sve po 12 kuna -odpowiedział Emir uśmiechając się szeroko.
W kącie zagrała szafa grająca... Moja Evo... kobieta przy stole rozmarzyła się...
...nie, to nie bylo do mnie... pomyslala za chwile trzezwo... evo zakleču se... to nie bylo do mnie, cokolwiek by to znaczylo.
To nie byla szafa grajaca tylko Tifa z Alenem zaspiewali w pijanym widzie.
Zdrowieeeee na budowieeeee - zabelkotal Alen. Musial to podlapac od tego Polaka co probowal ostatnio tlumaczyc jego teksty, z mizernym skutkiem zreszta.
Alen w ogole ostatnio byl jakis dziwny. Cos mowil ze zarwal jakas laske, chcial przejsc do rzeczy a ona mu powiedziala stanowczo NIE. Dobrze ze w ogole udalo sie go wyciagnac na wodke. Odkad zlapal ta prace na budowie zaczal sie lepiej prowadzic, a po robocie tylko 'dajte pivo'. Moze to i lepiej, piwo nam wszystkim lepiej wyjdzie na zdrowie.
Wszedłem do knajpy. Przy drzwiach o mały włos nie zdeptałem pijanego Alena... Rozglądnąłem się wokół... Przy jednym ze stolików siedziała kobieta z mężczyzną, przy drugim trzy osoby, ale że stolik był w cieniu, poza sylwetkami nic więcej nie mogłem dostrzec. Jakaś para tańczyła Splitski tango. Zapytałem głośno:
- Do Sibenika?
- Daleko je - odpowiedział Tiho.
- Iza devet sela - filozoficznie dodał Marko.
Wtedy Tiho zapalił papierosa... W nagłym rozbłysku zapałki dostrzegłem ją... Siedziała bokiem... kruczoczarne włosy, delikatne rysy twarzy...
- Ssss... Se... Severina? - wyjąkałem.
Wtedy odwróciła się do mnie. W jej oczach zdawały się błyszczeć gwiazdy. Uśmiechnęła się powabnie. Zrobiłem krok do przodu...
- Aj jaj joj - zarzęził Alen... Ale dla mnie już świat przestał istnieć. Severina wstała od stołu i podeszła do mnie.
- Mili moj - czuję, że nogi się pode mną uginają. Wziąłem ją za rękę i wyszliśmy na zewnątrz. Przed nami zeleno je bilo polje. Usiedliśmy pod drzewem, w oddali słychać było plusk Čavoglave, ostatnie promienie słońca migotały w wieczornej rosie.
- Lijepa li si - cicho wyszeptałem jej do ucha.
- Poljubi me...
Zdążyłem jeszcze usłyszeć, jak echo niesie rytm bębnów... Baruni?
I byłbym ją poljubił w rytm tych bębnów...ale wszystko spartolił Gibonni.Ten to sie nawinie zawsze nie w porę.W dodatku jak zawsze przyplątał się z tą swoją paczką chłopaczków od Cambi.Ażeby go...cały nastrój prysnął.Krzyknąła tylko "-Ajde,ajde zlato moje" i pobiegła na jacht.
"-Gibonni! Ja Cię - już miałem zacisnąć palce na jego krtani,gdy uśmiechnął się szeroko.
"-Kolejka dla wszystkich,ja stawiam!Konobar! u libar mojich dugova,upisi!
No!gest ,powiedzmy,średniej klasy zważywszy,iż chłopcy od Cambi,jak powszechnie wiadomo nie piją,Alen z Tifą i tak mieli już dość a Kusturica w piwnicy podśpiewując " Djindji rindji bubamara" obrywał skrzydełka biedronkom. Sevonj od nevoje u zraku cuti pomyślał Kusturica wyrywając skrzydełka ostatniej biedronce .Usłyszał krzyki u góry w knajpie.Pewnie chłopaki za dużo wypili.Krzyki i krzątania narastały.Zaniepokojony szybko wyszedł na górę.Gdy pokazał się w drzwiach krzyki ustały.Stało się cicho jak makiem zasiał.Usłyszał tylko cykadę ,która zabładziła nad ladą baru.Co sie tu stało?Czyżby przeczucie go nie myliło.Popoatrzył na wszystkich w środku .Po kolei spuszczali wzrok jakby obawiając się jego złego spojrzenia.''Nie'' pomyślał tylko nie to .Tylko nie to.Szybko podbiegł do kociołka .Niestety spóżnił się .Jego cielęcina zniknęła.Mocno chwycił się ławy.Ryknął- o żesz wy .Moglo bi bit da je lakse umrit pomyślał.Kiedy sie odwrócił knajpa była pusta.
Sad ovako sam.
Otworzył drzwi i krzyknął w ciemność:
- Laku noć svirači! Nie poprawiło mu to humoru, więc przechodząc obok stolika chwycił vino i gitare. Siadł na stołu i zaśpiewał:
Moja konoba, sa vinom
Malo prsuta, kolaca
Moja konoba, sa sirom
Malo maslina, rogaca
Pociągnął długi łyk wina... Nagle zaskrzypiały drzwi... Tak... to tylko mógł być Oliver...
- Dobar dan - rzucił od drzwi Oliver.
- On musi być kompletnie pijany - pomyślał Kosturica. Ale biorąc poprawkę na fakt, że i on może być pijany odpowiedział:
- Dobar dan.
Oliver dyskretnie spojrzał na księżyc w oknie, ale już nic nie odpowiedział, bo jego uwagę przykuła wchodząca Dalmatinka. Emir spojrzał na nią, splunął pod stół i powiedział pod nosem:
- Moja tajna ljubavi.
Tymczasem Oliver robiąc dość dziwne miny, znacząco unosząc brwi i mrucząc pod nosem Noć je prekrasna, próbował uwieść dziewczynę...
Tymczasem Alen i Tifa szybko opuscili knajpę. Szybko, na ile pozwalały im plączące się nogi.
-Hajdemo u planine!!- krzyknął Alen.
Nie odpowiedziało mu echo...Byli wszak w dolinie naseg djetinstwa...Nawet wiatr od Dinarów sie zatrzymał...Tifa oparł się plecami o pień drzewa.
-Sumi, sumi, javore- zanucił.
Nagle w otaczajaca ich ciszę wdarł się warkot. Z kazdą chwilą natężał się ryk zbliżających się motorów.Kilka sekund póżniej w tumanach kurzu zatrzymało się przed nimi dwóch jeźdźców na swych stalowych rumakach.
-Bok- grzecznie przywitał się Juras, zdejmując kask. Na głowie miał nieodłączną bandanę, precyzyjnie zawiazaną jeszcze w Polsce przez Lenę.
-Polako, polako...-z grymasem na ustach odparł Alen, mając jeszcze w uszach ryk hondy i harleja, a w zębach piasek z wznieconego przez piekielne maszyny kurzu.
-Polacy, Polacy!!-szybciutko przytaknął Juras.-Chłopcy, moze jakis bilecik by sie znalazł na wasz koncert białego guzika??
Alen szturchnął Tifę w bok.Cos mu szepnął do ucha. Tamten przytaknął i odparł:
-Ze wzgledu na papę, damy wam te bilety, bo Ivana Pavla II hrvatski narod ljubi.
-Wielkie dzięki, chlopaki,-do rozmowy wtrącił się drugi z motocyklistów- ale mamy jeszcze jedną prośbę...ten...tego...wicie...rozumicie...My w Polsce mamy taką grupę crozakręconych na punkcie hrvatskoj glazby...Może i dla nich znalazłyby się bilecki??-nieśmiało zapytał Sławek. Znowu krótka narada między Tifą i Alenem. Po chwili obaj wybuchają śmiechem.
-Buahahaha!! -ryknął Tifa. -My damy wam, ale po resztę idźcie do Bebeka, wszak to zasłuzony otac cetvero djece!!! Hahahaha!!!
-On na pewno wam załatwi, ten Bebek-playback!!! - dorzucił Alen, zanosząc się ze śmiechu.
Juras i Słwek spojrzeli po sobie niepewnie:
- Hvala vama... i laku noć, sviraći...
Gdy Alen i Tifa rozmawiali z Polakami ja rozmyślałem nad swym losem... Gibonni spłoszył mi Djevojku, Tifa z Alenem zjedli jagnięcinę i trzeba było uciekać. A do tego wciąż pociągają z butelki. Tifa ledwo już na nogach się trzyma, u Alena ręka spuchnięta jak arbuz... Fakt, to ja ją przydeptałem... Ale po co się kladł przy drzwiach... Ech... Prijatelji...
Zamykam oczy... wciąż widzę Severinę, jej aksamitne włosy... delikatne muśnięcie ust... I ich smak... poziomki... Nawet ten marny bimber Gibonniego pity po drodze nie zabije ich smaku...
Srce je moje veliko k'o kuća...
O... Wracają... Chyba schowam się im. Nawet nie zauważą, że mnie nie ma. Ciekawe, gdzie Mirko i Marko... Pewnie na Knin poszli, do Anicy... Może tych Polaków dogonię. Za późno... Już odjechali, a Tifa z Alenem i Gibonnim, tak, jak przewidywałem zapomnieli o mnie, poszli dalej sami. Cóż... wrócę chyba do Kusturicy...Już ciemno .Słychać tylko fale .Cykady tez zamilkły.Goran podniósł się z trawy.Kaja i Krzysiek spali jak zabici.Iskrcavati se krzyknął.Zespół zacząl schodzic na stały ląd .Byli w Orasacu .Knajpka jego przyjaciela.Czasami przyjaciel pozwolił mu udawać w niej barmana.Uwielbiał to rwanie kobiet na Bregovica.Ach jaki pan podobny do Bregovica ....i kobietom staniki spadały.Ech żivot.Ale teraz z zespołem juz sie pożegnał.Miał wielką sprawę do załatwienia.Jego szef Leon po wystepach w Polsce z Maćke zadzwonił mu ,ze będzie dobry interes do zrobienia .Z Polakami.
Mieli przyjechać dziś o 23.00 .Gdy wszyscy z zespołu poszli- krzyknąl jeszcze raz silazati - i wtedy z drzewa zszedł jeszcze jeden człowiek.
Niepozorny ,malutki,oczka mu latały.Gotowy? zapytał sie Goran.Gotowy odpowiedział człowiek z drzewa.Za chwile miał zrobic interes swojego życia.Kupiłby wtedy 4 dom ,dom w Chorwacji.Miał juz w Paryzu ,w Londynie,w Stanach.Teraz kupiłby o czym całe życie marzył dom w Chorwacji.Wreszcie przyjechali spóżnieni Polacy.W dwa samochody.Pierwszy facet co wysiadł miał strasznie brudne ręce i chcial sie przywitać.No kurcze moje Suzuki staneło na autostradzie cholera,a w dodatku to był brak paliwa- facet zawył i kopnął auto.
Pali jak smok -zaryczał..
Z aut wysypalo sie trochę ludzi.Z głosników dochodziła skoczna muzyka.Goran z ciekawości sie zapytał co to ? To Mandaryna nasz number 1.Ona zdobędzie cały świat swoją muzyką.
Mandaryna pomyślal.Nie znam ,ale warto zapamietać konkurentów w szoł biznesie.Zaprosił wszystkich do lokalu.Rakija, wino.Z Polski przyjechała Mafia Rekina .Najbardziej grozny gang w Polsce.Kiedys robił w miedzi ,teraz za sprawą Niezawodosa beda przemycać fałszywe pieniadze.
Sprawa jest prosta .Fałszywe euro drukowane w corelu na najlepszych drukarkach bedzie przemycane w przenośnych lodówkach w ściankach izotermicznych. Z Polski będą wyjeżdzać z lodówkami nic nie wiedzący wczasowicze ,a tu w Chorwacji Leon i Bogusław zrobia swoje.Zabiorą im lodówki i wraz z nimi euro .W każdej lodówce 100 tys fałszywych euro.
A lodówek bedą setki.
Na chwile przerwał rozmyslania o forunie bo z drugiego samochodu wysiadł łysawy facet i co chwile mówiąc o ku..a
nie ma popcornu zawołał;ku...a to mój ukochany Orasac.
Na moje szczęście wysiadł też Goran, którego już wcześniej znałem.
Goran wyjął flaszkę. Crno vino, crne oči. Jak na wino, mocno paliło w gardle. Mimo, że polskie gardło przyzwyczajone do ognistych trunków, świat mi się zakołysał i zapadłem w głęboki sen.
Znalazłem się na ogromnej szmaragdowej łące. Livada, jak ze snu - pomyślałem. I wtedy dostrzegłem, że nie jestem sam. Otaczały mnie tysiące ludzi. Przesuwali się jak cienie po łące zalanej księżycowym blaskiem. Szli powoli, jakby na coś czekając. Gdy ochłonąłem ze zdumienia, zauważyłem, że twarze niektórych z nich są mi znajome. Goran, Oliver, Zlatko, Matko, Niko, Jasmin, Ivica i wielu, wielu innych. Zrobiło mi się raźniej. Nagle spostrzegłem, że ja też powoli się posuwam, jakbym na coś czekał.
- O co tu chodzi? - pomyślałem. Nie zdążyłem się nikogo zapytać, bo oto w tym momencie wszyscy utworzyli olbrzymi krąg. Na środek wyszedł Ivica, rozłożył ręce w geście przywołania i gromkim głosem zawołał: "Dođi vilo!"
I wtedy zjawiła się ona - Vila.
Zvizda Danica zbladła na jej widok od ljubomore. Inne gwiazdy przestały na chwilę mrugać, po czym dyskretnie popatrzyły w inną stronę, nie chcąc robić przykrości swej królowej. Nawet vitar, który zawsze puše, lub šumi, tym razem ucichł i wpatrywał się w Vilę .
- Tko si ti? - rozległy się szepty pełne zachwytu.
Vila milczała.
Cisza przedłużała się. Słychać było tylko pełne zachwytu westchnienia.
- Odgovori, odgovori - ktoś zawołał, przerywając tą niezwykłą ciszę. Ale Vila nadal milczała.
Wtedy zaczęli podchodzić do niej, jeden po drugim. Słyszałem jak mówili:
Lipa si lipa... Najlijepša si... Mój lipi anđele... Najlijepši si cvijet u vrtom punom ruža... Ti si samo za me rođena...
Vila milczała.
- Dobro došla, ljubavi - próbował zagaić rozmowę Vlado.
Na próżno. Vila milczała.
- Dao bih 100 Amerika, bylebyś tylko została ze mną - zapewniał Jasmin.
Cisza.
- Samo tebe volim. Zabiorę cię do Ziemi Obiecanej! Bit će dobro! - kusił kolejny.
Vila po raz pierwszy popatrzyła z zainteresowaniem i cicho spytała: - Dokąd?
Propozycje posypały się jak z rękawa.
- Tamo gdje grožđe zri - szybko, chcąc być pierwszy, wykrzyknął Zlatko.
- Do kući na kraj sela - zawołał Miro.
- Daleko - zgodnym chórem wykrzyknęli Boris i Kemal.
Ale Vila już nie słuchała. Znowu patrzyła na nich jak przez mgłę. Przecież ktoś inny ją już kupił swoją pieśnią.
Znowu cisza.
- Zapjevaj - odważnie zaproponował Parni.
Vila pomyślała chwilę, uniosła lekko ręce w górę i srebrzystym głosem zaśpiewała.
Teh mahi seva hilejda
Suna heja, sun deja peji
Lejsun datuversa unmejola
Jom tisela behsuda
Lejsun datuversa unmejola hejda.
Stali zasłuchani. Czar pieśni zaczął na nich działać. Nie mogli uczynić ani kroku. Drzewa zalśniły różowo-fioletowym blaskiem. Gwiazdy migocąc zatańczyły w powietrzu. Kwiaty skłoniły swe głowy z zachwytu.
Kiedy wszystko ustało... na łące Vili nie było.
- Moje izgubljeno blago... - wyszeptał Tedi osuwając się na ziemię.
Poczułem ból głowy. Powoli otwierałem oczy. Oślepiający blask słońca był nie do zniesienia. Obok stał Goran i naśmiewał się do rozpuku.
Teh mahi seva hilejda
Suma heja ,sum deja pejli
Lejsum datuverse unmejola
Jom tisela behsuda
Lejsum datuversa umejola herjda.
Mam to w głowie cały czas.
A Ty Ivica ..........jeszcze pogadamy.
Nie mogłem sobie poradzić. Ciągle myślałem o tym niezwykłym wydarzeniu. Rzeczywistość nabrała szarych barw. W myślach widziałem Ją, wirujące gwiazdy, i te fantastyczne nieziemskie barwy. W uszach dźwięczał jej głos.
... Ivica... Jak ty to zrobiłeś?
Postanowiłem koniecznie odnaleźć Ivicę. Zapytać... Może mi odpowie... Chyba, że... wcześniej sam zapomnę.
Tylko jak tu zapomnieć... Pełne magii obrazy wciąż wirują mi przed oczyma... Vila, piękna, niczym pani Galadriela z srebrzystego lasu Lothorien... jej śpiew niczym pradawna Wielka Muzyka Ainurów... świat, stworzony ręką boskich Valarów...
Nema te... Kto mi pomoże? Kogo zapytać? Goran gdzieś sobie poszedł, może Kusturica? Nie... jemu osły w głowie... Pjevaj srce moje...
Pjevaj serce moje .I ono śpiewa.I sve ću ti obećati,baś sve śto hoćes.
Moju kozu,i lice koje pożelis.
Suna heja,sun deja peji.Jam tisela behsuda.Odchodzę.
Spojrzalem na niebo, chmurzylo sie. Pierwsza kropla spadla mi na nos i wyrwala z zamyslenia. Kiša sprema se - pomyslalem. I cos mi samo z siebie dopowiedzialo w glowie - samo da znaš, nisam lud da mislim na tebe. To rzeczywiscie bylo szalenstwo, czas z tym skonczyc. Bylo, minelo. To co zostalo to mrve sjećanja, jakies okruchy wspomnien, patrzac z daleka nawet przyjemne i juz nie swidrujace jak przedtem. Zasmialem sie do siebie.Deszcz rozpadał się na dobre. Strugi deszczu studziły moją rozpaloną głowę. Coraz słabiej słyszałem głos "nemoj me zaboravit", który ostatnio mnie prześladował. Czułem, że siły mi wracają.
- Dokąd iść? - zastanawiałem się.
- ... Ni na sjever, ni na jug... Więc dokąd?
I kiedy tak rozmyślałem, zobaczyłem tužnoga mladića z czarną kotką na rękach. Deszcz przestał padać i zza chmur błysnęło słońce. Przymknąłem na chwilę oczy i gdy podniosłem je z powrotem, zobaczyłem, że nie ma już młodzieńca, ani kotki, tylko starszy mężczyzna z gitarą w ręku. Wyglądał na około sześćdziesiąt lat. Siwe włosy, poważny, zamyślony wyraz twarzy.
- Zovem se Ibrica - przedstawił się. - Niosę žute dunje prosto iż Stambola.
Rzeczywiście, z jego plecaka wyglądały piękne, dojrzałe pigwy.
Gdy podszedłem jeszcze bliżej, poczułem, że cała jego koszula pachnie pigwami. Zauważył widocznie, że się przyglądam i pociągam nosem, bo odpowiedział ze śmiechem na moje niewypowiedziane pytanie. - To koszula od Marko. Dostał ją od kogoś, ale w dowód sympatii podarował ją mnie. Jeżeli chcesz...
- Nie, nie - urwałem szybko. - Może podpowiesz mi dokąd mam pójść.
Spojrzał na mnie dziwnie. Chyba nigdy dotąd nie widział tak niezdecydowanego faceta.
- Nie pomogę ci - powiedział - ale mogę ci opowiedzieć kilka historii.
I opowiedział o tym jak voljelo se dvoje mladih i o pięknej Eminie.
Czas płynął szybko. Nastał zmierzch. Słońce skryło się za góry. Postanowiliśmy się zatrzymać. Legowisko pod świerkiem, zupełnie suche, wydawało się idealne na nocny odpoczynek.
- Laku noć - powiedział szybko Ibrica, zwinął się w kłębek i zasnął.
Leżałem, patrząc w niebo. Widziałem zarys gór i świecące gwiazdy. Spojrzałem na nieoczekiwanego towarzysza podróży i... zamarłem.
Pod świerkiem leżała... Mačka.Maćka.Zarys linii jej ciała juz mówił ,ze wtulona w trawę leżała zgrabna kobieta.Jej długie ciemne włosy opadały na plecy i trawę.Twarz odwrócona do ziemi ,na poduszce z mchów i podłozonych rąk .była dla mnie na razie niedostepna.Jej postać ubrana w lnianą jasną sukienkę wygladała młodo z paru kroków.Stopy były gołe.Maćka.Zapragnąłem zobaczyć jej twarz.Jak Ewa pomyslałem,bo ,przypomniała mi się inna postać,której już tak długo nie widziałem .Ewa?... Wpatrywałem się w uśpioną kobietę. Mój sen odpłynął hen, hen, daleko. ... Marijana?... Ivana?... Lolita?... Przed oczami przesuwały mi się różne obrazy. Znałem już niejedną. Do wszystkich mówiłem "ne reci ne"... . A może to Dora z Jaruna?... Też miała takie kruczoczarne, gęste włosy... Nie... temta miała węższe stopy... Ale to już było dawno...
Myśli pulsowały mi w głowie... Lijepa Ana! Ona kiedyś odeszła w ciemną noc! Czekała cztery zimy, ale odeszła!
Nagle kobieta poruszyła sie...Spojrzała na mnie... Zvijezde necujno padaju sa neba... W blasku księżyca dostrzegłem rumieniec na jej twarzy. Uśmiechnęła się...
- Kraljica noći - pomyślałem.
Przeciągając się, odgarnęła włosy do tyłu... Lniana sukienka doskonale podkreślała jej kobiecość. Patrzyłem na nią jak zaczarowany...
- Ti si lijepa - powiedziałem. Uśmiechnęła się ponownie. Noc była ciepła... w jej nagich ramionach odbijała księżycowa poświata...
Vjetar... delikatny podmuch rozwiał Jej włosy... Dziewczyna sięgnęła do koszyka, wyjęła dwa Crvena Jabuka. Zapraszającym gestem podała mi jedno... Gdzieś, w oddali usłyszałem śpiew... Moje Najmilije...Miała uśmiech taki jak lubię zapraszający do tańca.A w oczach iskrzyły chochliki ,które tak uwielbiam.Wziąłem jabłko i zapatrzony w jej oczy mocno wgryzłem się w nie, czująć za chwilę jak sok zaczyna mi ściekać po brodzie.Podeszła i ręką obtarła ściekający mi sok i za chwilę cmokając, smakowicie oblizała palce .Podeszała i przeciągając ręką po moich włosach zapytała jakby mnie znała od wieków ; no to co idziemy dalej razem?Przypominała mi kogoś z łagodnej muzyki Gorana Karana,śpiewał o niej tak czule.Też poczułem taką czułość .Skinąłem głową.Poszliśmy razem w blasku słońca rozmawiając jakbyśmy się znali całe życie. Na imię miała Jasna - może ze względu na kruczoczarne włosy. Ech... kobieca przewrotność.
Szliśmy już dość długo. Słońce świeciło nad naszymi głowami prażąc niemiłosiernie. Na własnej skórze doświadczałem co to znaczy żar południa. Nagle za skałami coś się poruszyło. Gestem ręki zatrzymałem moją towarzyszkę. Zastygliśmy w bezruchu. Patrzyłem na stine, ale nic się nie działo. Upływały długie, pełne napięcia chwile. Naraz zza skały powoli wyszedł Goran. Szedł niezdecydowanym krokiem trzymając w ręku bijele zastave. - Po co mu one? I po co aż tyle? - pomyślałem kręcąc ze zdziwienia głową. - Chyba nas z kimś pomylił. - Pristajem na sve! - Goran wołał już z daleka. Bijele zastave poruszyły się na dźwięk jego wspaniałego głosu. - Na co?... O co mu chodzi?... - myślałem gorączkowo. Hmmm... Samo nebo zna.
Goran uśmiechnął się szeroko, widząc, że jesteśmy pokojowo nastawieni. Odgarnął swe długie włosy do tyłu, schował bijele zastave do plecaka i wyjął flaszkę. Popatrzył na nią i uśmiechając się pod nosem rzekł: Moja si ti to znaš.
Napiliśmy się razem. Poczułem, jakbyśmy znali się od wieków. Równy gość - pomyślałem - Da sam znao.
- Dokąd idziesz? - zapytałem.
On patrzył tylko na Jasną. Zatopił w niej swe czarne oczy jakby chciał ją zapamiętać na całe życie..
Putujem tamo - powiedział po chwili wskazując ręką na południe...Ruszyliśmy razem na południe, by po chwili znowu się zatrzymać. Ja najsłabiej znosiłem żar lejący się z nieba. Jasna i Goran jakby go nie dostrzegali. Razem usiedliśmy pod rozłożystą sosną. Goran znowu wyciągnął flaszkę. Nalał złocistego płynu uśmiechając się tajemniczo. Z lubością wlałem w siebie ożywczy napój. Nie miał w sobie ognia. To tylko słońce, mimo, że siedziałem pod sosną, paliło moją głowę. A może to obecność Jasnej?... Posmakowałem jeszcze raz... Olśnienie... Sok brzoskwiniowy... Chłód przyjemnie rozchodził mi się po żyłach. Przeciągnąłem się z rozkoszą.
- Idemo dalje?
Goran skinął głową. Jasna uśmiechnęła się...a tymczasem....
Juz dawno zeszli z glównej drogi.Teraz szli ledwo widoczna sciezka
wijaca sie wsrod murkow.Skonczyly sie drzewa.Z dala bylo widoczne mieniace i skrzace morze.Slonce zanurzalo sie w wodzie juz do polowy.
Jasna otarla laniana chusteczka pot z szyi i czola Gorana.On wzial od niej chusteczke i zrobil jej to samo.Wypili reszte soku brzoskwiniowego.Podeszli na skraj widnokregu gdzie morze laczylo sie brzegiem. Fale omyly im stopy.Goran przyciagnal Jasna do siebie i pocalowal w wilgotne oczekujace go usta.Calowal ja dlugo,az Jasna leciutko odepchnela go siebie.Goranie ,moj Goranie.Wziela go za reke i pociagnela do biegu.Wbiegli do wody i wystawili twarze do slonca.
W tym pustkowiu gdzie byli tylko oni ,woda ,slonce poczuli sie szczesliwi.
Zostałem w tyle. Patrząc na ich szczęśliwe twarze w blasku zachodzącego słońca poczułem niepokojące uczucie zazdrości. Stali trzymając się za ręce. Poprzez szum fal dobiegł mnie cichy szept Gorana...
Dok sunce sja
Dok dišem ja
Srce si moje malena
Voljeću tebe malena...
Jasna patrzyła mu czule w oczy. - Ostani...- wyszeptała. Nie usłyszałem odpowiedzi...
Cóż było robić?... Nie mam szans przy Goranie - pomyślałem ze smutkiem. - Śniady, brązowooki, z włosami falującymi na wietrze. Jego twarz wyrażała ogień. Moja... no cóż...
Nawet nie zauważyli mojego odejścia. - Nisam te vrijedan...
Ostatni raz popatrzyłem na nich - pięknych i szczęśliwych. - Adio...
Odchodząc usłyszałem jeszcze dźwięk mandoliny i cichy szept ... probudi me u svitanje...Żal ściskał mi serce. - Nie wymiękaj, chłopie - powiedziałem sam do siebie - Heroji ne plaču... Umiechnąłem się do siebie. Ciężar, który uciskał moją duszę odpływał. Znów byłem wolny. Popatrzyłem w górę. Ciemnogranatowe niebo zapłonęło tysiącami gwiazd. - Noć je prekrasna - pomyślałem upajając się ich widokiem. Ch...nie romantycznie - zachichotałem.
W tej samej chwili usłyszałem czyjeś głosy. Podszedłszy bliżej ujrzałem grupę siedzących nad samym morzem mężczyzn i stojącą obok nich dziewczynę. Chyba to jacyś marynarze, którzy właśnie zeszli na ląd - pomyślałem. A dziewczyna?... Była lijepa i mlada. Widać było, że zna swoją wartość. Mężczyźni zachęcając dziewczynę, żeby została z nimi, rechotali niedwuznacznie. W jej oczach, w całej jej postawie czuć było niezdecydowanie. Figlarnie przekrzywiała głowę śmiejąc się, by za chwilę zacisnąć małe dłonie w piąstki. Nawzajem przeplatały się ich głosy: ... Nemoj ići od nas... Želim ići od vas...
Hmmm... ich sprawa... - pomyślałem oddalając się. Spojrzałem na zegarek. Miał podświetlaną tarczę i wskazówki było widać doskonale. - Kasna je ura - pomyślałem, nie wiadomo dlaczego po dalmatyńsku.
Wtem dobiegło mnie czyjeś wołanie. To matka wołała jakieś zapóźnione dziecko. Kierując się jej głosem dostrzegłem jasny punkcik. Taaak... - olśniło mnie. Prozor kraj đardina! Byłem tu kiedyś. Poznałem tego młodego człowieka. O... ktoś się zbliża... Tak... to on!
- Dalmatino! Dobro jutro!... - zawołałem pierwszy, biegnąc na spotkanie...
Nie chwali się dnia przed zachodem słońca - burknął Dalmatino potrząsając gwałtownie rękami.
Wszystkiego bym się spodziewał, ale nie takiego powitania. Zamurowało mnie , ale tylko na chwilę. Na szczęście wrodzone poczucie humoru nie pozwoliło mi obrazić się na starego przyjaciela.
- A przed wschodem słońca? - próbowałem zażartować. Spojrzał na mnie naburmuszony i nic nie odrzekł.
- Źle trafiłem - pomyślałem, próbując dociec, co może być przyczyną takiego dziwnego zachowania. - Starzeje się, biedaczek. Żal mu utraconej młodości... Jak go pocieszyć?...
Gorączkowo zacząłem przetrząsać kieszenie. Wiedziałem, że powinienem ją mieć. Od wielu lat zawsze przy mnie. Taaak... Schowana między kartkami notesu leżała...
- Proszę, weź - powiedziałem, wyciągając czterolistną koniczynę.
Dalmatino zjadł koniczynę i tylko burknał .....a jakiegoś batona nie masz.
Przeżuwał dokładnie.Mlaskał i siorbał.
Następnie wyciągnął z kieszeni butelkę i pociagnął ostro głosno gulgając.
Ot i moje szczęście.Po czym beknął chowając butelkę do kieszeni.
Czego chcesz przyjacielu ? zapytał.. Co z toba? - odpowiedzialem mu pytaniem na pytanie. W kazdym innym przypadku pomyslalbym ze to przez kobiete, ale Dalmatino raczej sam lamal serca innym... wiec to musialo byc co innego.
- Hmmm... - moj przyjaciel sie wyraznie zmieszal, jakby mu sie zrobilo glupio ze mnie tak potraktowal - takav sam... malo... povišću pritrujen...
- Co? zjadles cos nieswiezego? - na poczatku nie bardzo go zrozumialem.
- Ne, malo premoren sam - odpowiedzial z rezygnacja.Popatrzyłem na niego uważnie. Był bardzo zmieszany. Jego twarz wyrażała burzę emocji. Milczał patrząc w dal. Wreszcie spojrzał na mnie i zaczął mówić.
- Znasz mnie, przyjacielu. Nigdy byś nie pomyślał... Sam bym nigdy nie pomyślał...
Znowu zapatrzył się w dal. Ze wzruszeniem popatrzyłem na jego umęczoną piękną twarz.
- A jednak... Była lijepa kao Zvizda Danica... Radosna kao grdelin... Spadła nie wiadomo skąd i dotknęła mojej czystej duszy. Cóż... Poszedłem za nią... na ślepo... Ani się nie obejrzałem i już byłem u wrót piekła. Miał być raj... Vrata pakla... Gdy je ujrzałem, chciałem uciekać, ale ona... moja Zvizda, słodko mi szeptała: "Tako je dobro...".
Doris miała na imię...Zdębiałem.
Dobrze pamiętałem te słowa... "Tako je dobro da si tu... na tvome toplom ramenu moja je utjeha..."
Też miała na imię Doris. Czyżby???!!!...
Zapamiętałem ją bardzo dobrze. Piękna jak marzenie. Cóż... nie ma róży bez kolców, nawet jeśli to jest hrvatska ruža. Najpierw mówiła łagodnie "malo mi za sriću triba". Potem szybko zmieniła zdanie. Już nie było "malo" tylko wszystko "za mało". Pewnego dnia urządziła mi istny sądny dzień. Zupełnie nie wiem, o co poszło. Nie wytrzymałem i... nie patrząc na nic, uciekłem.
Zamyśliłem się. Ech, życie!...
Gdy ocknąłem się z zamyślenia zobaczyłem, że Dalmatino na mnie patrzy. Po raz pierwszy uśmiechnął się i powiedział: "Żartowałem." ...
Krew uderzyła mi do głowy. Ogarnęła mnie wściekłość. Już miałem uderzyć, gdy Dalmatino, przeczuwając, co za chwilę się stanie, gwałtownie złapał mnie za rękę.
- Chodź, pójdziemy na brzeg morza - powiedział szybko. - Noćas mój znajomy rybak wypłynął na połów. Świta już. Za chwilę powinien przybić do brzegu.
Spojrzałem na niebo. Mieniło się różem i fioletem. - Zora je - pomyślałem. Poczułem, że wraca mi spokój. Odetchnąłem głęboko. Powietrze było rześkie. Pachniało morską wodą.
Poszliśmy. Już po kilku krokach usłyszałem morze. Niespokojnie waliło o brzeg. Z daleka zobaczyłem niedużą barkę.
- Cóż za ciężka noc! - zawołał rybak, gdy się zbliżyliśmy.
Jego głos zmieszał się z głosem morza. Zobaczyłem stwardniałe od soli ręce rybaka. Ogorzała od słońca twarz wyrażała siłę i zdecydowanie.
- Modliłem się całą noc i molitva ribara została wysłuchana - powiedział. - Zobaczcie, co złowiłem!
Spojrzałem. W sieci trzepotała się jedna... belona. ...Belona ? tylko nie belona.Mam kompleks belony !!!!
I złapał się za serce i osunął się bez czucia.Dalmatino leżał nieruchomo na ostrych kamieniach, których pełno było na brzegu. Nie wiedziałem, co mam robić. Popatrzyłem z rozpaczą na rybaka, ale ten wzruszył tylko ramionami. - Pewnie śnią mu się Nebeskie Obale - powiedział spokojnie patrząc gdzieś w bok. - Obudzi się. Każdemu, kto pierwszy raz zobaczy belonę przytrafiają się dziwne rzeczy.
Odwrócił się i zapalił fajkę.
Tymczasem zza góry zaczęło wyłaniać się słońce. Patrzyłem na belonę. Nagle padły na nią promienie wschodzącego słońca. Rybka zazłociła się i powiedziała ludzkim głosem: - Wypuść mnie, a spełnię trzy twoje życzenia...Zaskoczony spojrzałem na rybkę. Całe jej ciało pulsowało złotym światłem. Tymczasem słońce całkowicie wysunęło się zza góry zalewając wszystko swoim blaskiem.
Spojrzałem na rybaka. Znowu wzruszył ramionami. - Do ciebie się odezwała - powiedział. - Jest twoja. Możesz z nią zrobić, co tylko zechcesz.
Odwrócił się, odszedł kilka kroków dalej i usiadł na skale. Nie patrzył na mnie. Patrzył na białą mewę, która przysiadła nieopodal. Cicho nucił "Moj galebe". Pieśń była piękna. "Lipo mi je... moj galebe..." Słuchałem oczarowany...
Ryba rzuciła się w sieci wyrywając mnie z zasłuchania. Spojrzałem na nią.
- No tak. Moja ryba, mój problem - pomyślałem . - Hmmm... Trzy życzenia...
Jeszcze raz popatrzyłem na nią z niedowierzaniem. I... poczułem głód. Uświadomiłem sobie, że od wczorajszego poranka nic nie jadłem. Z brakiem snu jakoś sobie na razie radziłem, ale głód stawał się dotkliwy. Spojrzałem na rybę i oblizałem się. Przypomniało mi się, że czytałem kiedyś, że po upieczeniu ma mięso niebieskawego koloru i jest niezwykle smakowita. Na samą myśl oblizałem się jeszcze raz. Ryba wyczuła chyba moje intencje, bo zatrzepotała w sieci. Patrzyła na mnie błagalnie.
- Ti si želja mog života - przypomniałem sobie kiedyś słyszane słowa...Dalmatino poruszył się. Wyciągnął przed siebie ręce i usiadł jednocześnie otwierając oczy.
- Gdzie Oliver? - zapytał. Domyśliłem się, że chodzi o rybaka. Już dawno zapomniałem o jego istnieniu pochłonięty rozmową z rybką. Spojrzałem w stronę skały, na której siedział. Rybaka nie było.
- Nie wiem. Poszedł sobie - odpowiedziałem.
Dalmatino przeciągnął się. Zrobił kilka skłonów, dziesięć przysiadów, dwadzieścia pompek, po czym odetchnął głęboko i uśmiechnął się.
- Oprosti mi - powiedział patrząc na mnie przepraszająco. - Gdy jestem niewyspany bywam gderliwy. Gadam czasem od rzeczy.
Znowu się przeciągnął. W jego oczach czaiły się iskierki zadowolenia.
- Kim jest twój znajomy rybak? - zapytałem, bo zaintrygowała mnie jego osoba.
- Poeta - rzekł uśmiechając się Dalmatino. - Ciężko mu podróżować, ale pojawia się raz tu, raz gdzie indziej. Ciągnie go na morze, gdy vitar puše. Cały jego żywot to jedna wielka fantazija.
Słuchałem z zainteresowaniem. Słońce uniosło się wysoko i zaczynało prażyć. Znowu poczułem głód i pragnienie.
- O, widzę, że zostawił ci swój połów - zauważył Dalmatino.
Ryba już się nie złociła. Nie patrzyła też na mnie. Wyglądała całkowicie zwyczajnie.
- Hmmm... Czyżbym ja też zasnął?... - pomyślałem.
- Chodźmy do mojego domu - powiedział Dalmatino. - Majka me čeka. Na pewno przyrządzi nam smakowite śniadanie.
Propozycja Dalmatino spodobała mi się. Tego właśnie potrzebowałem. Kiwnąłem głową i uśmiechnąłem się.
Dalmatino wziął rybę i poszliśmy...Oddalaliśmy się od morza, ale wciąż czuć było zapach morskiej bryzy. Gdy weszliśmy w cień drzew, zobaczyłem w oddali mały domek z białego kamienia. Pomarańczowe dachówki połyskiwały w słońcu. To tu mieszkał Dalmatino wraz ze swoją matką. Przed domem był niewielki taras ocieniony pnączami winorośli. Gdzieniegdzie zwisały złocisto-zielonkawe grona. Miejsce idealne do wypoczynku - pomyślałem. Dalmatino przyśpieszył kroku. Na progu domku stała ona - matka Dalmatino - podobna do wielu dalmatyńskich kobiet. Śniada, czarnooka, z burzą czarnych włosów i mimo widocznego już wieku, nadal niezwykle piękna. Była cała w czerni. Przywitała się z synem, w moją stronę skinęła głową i zapraszającym gestem pokazała miejsce przy stole na tarasie. Usiedliśmy. Dalmatino wręczył jej moją rybę. Za chwilę przyszła niosąc półmisek z chlebem, serem i oliwkami. Chwilę potem przyniosła dzbanek wina, dwie czarki i zniknęła w mroku domu.
- Pięknie tu - powiedziałem.
- Taaak - potwierdził Dalmatino. - Pięknie, ale życie tu bywa trudne. Ziemia twarda i sucha. Morze też nie zawsze łaskawe. I tacy też ludzie - twardzi, ale życzliwi dla siebie. Nie wszyscy jednak tu zostają. Niektórzy idą szukać swego szczęście gdzie indziej.
Dalmatino rozejrzał się wokół i westchnął.
- Przyjaciel mego ojca, mimo, że kochał tę ziemię, nie wytrzymał tutaj. Było mu zbyt ciężko i zdecydował się wyjechać. Wylał wiele łez na pożegnanie. Oj, ciężko było mu się rozstać z plavim Jadranom, swoją klapą, z którą często śpiewał aż do świtu, i ze swoją piękną ziemią. Ale pewnego dnia zostawił na piasku wiosła i puste sieci, rozwinął żagle i bladym świtem odpłynął. Pisał jeszcze później przez jakiś czas do swojej matki. Ojciec już potem więcej o nim nie słyszał. Mówił, że pewnie serce pękło mu z żalu i tęsknoty.
- Tak, tak - nie mogłem się oprzeć, aby się nie wtrącić. - Znam podobne ludzkie historie. Wielu polskich górali wyjechało do Ameryki "za chlebem". Żal im było opuszczać rodzinne strony, ukochane góry, ale... też zapłakali na pożegnanie i wyjechali. Może czasem udało im się jakoś urządzić, może powodziło im się lepiej niż tym, co pozostali, ale jednak tęsknota za rodzinnym krajem, swojską mową, znajomymi, pięknymi krajobrazami, pozostały.
Dalmatino popatrzył na mnie ciepło, przymknął na chwilę oczy i podjął przerwany wątek.
- Taaak. Ojciec zawsze mnie przestrzegał, abym i ja nie popełnił tego błędu. Jeszcze słyszę te słowa, które mi powtarzał, gdy byłem mały: "Nemoj sine nikud ići, tvoj je kamen, maslina i drača". Taaak... Pamiętam... "Nek te rani kora kruva, kaplja vina i zrno soli. Nek ti kušin bude stina, al Hrvatsku sine voli." Często mi je powtarzał. I dodawał jeszcze - "Svaku stopu ove zemlje jubi kad odrasteš voljeni moj sine".
Taaak. - Dalmatino zamyślił się. - Ojciec miał rację. Gdzież może być piękniej niż tu? Gdzież może być mi lepiej?. Tu jest moje miejsce. Tu się urodziłem i tu pozostanę. To jest moja ziemia. To nic, że czasem gorzka. Dla mnie jest jedyna na świecie. Tak, tak - zamyślił się i patrząc w głąb siebie wyszeptał: "Kroacijo, iż duše te jubin".Patrzyłem na niego z podziwem. Z całej postaci Dalmatino bił żar i uniesienie. Oczy płonęły niespotykanym blaskiem.
- "Ja sam znao da ću swoju ljubav pokloniti njoj, mojoj lijepoj zemlji Hrvatskoj" - przypomniałem sobie słowa popularnej w latach dziewięćdziesiątych piosenki. Wiele z nich mówiło o umiłowaniu swej ziemi, o jej pięknie, morzu, mewach, śpiewach aż do zore, kolorowych zmierzchach, maslinie i drači - tym kolczastym krzaczku, z którego, jak mówi legenda, upleciona była cierniowa korona Jezusa.
- Drača... - dwukolczak śródziemnomorski - przypomniałem sobie polską nazwę tej rośliny. Uczyłem się o niej dawno temu, na studiach. Uśmiechnąłem się na to wspomnienie. To były czasy!
Dalmatino odgarnął włosy z czoła, popatrzył na mnie i wskazując na półmisek rzekł: - Jedz. Ser robiła moja matka. Podobno najlepszy w okolicy.
Spróbowałem. Pachnący orzechami rozpływał się w ustach...Dzień upływał w miłej atmosferze. Wino, smakowite potrawy, rozmowy z Dalmatino, z jego matką Vedraną. Czułem się jakbym tu mieszkał od zawsze. Sam nie wiem dlaczego, ale potrafiłem zjednywać sobie ludzi. Szybko stawali się moimi przyjaciółmi. Tu i teraz. Nie wybiegając myślą ani w przeszłość, ani w przyszłość.
Z oddali dobiegały dźwięki mandoliny i słowa:
Večeras je naša fešta,
Večeras se vino pije,
Nek se igra, nek se piva,
Tko ne piva Dalmatinac nije.
Taaak... Kto nie śpiewa, nie jest Dalmatyńczykiem. Rzeczywiście. Wyglądało tak, jakby śpiewali tu wszyscy. Bez wyjątku.
Z zasłuchania wyrwał mnie głos Dalmatino:
- Dziś wieczorem jest ślub mojego dalekiego kuzyna. Jego rodzina zaprosiła nas. Jeżeli byś chciał...
Nie dałem mu nawet dokończyć. - Oczywiście, że bym chciał - zawołałem impulsywnie...Po stosownych przygotowaniach, wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy. Droga wiła się wśród pachnących pól. Pięła się w górę. Słońce, mimo, że zbliżał się wieczór, nadal paliło. "Lijepa li si" - pomyślałem podziwiając fantastyczne widoki.
- Zaraz będziemy na miejscu - krótko poinformował mnie Dalmatino. Miał rację. Wkrótce zatrzymaliśmy się przed kamiennym murem...Przed niedużym kościółkiem położonym na wzgórzu, stała już grupka oczekujących osób. Ubrani odświętnie, radośni i rozkrzyczani. Wąską, krętą drogą podjeżdżały kolejne samochody pełne weselników. Wiatr rozwiewał włosy dziewczyn i chorwackie zastave. Flagi mieniły się kolorami. Czerwony, biały i niebieski... a w środku czerwono-biała szachownica. Uśmiechnąłem się, przypomniawszy sobie koleżankę ze studiów, która chętnie się w te barwy ubierała. - To tak z sympatii... - mówiła. - Szkoda, że jej tu nie ma - pomyślałem. - Byłaby zachwycona.
To ciekawe, że widok chorwackich flag, przypomniał mi ją. Ale ona tak bardzo zawsze kojarzyła się z Chorwacją...
Zamyślenie moje przerwało pojawienie się młodej pary. Szli trzymając się za ręce. On - Chorwat z Południa, ona... nie wyglądała na Chorwatkę. Jasne, długie włosy, jasne, pogodne, śmiejące się oczy. Opalenizna nadawała jej twarzy uroku. W białej sukni wyglądała zjawiskowo. Zatrzymali się pod wiekową oliwką. Widać zostało jeszcze trochę czasu do uroczystości, bo nie wchodzili jeszcze do kościoła. Nie zdziwili się, kiedy podeszło do nich dwoje staruszków i rzekło: - Ljubav je vječna. Zanim zaczniecie wspólne życie, posłuchajcie opowieści o tym, jak to Stipa kochał Ane.
Widziałem, że słuchają ze wzruszeniem. Co jakiś czas patrzyli na siebie. Wydawało mi się, że słyszę ich myśli: czy i nasza miłość będzie wieczna? Czy będziemy z sobą tak szczęśliwi jak oni - w młodości, w starości i... dalej, aż poza bramy ziemskiego życia?...
Ljubav je vječna - powtórzyłem, aby zapamiętać...