o tak, wojna na arbuzy czy sepuku popełnione kluczem francuskim
ale nie zauważyłem by ktoś z rodziny włączył się do absurdalnych potyczek słownych czy do zabawy w nonsensy
Po paru latach na forum cro bez elementarnego poczucia rzeczywistości podjąłem zasadniczą decyzję. Że nie podejmę żadnej zasadniczej decyzji bez konsultacji z lekarzem - specjalistą. Zacząłem nabierać coraz poważniejszych podejrzeń, że blachy w głowie powyginały mi się mocniej niż zwykle i tym razem odjebało mi naprawdę. Pragmatyczna egzegeza własnych frustracji i chłodna analiza poszczególnych problemów w koniunkcji z reakcjami otoczenia zlewała się w jeden problem rodzina cro. W głębokiej konspiracji wyrzeźbiłem kwit do specjalisty u akademickiego psychologa.
I głównie po to żeby przez półtorej godziny udzielać odpowiedzi na serię fascynujących pytań rozpoznania doktora many. Dokładnie 6 razy przełożył w tym czasie 11 kartek, za każdym razem ważąc wzrokiem inną część każdej strony. Uniknął nawet błędu statystycznego.
Po pewnym czasie musiałem jednak dokonać rewizji własnych spostrzeżeń. Te głupie pytania były zdecydowanie przyjemniejsze od tej ciszy. Zresztą wcale nie takie głupie, jak mi się przed ciszą zdawało.
- Chyba cierpię na manię prześladowczą. Ciągle wydaje mi się, że mnie nikt nie śledzi postanowiłem nieznacznie rozrzedzić atmosferę wokół.
Pewnie na to czekał, żeby puściły mi nerwy.
Po kwadransie jednak musiałem przyjąć do wiadomości, że moje wyznanie miał głęboko w dupie.
- Tak? zagaiłem upierdliwie-wyczekująco.
- Ma pan skłonność do konfabulacji spojrzał mi po chwili w oczy ze spokojem.
Faktycznie, miał rację. Niektórzy nawet mi o tym mówili. A jak nie mówili, to znaczy, że się mnie po prostu bali. Wystarczyło mnie posłuchać kwadrans.
To jakbym poszedł do lekarza pierwszego kontaktu, który po dwóch godzinach ostukiwania poinformował mnie, że mam tętno.
- Tak? dałem mu też do zrozumienia, że ta diagnoza po mnie spływa.
- Co, tak? many przyjrzał mi się z pode łba.
- Chodziło mi o bardziej kliniczne obserwacje panie doktorze.
- Jak?
Zacząłem rozumieć, dlaczego Wodzu jako jedyny wtajemniczony odradzał mi tego typu mityngi, udzielając teoretycznych i praktycznych informacji. cena benzyny,LPG ,parkingi na trasie,cena apartamentu,ile metrów do morza,ile kosztuje pizza. Wszystko za dźwiękoszczelnymi szybami. I fajne kraty. Lepszy klimat ma Czarnobyl Zdrój.
- Czy jestem zdrowy?
- Tak? zapatrzył się w okno.
Kiedy po jakimś czasie znów poczułem się znudzony i zdegustowany, wpadłem na pomysł ożywienia konwersacji przedstawiając projekt odkopania cezara000 na Cmentarzu Centralnym cro.pl. W porę przyszła refleksja, że many niekoniecznie musi się poznać na tego typu żarcie, a ta różnica w naszym postrzeganiu rzeczywistości może dla mnie oznaczać nieodpłatny i bezterminowy turnus w sanatorium, którego zadaniem będzie przywrócić mnie społeczeństwu.
- Tak? zagaiłem powtórnie.
- Nie mam zielonego pojęcia tym razem odpowiedział po czasie, w którym każdemu zdrowemu mogło odjebać.
- Psychiatria to uczenie się relatywizmu podlegającego najprzeróżniejszym fluktuacjom. Co jest normą? Co marginesem? Wszystko przenika siatka względnych pojęć. A może to ja jestem wariatem?
- Tak? teraz ja się zapatrzyłem w okno.
- Co tak? nagle agresywnie sparował many.
Okres lękowej apatii najwyraźniej miał już za sobą.
- To zależy od tego, co doktor powiedział. To znaczy od tego, co doktor przyjmie za normę.
Strach się bać.
- Nie jest pan moją wypowiedzią zaskoczony? A może powinien pan być? Może powinien pan być przynajmniej lekko zaniepokojony? Ja byłbym chyba lekko zaskoczony.
Zaskoczony to będzie ordynator, kiedy odsłucha sobie te przemyślenia (wziąłem dyktafon, żeby nie umknęła mi żadna z mądrości).
- Wcale?
- Wcale.
- A nie czuje się pan zaniepokojony tym, że nie jest pan zaniepokojony, a może powinien?
Zmień dilera.
- Zastanówmy się nad tym.
Primum non nocere, kurwa twoja mać.
Dobry był. Dalsza rozmowa utwierdziła mnie w bezbłędności wcześniejszej hipotezy. Był zdrowo jebnięty. A jeżeli kiedykolwiek uzna konieczność podzielenia się ze światem swoimi koncepcjami i wyprowadzi je poza teren szpitalnej ambasady, w nowej aranżacji wnętrza będzie miał klamkę relatywnie zainstalowaną z jednej strony i gumowe ściany. Wodzu wspominał o apartamencie zwanym szałówką, ale many chyba nie miałby na przydział szans. Żeby tam trafić naprawdę trzeba się wykazać stworzeniem bezpośredniego zagrożenia dla życia lub zdrowia, własnego lub obywateli, najlepiej łącznie. Przytoczyłem jedynie urywki wywodów, ponieważ dla własnego psychicznego zdrowia w dłuższym okresie i jak też w krótkookresowej perspektywie, żeby z krzykiem nie opuścić nagle gabinetu, wszystko starałem się zapominać na bieżąco.
Poczułem ukłucie. Takie, jakie musiał poczuć Butch po rozmowie z Marcellusem Wallesem w Pulp Fiction. Tylko, że to była moja wkurwiona ambicja. Relatywizm doktora many w rzeczywistości (nie tej jego) polegał na tym, że pacjent platon przez całe życie harował jak Łysek z pokładu Idy, żeby z mozołem robić z siebie idiotę, podczas gdy dla jego lekarza to było jak oddychanie. Naturalnie do zasad doszło postanowienie, że pierwsza wizyta stanowi ostatnią i noga platona więcej w tak walniętym miejscu nie stanie. A jeżeli tak się stanie, że jednak stanie to w kaftanie zapiętym od tyłu, w asyście oddziału pielęgniarzy i po kilku trafieniach środkiem usypiającym prosto w szyję.''