napisał(a) zawodowiec » 04.08.2005 19:36
22 lipca rano ładuję bety w skodzinkę i ruszam na południe. Zaraz po wyjeździe z Łodzi zabieram gościa stopem aż do Cieszyna. Jedzie do kumpla z którym zamierzają stopować aż do Rumunii i tam się powłóczyć po górach. Dalej krótki odcinek przez Czechy to nieustanny korek - zapchane miasteczka, roboty drogowe, tracę prawie godzinę. Z powrotem będzie trzeba jechać przez nowe przejście w Bukovcu.
Przez Słowację jadę przez Zilinę i Prievidzę, tam się trochę gubię ale szybko wracam na właściwą trasę. Kierując się na Komarno, przed miasteczkiem Partizanske odbijam w lewo na 511 na Zlate Moravce zakładając że będzie krócej i mniejszy ruch niż jakby dawać przez Nitrę. No i rzeczywiście jest fajny kręty odcinek specjalny przez słowackie kopce, zupełnie pusta droga, niezła zabawa jak ktoś lubi. Dalej do Komarna przez Vrable i Hurbanovo, obok browaru Złotego Bażanta, ale zamiast piwka tankuję ino wachę.
Po przejechaniu granicznego mostu w Komarom roboty drogowe, objazd i długo brak oznakowania wyjazdu na mój kierunek. Dalej przez Szekesfehervar do Szekszard, połączenie z tradycyjnym szlakiem budapeszteńskim i do chorwackiej granicy w Udvar. Trasa przez Węgry szybka, ze znikomym ruchem, z ominięciem Budapesztu i bezwinietkowa (podobnie jak przez Słowację).
Już po ciemku wjeżdżam do Chorwacji i jadę przez Osijek i Vukovar. Zniszczeń wojennych nie widać poza ostrzelaną i sypiącą się wieżą ciśnień. Około 11 w jakiejś opustoszałej wsi widzę błysk w krzakach przy drodze i zaraz za zakrętem machają na mnie czerwonym światełkiem. Teren zabudowany, ograniczenie do 50, mówią że jechałem 72. O naciąganiu nie ma mowy, rzeczywiście tyle mogłem mieć, w pierwszej chwili się cieszę że tylko tyle. Szczena mi opada jak śpiewają 500 kun i nie chcą słyszeć o żadnym targowaniu. Normalnie kawałek Europy na takim zadupiu. Próbuję zbić do jakiejś niższej sumy w euro a oni że nie ma takiej możliwości i koniecznie chcą w kunach. Mają moje papiery więc mówią żebym podjechał na granicę (rzeczywiście rzut beretem) i kupił kuny. No to podjeżdżam, wymieniać można całą dobę, nie mam za dużo euraków więc chcę opchnąć trochę funtów ale jak mówią po jakim kursie mogą przyjąć to mi się odechciewa. Z żalem poświęcam 70E, chociaż dobrze że po kursie zbliżonym do kantorowego. Jak wracam do naszych dzielnych glin to robią się jakoś mniej sztywni i milsi, ja jakoś nie mogę się na to zdobyć. Przepisy przepisami ale w takim miejscu i o tej godzinie to czysta chciwość.
Szybko wracam na granicę (Ilok/Backa Palanka) i po krótkiej kontroli wjeżdżam do Serbii. Jadę wolno ale w jakiejś wsi znowu na mnie machają. Tym razem tylko patrzą w papiery, pytają dokąd jadę i życzą srecan put.
Novi Sad po 1 w nocy tętni życiem. Na stacji najpierw pytam czy można płacić kartą i tankuję. Terminal nie widzi mojej karty, nie chcą funtów, znowu muszę się wysupłać z euraków i dostaję resztę w dinarach. Potem w jakimś całodobowym kantorze wymieniam trochę funtów na dinary, jak szybko policzyłem to się bardziej je opłaca sprzedać niż euro. Zmęczony szukaniem wyjazdu na starą belgradzką drogę rezygnuję i wjeżdżam na tą niby-autostradę. Gdzieś w połowie drogi bramka, myto chyba 320 DIN czy coś koło tego, niecałe 4 E. Podobno przy płaceniu w euro byłoby 6. Na dużej stacji przed Belgradem około 2 staję na parkingu, oparcie w tył i myk do śpiwora. O 6.30 mam odebrać chłopaków z dworca autobusowego.
W Belgradzie zjeżdżam na kierunek dworca kolejowego, tam miejscowi mnie kierują na pobliski autobusowy. Miasto przypomina polskie klimaty sprzed 20 lat. Wjeżdżam na jakiś prawie pusty placyk za dworcem, zapytany parkingowy śpiewa 100 DIN, po czym patrzy na moje tablice i mówi że dla cudzoziemców 200. Wjeżdżam, wychodzę z samochodu i z uśmiechem wręczam mu stówkę mówiąc że dla mówiących po serbsku jest 100. Gostek też się uśmiecha. Dostaję smsa od Czechów że ich bus ma 2 godziny opóźnienia i są dopiero w Novim Sadzie. Włóczę się do tego czasu po okolicach dworca, piję kawę w przydworcowej knajpce, gawędzę chwilę z właścicielem i w końcu spotykam Ivoša i Davida.