no to przed łikendem jeszcze fragmencik ;@)
Dzień drugi, zaczynają się "prawdziwe Włochy".
Zaczynają się "prawdziwe Włochy". Pora zatem na małe ostrzeżenie! Osoby oczekujące peanów na temat krainy z ckliwych powieści o Toskanii, marzące o przeprowadzce do kurzej chatki ziołami pachnącej, spragnione opisów pól lawendowych i pejzaży bezkresnych rzędami smukłych cyprysów poprzecinanych ... no więc te osoby uprzejmie, acz stanowczo upraszam o opuszczenie tej relacji, bądź też jej obszernych fragmentów! Lub chociaż o wyrozumiałość proszę
No bo cóż, zbyt starym misiem się poczuwam, by się na sztuczne miody łakomić i na marketingowe dyrdymały histerycznie reagować.
A owszem, ogrania mnie melancholia na myśl o czarownych widokach, kuszących zapachach, wyrafinowanych smakach ... te jednak muszą być niewymuszone i wszechobecne, a nie na siłę wyszukane i bezrefleksyjnie zaabsorbowane lub co gorsza - sprzedane i kupione, bo toskański sentymentalizm to przecież żyła złota!
A oto najładniejszy pejzaż, jaki udało mi się znaleźć w Toskanii:
(widok z murów San Gimignano)
A jeszcze takie coś:
często jeździmy rodziną trasą Gdańsk - Kościerzyna (bardzo ładna trasa, jak by się nie jechało). No i na tej trasie, przed Borczem, zwykliśmy mówić sobie "patrz, tu - kurka siwa - to wygląda jak w Toskanii, normalnie", a potem "ciekawe, jak wygląda w Toskanii? ha ha ha - pojedziemy i sięzdziwimy ". No więc do tegorocznych wakacji tak sobie mówiliśmy - pamiętając, by swoje wyobrażenia później zrewidować. No i wygląda to tak, że dzięki Toskanii wyleczyliśmy się z polskich kompleksów
Ale to kwestia zderzenia oczekiwań z rzeczywistością. Jak się ktoś ckliwych filmów naogląda, to potem wyobrażenia ma rozbuchane.
Ale do rzeczy.
Poranek na campingu przywitał nas miło. Jak to w ciepłym klimacie - wstawało się dobrze, było cieplutko, a humor poprawiała myśl o nadchodzącym czasie kawy. Moja żona wprawdzie kontestowała dosłowność form aktywności związanych z przebywaniem na campingu, ale nie było to na tyle ciążące, by się tym przejmować.
Co mojej żonie doskwiera?
A to na przykład, że camping jest takim wspólnym mieszkaniem, po którym poruszają się obcy sobie ludzie. No i podczas, gdy jemy ciabattę z mielonką i delektujemy się poranną kawą, to obok nas przechodzi pani, co do której celu przechadzki pozostali współlokatorzy nie mogą mieć złudzeń. Bo ciągnie owa pani za sobą biały papiero-toaletowy szal.
I w kontekście spożywania śniadania to mojej żonie właśnie przeszkadza. Że mianowicie na campingu intymności się nie ma. Że tą intymność traci i ten, co kawę spożywa, i ten, co w porannym zmęczeniu ponocnym do kibla ciągnie.
Mnie to z kolei nie przeszkadza. A samo spostrzeżenie mojej żony bardzo mi się podoba. Z socjologicznego punktu widzenia, oczywiście.
Ot, taka campingowa obserwacja kawowo-toaletowa.
No więc wstaliśmy, poszliśmy raz jeszcze nad jezioro, a potem jeszcze na basen przyjemny. I tu właśnie pojawia się ten walor wczorajszego pędzenia! Dziś mamy pierwszy dzień właściwych wakacji. Gdybyśmy zostali w Monachium, to może byśmy się teraz męczyli w austriackim korku przed tunelem ;@).
Około godziny 11.22 opuściliśmy ładny camping (35,60 euro za 4 osoby, samochód, namiot i dostęp do prądu) i pojechaliśmy do Pizy na poszukiwanie przygód!
Dojazd był prosty i szybki.
Do Toskanii wjechaliśmy o 13.47 (o tej godzinie minęliśmy napis powitalny "Toskania".
Około 14.00 zatankowaliśmy sobie 55 litrów diesla.
Korki zaczęły się dopiero nad morzem, w okolicach Pizy, dokładnie w Tirreni. Bo ta Tirrenia to typowo letnia miejscowość nadmorska ze wszystkimi przynależnymi temu typowi miejscowości zaletami i wadami. Jechaliśmy w korku mijani przez licznych wariatów na pierdzących skuterkach. Ci będą nam towarzyszyć aż do wyjazdu z Włoch. A ich aktywność wspominamy źle do dzisiaj i tak już zostanie.
Tak więc jedziemy powoli szukając nadmorskiego campingu w okolicach Pizy. Plan jest taki, by dziś się pokąpać, a jutro zwiedzić Pizę i Lukkę, a pojutrze lub jakoś tak dojechać na camping obok Florencji.
Po drodze była jakaś stłuczka ze skuterkiem i wgniecionymi drzwiami w corolli w roli głównej. Znów stoimy. Ze zgrozą obserwujemy, że miejscowość, w której miał leżeć znaleziony w Internecie camping kończy się, a miejsce traci charakter letniskowy i nabiera charakteru portowo-industrilnego!
A dojazd znad Gardy do tej miejscowości kosztował (opłaty na bramkach), jak by kto pytał, 16,60 euro! Oj, dobrze to nie rokowało na przyszłość ...
Ale camping w końcu jest.
Ten oto:
http://www.campingmareesole.it/
Camping pod Pizą
Jest godzina 15.00 z hakiem. Pani w recepcji informuje mnie, że owszem znajdzie się miejsce, ale w pobliże parceli nie mogę wjechać autem, bo bramę otwierają dopiero na dwie godziny koło 17.00. Tak więc mam poszukać miejsca na parkingu i albo zanieść bagaż na plecach, albo poczekać. Tracimy około 15 minut na poszukiwanie miejsca parkingowego. Wydaje mi się to mało fajne, że miejsc jest tak mało. No bo co? Za chwilę pojadę zawieść na miejsce namiot i znowu będę szukał parkingu? Jakoś głupio to jest zorganizowane
No ale nic to.
Spoceni wyszukujemy w bagażniku niezbędne rzeczy i idziemy się wykąpać. Brrrrrr, w basenie woda jest bardzo zimna i równo głęboka na metr sześćdziesiąt. Do tego pełno w niej młodocianych, rozwrzeszczanych Włochów obwieszonych złotem i z pomadami na włosach. Tacy typowi Włosi. Opuszczamy basen. Idziemy dowiedzieć się, gdzie na tym campingu mamy spędzić kolejne dni. Podobnie, jak wczoraj pan campingowy zaprasza mnie na przejażdżkę meleksem. Wcześniej wypożyczam przejściówkę do prądu, która nie pasuje do gniazda, więc wracam ją wymienić.
Camping jest o wiele ciaśniejszy, niż wczorajszy, nie tak naturalny, jak tamten, a pan proponuje mi same nieciekawe miejsca - jakieś klepisko pod płotem, coś małego przy głównej drodze i obok parkingu i daleko od morza, coś wciśniętego pomiędzy mobilhołmy, ale za to blisko morza. Wybieram ostatni wariant i jedziemy finalizować sprawę. W recepcji wypożyczam przejściówkę do prądu (nie będzie pasować) i jedziemy Madzią zainstalować się na naszym miejscu.
Po drodze włącza mi się dyżurny anarchista - o nie, nie jadę z powrotem na parking!!! Zostawię auto przy namiocie i mogą mi naskoczyć!
Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Dla świętego spokoju i ukojenia wyrzutów sumienia nie rozłożyłem całego namiotu - auto zajęło miejsce nie rozłożonej sypialni. Dodatkowo, na wszelki wypadek włączyłem sobie jeszcze opcję klienta awanturującego się - jak mnie ktoś zagadnie, to wypalę mu, że płacę za miejsce i robię na nim, co chcę i to jeszcze, że mój samochód jest moim domem! Tak właśnie mu powiem. Tyle, że nikt nie spytał.
Namiot rozłożony, humor taki sobie - rok temu było to samo
Zmęczenie robi swoje. Realizujemy więc zeszłoroczny pomysł - nic tak dobrze nie robi na rozładowanie zmęczenia i stresu, jak wizyta nad pięknym, błękitnym morzem!
Nad morzem
A było to tak ... Jak to wspominam, to aż mi się serce kraje, bo ja w sprawie wody, to taki bardziej wrażliwy jestem
A było to tak ...
Poszliśmy nad morze. Z daleka widać, że tłum - normalna sprawa, jak to nad morzem. Cała plaża w leżakach, ale pełno leżaków pustych. Nam leżaki z resztą niepotrzebne, bo nie mamy z nimi doświadczenia, bo sposobności do ich wykorzystania jakoś nigdy nie mieliśmy. Potrzeby z resztą też nie, mimo, że podobno serwis leżakowy jest w cenie campingu, bo i plaża do campingu przynależy.
No więc brniemy przez tą campingowo-leżakową plażę, mijamy głośny bar plażowy, alkoholowy. Decydujemy się, że nasz skromny dobytek w postaci klapków i ręczników spocznie na piasku, a my pójdziemy się kąpać. No i kładziemy te ręczniki byle gdzie i ruszamy, a tu pani jakaś mnie woła, że mam te ręczniki stąd zabrać. I gapi się na mnie z leżaka. Ja jej na to, że "o co chodzi", że "co jej nasze ręczniki"? A ona, że obok jej wykupionego leżaka leżą. "Aha" - mówię i przekładam je obok. A on na to, że tu też nie, bo może ktoś za chwilę przyjdzie i mu te ręczniki też doskwierać będą. Ja na to, że nie jej biznes, a ona, żeśmy dziady i że mamy za leżaki zapłacić u pana w czerwonej koszulce. No szczyty normalnie. Szał mnie ogarnia, ale nie zepsuję przecież wakacyjnej atmosfery awanturą z jakąś mokrą Włoszką!
Napieram więc do ratowników, że "o co chodzi z tymi leżakami?". Ci pozwalają mi położyć bambetle u nich na stoliku i patrzą na mnie z politowaniem: "o Polak jakiś przyjechał, wieśniak jeden, 12 ojro mu na leżaki szkoda, hahaha". Ale uśmiechają się no to i ja się uśmiecham i idę do wody.
Woda jest brązowa.
Gdy do niej weszliśmy nasze nogi zginęły i nie pokazały się aż do wyjścia. Trudno. Ważne, że mokra.
Idę z córką popływać. Idę to dobre słowo. Idziemy, idziemy, idziemy, a głębokość wciąż taka sama ... tak do pół-łydki mniej więcej.
Umęczeni odpoczywamy i wędrujemy dalej. Po drodze mijamy różnorodne instalacje rekreacyjne - najczęściej jakieś kołki na siatkę do siatkówki, niektóre nawet z siatką!
Potem dochodzimy do takiej platformy z wielkich plastikowych pływających niebieskich brył - wchodzi się na takie coś po drabince, wędruje do końca, a na końcu się z tego skacze do wody. Bardzo to wszystko wesołe. Ciekawe, jak tu głęboko? Dowiem się, jak wskoczę. Profilaktycznie skaczę na nogi. Głębność akurat do skoków. Wskakuję w muszlę. Żeby to chociaż fajna muszla była jakaś ... ale nie, zwykła małż jadalna. Trochę mnie to wskoczenie martwi, bo przed nami dni zwiedzania, a ja mam stopę rozciętą na długości kilku centymetrów ... Pocieszam się jednak, że i tak lepiej mieć ranę długą, niż głęboką!
Potem skacze córka, potem znów ja i tak kilka razy.
W tym czasie synek siedzi na brzegu i płacze, że boi się takiej brązowej wody, tym bardziej, że są fale ...
Dociera do nas, ze chyba jest trochę niefajnie. Trzeba zastosować kolejny polepszacz - idziemy zatem kupić coś fajnego do jedzenia i - przede wszystkim - picia.
Wracając z plaży w stronę sklepu przyglądamy się mieszkańcom campingu. Niestety, to już nie są ci przyjaźni Holendrzy z wczoraj. Towarzystwo zdecydowanie się różni. Tutejsi Włosi są hałaśliwi, wytatuowani, krzykliwie ubrani - dotyczy to zarówno panów, jak i pań na złotych szpileczkach z poupinanymi sztucznymi blond włosami.
Dopiero później zauważmy zależność, że przybyliśmy na camping w niedzielę - w dzień świąteczny, gdy nad morzem wypoczywają tłumy Włochów, którzy uciekli na łikend z miasta do swojego azylu w postaci campingowego domku, namiotu, przyczepy. Bo dało się zauważyć, że zdecydowana większość campingowych instalacji, to prywatne własności tambylców, którzy opuścili je późnym niedzielnym wieczorem.
Mijamy więc tłumy Włochów i idziemy do sklepu. Dzieci dostają lody, ja obalam pod sklepem piwo. A propos. Zauważyłem po fakcie, że piwo z półki różniło się od piwa z lodówki o 50 eurocentów na rzecz zimnego! Co kraj, to obyczaj!
Po lodo-piwie robimy kolejne zakupy. Parmezan grano padano, jakieś pieczywo, oliwki, warzywa, owoce i słynne włoskie czerwone wino!
I tu wtręt o winie.
Wybieram je długo, bo wybór i ceny przeróżne - od win 0,75 ml za 1 euro, lub 3 euro za pięć litrów, po te drogie - za kilkanaście euro butelka.
No więc nie wiem, co wybrać. Nie chcę kupić jakiegoś mózgotrzepa, ale nie chcę też przepłacić. Decyduję się zatem na średnią cenową i biorę czerwone za około 5 euro za butelkę.
Przyznam, że piłem już różne rzeczy i nie przypominam sobie, żeby czegoś kiedyś nie dopił do końca. A tamtej słonecznej niedzieli zdarzył się właśnie ten pierwszy raz. Wypiłem do kolacji pół butli i więcej nie zmęczyłem. Nie wiem, czy to kwestia nastawienia, nerwów, czy wina, ale kolejny dzień musiałem rozpocząć przyjęciem dwóch paracetamoli - inaczej bym nie wstał z karimaty!
Po 9.00 opuszczamy nieprzyjazny (ciasny i przeludniony, brzydka plaża*) camping płacąc 45 e (czyli tyle, ile za dobę w apartamencie nad morzem i z basenem na Costa del Sol, ale przecież nie jesteśmy na Costa del Sol). Jedziemy zwiedzać Pizę i Lukkę!
* a propos brzydkiej plaży - ta nasza była z dwóch stron obudowana barakami mieszkalnymi. W łeb zachodzę, kto chce mieszkać w takich warunkach? Przecieżto już lepiej we własnym namiocie na campingu !
URL=http://fmix.pl/zdjecie/2313555/piza-plaza2]
[/URL]
W następnym odcinku:
- jak nie rozwaliłem szlabanu, a parkingowy mnie gonił
- jak nie potrafiłem wyjechać z Lukki i jeździłem vanem po starówce
- jak później wjechałem na starówkę we Florencji