Wtam!
To będzie moja pierwsza relacja, o ile w ogóle nazwiecie to relacją. Być może będzie to jednak ciekawa opowiastka o krótkiej jednodniowej wycieczce, zapewne innej niż wszystkie.
Ponieważ jest to mój debiut, to muszę napisać, iż pierwszy raz w HR byłem jeszcze za czasów YU. Gdzieś między'97 a '98. Tu w tle nawet widać jugosłowiańską flagę:
A ostatni raz na wakacjach gdzieś w roku 1995. Jako, że wtedy powiedziałem sobie, iż wrócę, to mam taki zamiar we wrześniu tego roku.
Teraz chciałem opisać jednak jednodniową wycieczkę, jaką sobie sprawiłem w 2001, będąc służbowo w Zagrzebiu. Otóż w tym czasie miałem dwa dni wolnego zupełnie dla siebie. Okazało się bowiem, że wylot w weekend z W-wy do Zagrzebia jest tańszy. Co prawda cena dodatkowych dwóch dni w hotelu prawie zjadła tą różnicę, jednak moi przełożeni na to przystali.
I tak oto wymyśliłem sobie, że jeden dzień poświęcę na zwiedzanie Zagrzebia, co też uczyniłem. Natomiast drugiego postanowiłem pojechać do Plitwic. I udałem się na tutejszy dworzec autobusowy, bez trudu znalazłem kurs gdzieś nad morze przez Karlowac i właśnie Plitwice, w których nigdy wcześniej nie byłem!
ALE to był marzec, a poprzedniego dnia oglądałem pogodę i tam miało być coś koło 30cm śniegu. Alternatywą było samotne siedzenie przez cały dzień w Zagrzebiu.
Autobus szybko pomknął autostradą do Karlowacza. Tam krótki postój na dworcu i dalej w drogę na południe. W tym mieście wyraźnie widać było ślady niedawno zakończonej wojny. Jakoś ciężko mi było wyciągnąć aparat z plecaka Dalej zwykłą jednojezdniową drogą na południe. Z widokami na opuszczone domostwa.
W końcu zaczęła się piąć w górę, krajobraz zmienił się z rolniczego w las. Zagadałem do kierowcy, żeby zatrzymał się w odpowiednim dla mnie miejscu. I tak zostałem sam przy północnym wejściu do parku po kolana w śniegu. Co ciekawe recepcja była otwarta, kupiłem bilet i poszedłem podziwiać
Ten kolor jest niezapomniany, pomimo tak fatalnych warunków: ograniczonej przez śnieg widoczności i całkowitemu zachmurzeniu.
Widoki były niezapomniane, no może poza faktem, że ze względu na opady śniegu widoczność nie była najlepsza. Gdzieś po kilku minutach w plecaku dzięki nie zapiętemu suwakowi miałem zupełnie mokro. Ale to nic, paszport ocalał przed zalaniem, więc dalej, do przodu.
Zresztą zobaczcie sami. Prognoza pogody tym razem nie kłamała.
Parę fotek tu, parę fotek tam. Cholera, fajnie jest, ale będę miał zdięcia niezapomniane. Ale po kolejnych kilkunastu minutach rękawice zaczęły mi przymarzać do poręczy. I to był ten moment, kiedy powiedziałem sobie, że nastąpił czas odwrotu.
Na przystanku czekałem jakieś dwie godziny na autobus do Zagrzebia. Pamiętam, że droga była cała ośnieżona, co trzeci średnio samochód osobowy popychał w łańcuchach na kołach. I jeszcze ten niezapomniany widok parujących nogawek w dzinsach, hehe. Wreszcie przyjechał, szczęśliwy wsiadłem nie wiedząc, co mnie wkrótce czeka. A czekała mnie powódź, gdyż resztki plitwickiego śniegu z nogawek i butów stopniały. W każdym razie stopy moje pływały, a na podłodze pode mną utworzyło się małe jeziorko.
Do hotelowej windy przemknąłem szybciorem, coby nikt moich mokrych nogawek ani butów nie zobaczył, bo chyba by zakwestionował, iż jestem tu gościem
Ach, dzień prawie minął, ja byłem szczęśliwy mimo w zasadzie, zupełnie szczerze, absolutnej klapy.