...Jezu, co to za droga? Dlaczego tak nami telepie? No i dlaczego ja nie prowadzę...?
Otwieram oczy, jestem zupełnie nieprzytomny, fotel trochę się trzęsie, ktoś przemawia przez megafon... Chwila, moment, przecież siedzę w samolocie, a megafon prosi o zapięcie pasów, bo mamy 'lekkie turbulencje'.
Ale może po kolei... Dzień po naszym powrocie z Chorwacji zadzwonił mój przyjaciel jeszcze z czasów liceum, obecnie mieszkający w Weston-Super-Mare z propozycją odwiedzin. Plan brzmiał bardzo ciekawie! Spojrzałem na stan mojego urlopu - kiepsko, stan konta - hmmm... - jeszcze gorzej Ale ponieważ mam świder w d..., a u Bartka byłem 10 lat temu, to zacząłem sprawdzać ceny biletów do Bristolu u 'tanich przewoźników'. No i wyszło mi 480,00 zł - taniocha, wolne moce urlopowe też jakoś pospinałem i 25/10 znalazłem się w samolocie, który 'wiózł' mnie na trochę dłuższy weekend na Wyspy.
W sobotę, bladym świtem Asia zawiozła mnie do Balic, tuż po południu byłem w Bristolu. Niby szybko, ale wcale nie podobał mi się cały ten lotniskowo - odprawowy cyrk! No, ale cóż robić jak inaczej się nie da. Kumpel czekał, wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy do pobliskiego Weston. Strasznie męczyłem się siedząc po lewej stronie... bez kierownicy przed sobą . Krajobrazy za oknem miałem zupełnie obce, nowe. Wąska droga, pastwiska, małe angielskie domki... Po 30 minutach byliśmy na miejscu. Weston to niewielka miejscowość, podobno taki ich nadmorski kurort. Rzuciłem bagaże, kawa, angielskie piwo, rozmowa. Widok z okien był rewelacyjny, Bartek mieszka chyba w najwyższym punkcie Weston i to jeszcze na poddaszu, z okien widać plażę i morze. Potem poszliśmy w miasto. Wąziutkie uliczki, bardzo sympatyczna zabudowa, kojarzyła mi się ze śródziemnomorską. Plaża szerokaśna, długie molo, które niestety częściowo spłonęło tego lata.
Wieczorem pojawił się Misiek i Agnieszka, otworzyliśmy mapy i zaczęliśmy omawiać następne wycieczkowe dni. Nie siedzieliśmy długo, rano trzeba wcześnie wstać.
W niedzielę ponownie zjawiłem się na lotnisku w Bristolu. Mimo, że trasa wewnętrzna, to 'prześwietlanie' na bramkach było jeszcze bardziej szczegółowe niż w Balicach. Śmiesznie wyglądał sznur ludzi stojących w kolejce, na bosaka, z gaciami w garściach, bo paski poszły do kontroli i spodnie troszkę spadały... Po godzinie lotu mogliśmy już obserwować pod sobą ziemię i wybrzeże Szkocji. Rutynowe oczekiwanie na bagaże, odbiór i chłopaki ruszyli w stronę wypożyczani samochodów celem dopełnienia formalności i odbioru wcześniej zamówionego Forda Mondeo kombi... Staliśmy z Agnieszką parę kroków dalej, ale i z tej odległości było widać, że coś nie gra... Podszedłem, Bartek rzucił przez ramię: wszystkie Mondziaki już odjechały... Pomyślałem, że nieźle się zaczyna! Minęło 10 minut, chłopaki załatwili sprawę i z uśmiechem na gębach wydali komendę: 'za mną'. Zebraliśmy manatki i ruszyliśmy na parking. Kluczyki, pstryk, pstryk i zamrugał do nas Audi A6 kombi... Nóweczka i to jeszcze w wersji S-line! W sumie fajna fura i za te same pieniądze. Zimno, wiało jak cholera więc szybko wpakowaliśmy się w samochód i ruszyliśmy do pobliskiego Inverness. Bartek kilka razy przetestował i nas i hamulce bo Audi miało automat, a on na co dzień jeździł manualem Pierwszy nocleg mieliśmy w okolicach Ballachulish, ale oczywiście panowie musieli zajechać do Inverness do Whisky Shop'u... No więc oni pobiegli po butelczynę, a ja z Agnieszką z aparatami w rękach ruszyliśmy na króciutki rekonesans po mieście.
Łazilismy tylko chwilę, było bardzo zimno i wietrznie, a poza tym robiło się ciemnawo. A panowie ciągle sterczeli w sklepie nie mogąc się zdecydować... W końcu wyszli, uradowani z butelczyną 'Obana'. Dalej pojechaliśmy mało uczęszczaną i momentami ekstremalnie wąską drogą wzdłuż południowego brzegu Loch Ness.
Legendarne jezioro wyglądało imponująco, panująca aura potęgowała wrażenie. Jesienne kolory, chmury nad górami, lekka mżawka... brrr... fajowo Wlekliśmy się dosyć wolno z racji charakteru drogi, pierwszy dłuższy przystanek zrobiliśmy przy Falls of Foyers. To 30 - metrowy wodospad, piękne miejsce, niestety byliśmy tam późno, był problem ze zrobieniem zdjęć, ale co zobaczyliśmy to nasze! Dalej jechało się coraz gorzej, ciemna noc, mocniej padający deszcz! Bartek trochę się stresował, a ja stresowałem się bardzo, siedząc po lewej stronie... (bez kierownicy przed sobą ). Miśkowi z tyłu wyraźnie się nudziło, więc postanowił, że trzeba łyknąć Obana... Kierowca nie mógł, Agnieszka nie chciała, więc do towarzystwa zastałem mu tylko ja. Nie powiem żeby mi to szczególnie smakowało, ale Misiek, jako koneser 'szkockich' był zachwycony No i jakoś tak cieplej się zrobiło Dotarliśmy w końcu do Fort William i mimo deszczu postanowiliśmy przejść się deptakiem i coś przekąsić. Pogoda robiła się już naprawdę dramatyczna, a my nie mogliśmy namierzyć knajpy i w końcu, o zgrozo, wylądowaliśmy w Mc Donald's. I tu Bartek zwątpił w swoją doskonałą, 15 letnią angielszczyznę, szlifowaną na co dzień w pracy i w angielskich szkołach językowych... Pani nie bardzo rozumiała co on zamawia! No, ale udało się. Do samochodu biegliśmy, bo deszcz już nie padał, a lał! Ruszyliśmy dalej i w końcu dotarliśmy do naszego hoteliko - pensjonatu. I tu z kolei ja zwątpiłem... Piękny, stary, stylowy budynek, przemiła właścicielka, a w środku - full wypas! Dla mnie, kempingowca - szok! Zrzuciliśmy bagaże, zasiedliśmy w wygodnych fotelach popijając kawę i Obana, odpoczywaliśmy po trudach dnia. Po jakimś czasie w ruch poszły aparaty, potem mapy. Na koniec złożyliśmy jeszcze zamówienie odnośnie menu śniadaniowego i poszliśmy spać.