W końcu po urlopie i powrocie w wir pracy znów znajduję chwilę, aby tym razem rozpocząć nieco bardziej szczegółową relację z wyprawy....
7.09.2008
Ok. godz. 5:30 po pierwszym postoju na ziemi Chorwackiej na "krótką" (5-cio godzinną;) drzemkę w Bosiljievie wyruszyliśmy w dalszą drogę. Celem pośrednim był Zadar, gdzie w planie mieliśmy zjedzenie śniadania i mały spacer przy okazji robiąc kilka pamiątkowych zdjęć. Na marginesie miejsce to (choć słabo) poznałem po raz pierwszy w roku 2002. Ale ponieważ tamten wyjazd był czysto studencko-męskiem
wypadem to wyjątkowo szybko zakończył się wtedy nasz pobyt w tym mieście. Dlaczego? Niestety nasza gospodyni (pierwsza napotkana na wjeździe do Zadaru, machająca kluczami starsza Pani) nie była w stanie zrozumieć dlaczego my nigdy nie śpimy mówiąc dość płynną niemczyzną „Warum Się immer nicht schlafen? Immer nicht schlafen”. W odpowiedzi wyjaśniliśmy Pani, że przyjechaliśmy z innej strefy czasowej i trudno nam się przestawić. Jednak nie był to na pewno argument i podziękowała nam za gościnę....cóż uroki młodości
Oczywiście rozstaliśmy się w miłej atmosferze, rozliczając się za nie wykorzystany pobyt. Ale to już może temat na odrębną opowieść.
W drodze do Zadru (kilkadziesiąt km za rozjazdem na Rijekę) zaczęły nas mijać karetki oraz policja dając jedynie znaki świetlne. Po przejechaniu kolejnych km ujrzeliśmy coś, co przez następne kilka godzin (a nawet dni) nie pozwalało nam przestać myśleć jak do tego mogło dojść na prostej i niemal pustej drodze?! Otóż na jednym z filarów drogi przebiegającej nad autostradą "zatrzymał" się słowacki autokar. Z informacji usłyszanej w radio zrozumieliśmy jedynie "13 osób", ale nie wiedzieliśmy wtedy czy rannych czy...? W rzeczywistości liczba ta okazała się tą najbardziej tragiczną...Sytuacja ta spowodowała, że już kawa nie była tak niezbędna jak jeszcze kilkanaście minut temu. Starliśmy się wrócić w nasz błogi, sielankowy nastrój rozpoczynającej się wyprawy, ale wcale nie przyszło to z łatwością. Dopiero docierając do Zadaru poczułem się w końcu znów w klimacie wakacyjnym, widząc dokładnie tę samą drogę wjazdową, którą jechałem 6 lat temu na mojej twarzy znów zawitał samoistny uśmiech. Ponieważ poprzednio nie udało mi się zobaczyć w pełni starej części miasta teraz przyjąłem to za gwóźdź programu. Z łatwością zlokalizowałem drogę prowadzącą do portu, gdzie będziemy mogli zaparkować auto i udać się za stare mury miasta w celu znalezienia miejsca w którym nas godnie „nakarmią”. Jak się okazało nie było to takie proste. Zupełnie zapomniałem o południowoeuropejskim nieco śródziemnomorskim trybie życia Chorwatów, w którym śniadanie to po prostu kawa + gazeta + zazwyczaj papieros + ewentualnie jakieś ciacho...i ze świecą szukać miejsca (no może poza hotelami) gdzie przed godz. 9:00 można znaleźć coś podobnego do naszego tradycyjnego pierwszego posiłku dnia. Jednak nie dawaliśmy za wygraną. Nasz dzielny globtroter Igor mógł się zadowolić świeżym sladkim kiflem, natomiast my z małżonką marzyliśmy o czymś bardziej konkretnym. I po blisko półgodzinnym poszukiwaniu nawet w najciaśniejszych uliczkach znaleźliśmy chyba jedyne miejsce, które serwowało w tej części miasta, o tej porze coś więcej niż tylko kawa i ewentualnie rogalik....były to wielkie kanapki nafaszerowane tuńczykiem (chyba całą puszką) lub znakomitym prsutem oraz pełnym „garniturem” ze świeżych warzyw. Podczas naszej konsumpcji Igor wykorzystał resztki swojego posiłku na dokarmienie zadarskich gołębi, czym zaskarbił sobie ich względy. A my po pożywnym śniadaniu mogliśmy sobie pozwolić w końcu na świeżą i wyborną kawę już bardziej dla relaksu i w typowo chorwackim stylu.
Ponieważ celem na dziś było jeszcze znalezienie zakwaterowania stwierdziliśmy, że czas wyruszać dalej, a bliższe poznawania miasta zostawić na kolejny raz w HR (dla mnie będzie to już chyba „do trzech razy sztuką”
. Na dalszą drogę przyjąłem jako „atrakcję turystyczną” jazdę nie autostradą tylko starą dobrą drogą, która to żyje w bliskim sąsiedztwie linii brzegowej uroczego wybrzeża Dalmacji. Wyruszyliśmy z Zadaru ok. godz. 10:00 i ogromne było moje zdziwienie, kiedy to po niespełna 30 min dotarliśmy do miejscowości o wdzięcznej nazwie Biograd na Moru. Pamiętam, że kiedy po „opuszczeniu” Zadaru 6 lat temu za kolejną bazę noclegową przyjęliśmy właśnie Biograd, gdzie udało nam się wtedy pozostać aż 5 dni! ;]. Ówcześnie droga do niego wydawała się ciągnąca w nieskończoność. Dokonaliśmy wtedy w trakcie niej dwa dłuższe postoje w tym jeden na zażycie musującej tabletki niemieckiego koncernu farmaceutycznego przez naszego kierowcę
Chyba o przebiegu ówcześnie minionej nocy nie muszę się rozpisywać.
Jadąc dalej przy świetnie pasującej do niedzielnego, słonecznego i posezonowego poranka nad Jadranem muzyce zespołu Air, podziwialiśmy budzące się do życia przydrożne miejscowości. Jedne bardziej inne mniej turystyczne, aczkolwiek wszystkie urocze. Rozkładane stragany owocowe i wyruszających na plaże pierwszych głodnych promieni słonecznych. Jednak kiedy zbliżaliśmy się już do Sibenika cierpliwość Igora do dalszej jazdy samochodem była coraz to mniejsza. Morze (przez szyby samochodu), o które pytał od chwili kiedy zapadła decyzja o wyjeździe nie było już w tym momencie atrakcją mogącą trwale poprawić jego nastrój. Padły nawet ostre słowa w stylu „ja chcę do domu”  W związku z tym po obejrzeniu już pewnego odcinka wybrzeża wzdłuż Jadranki powróciliśmy na autostradę, aby jak najszybciej dotrzeć do wyznaczonego za główny cel naszego pobytu, czyli Tucepi.
Pierwszy widok na Makarską Riwierę...
Dotarliśmy tam przed. godz. 12. Pierwsze miejsce w które dotarliśmy był port, w którym to nie przypominaliśmy sobie, aby były polecane na cro.pl rozsądne apartmani. Więc zadziwieni pierwszymi widokami ruszyliśmy na dalsze poszukiwania. Mając w głowie porady z forum o ciekawych miejscach zakwaterowania w południowej części wyjechaliśmy do głównej drogi i zmierzając w obranym kierunku zjechaliśmy znów w stronę morza na najbliższym możliwym skrzyżowaniu...tym sposobem wpadłem prosto w deptak u zbiegu ulic Kamena i Kraj. Szukając teraz miejsca do zaparkowania auta skręciłem odruchowo w lewo i stanąłem na wjeździe do jednej z posesji chcąc tylko przepuścić jadący z przeciwka wąskim deptakiem inny samochód. Jednak rozglądając się stwierdziliśmy z małżonką, że budynek pod którym się ‘przypadkiem” zatrzymaliśmy wygląda bardzo obiecująco. Z pewną dozą niepewności o możliwość zakwaterowania w tym miejscu, a także o potencjalny koszt w takiej lokalizacji przystąpiliśmy do rozpoznania terenu. Kiedy po kilku minutach ujrzałem żonkę wracającą z uśmiechem z przeglądu obiektu wiedziałem, że już tu zostaniemy ;] Z zakładanych max. 50 EUR za dobę pobytu, jak się okazało zaoszczędziliśmy w tym miejscu jeszcze 15 EUR na każdym dniu...i tym bardziej obiekt przypadł mi do gustu, oglądając go jeszcze z bliska i wewnątrz. I tym sposobem mogliśmy rozpocząć nasz pobyt na ziemi dalmackiej. Jedyną niedogodnością był fakt, że na jedną dobę musieliśmy się wprowadzić do małego pokoju, żeby później na kolejne dni przeprowadzić się już do sąsiedniego dwupokojewego apartamentu...ale teraz to już nie miało najmniejszego znaczenia. Po rozpakowaniu dość obfitego bagażu udaliśmy się na odległą (o ok. 10m
) plażę oddać się już w pełni relaksowi po ponad 24 godzinnej przeprawie z ojczyzny, zamknięcie w „czterech szybach”
Apartmani / Sobe
CDN...mam nadzieję, że starczy zapału do pisania, ale już chyba nie tak szczegółowego