1. Dwadzieścia futrzaków
7 lipca
Każdy wyjazd musi się kiedyś zacząć. Ten miał się zacząć wczoraj wieczorem, ewentualnie dziś nad ranem po zaliczeniu paru godzin snu. W końcu wyszła wersja pośrednia, czyli dziś nad ranem bez ani jednej minuty snu. Po prostu wyszło kilka spraw przez które nie było mi dane się kimnąć...
Tak więc dopiero sporo po północy zaczynam pakowanie całego szpeju. Na sam koniec sprawdzam jeszcze raz wszystkie papiery. Wtedy zauważam w karcie wozu że mam przegląd ważny tylko do 14-go. Podświadomie pamiętałem że mam prawie do końca lipca, jak w poprzednich latach. Zapomniałem że zeszłego lata wypadło mi przyjechać do Łodzi na przegląd wcześniej niż zwykle.
Szybko wyliczam że wrócę pewnie po tej dacie, i to nie od razu do Polski tylko najpierw do Holandii. Jak wjadę z powrotem do Schengen w terminie to potem najprawdopodobniej już nikt mnie nie sprawdzi. Jak na coś i tak nie mamy wpływu to nie ma co sobie tym zawracać głowy tylko trzeba jechać.
Startuję o trzeciej. Niedługo przejeżdżam holendersko-niemiecką granicę. Powoli jaśniejące niebo na północnym wschodzie serwuje mi na wczesne śniadanie swoje barwy.
Jestem już gdzieś w środku Niemiec jak zaczyna mnie mulić. Po siódmej zjeżdżam na parking przy stacji, rozkładam siedzenie i od razu zasypiam. Po godzinie się budzę, coś przegryzam, popijam zimną puszkową kawą i mogę jechać dalej.
Nawigacyjnie trudno sobie wyobrazić prostszą trasę. Od Holandii aż do Austrii pomykam cały czas niemiecką trójką. Następną godzinną drzemkę zaliczam koło południa na ostatniej stacji przed austriacką granicą. Tam też kupuję 10-dniową winietkę. W Austrii zaczyna padać deszcz. Kieruję się na Wels, dalej przed Grazem omijam oba płatne tunele dosyć wygodnymi objazdami nie tracąc specjalnie dużo czasu, pomiędzy nimi staję na jeszcze jedną dwugodzinną kimkę.
Trochę się wyspawszy przypominam sobie że Monika, znana na cro.pl jako gratkorn, bawi właśnie w Gratkorn. Puszczam semsa do Shtrigi z prośbą o jej numer. Zaraz przychodzi odpowiedź ale próba nawiązania kontaktu z Moniką się nie udaje. Dopiero jak już jestem sporo za Grazem i Gratkornem, nadlatuje od niej sems że była na mieście a komórka została w domu. Ustawiamy się wstępnie na mój powrót za kilka dni.
Na jednym z ostatnich zjazdów przed granicą uciekam z autostrady przed słoweńskim obowiązkiem winietowym. Spadam na Mureck, gdzie malutkim, sympatycznym mostkiem przejeżdżam nad graniczną rzeką. Pustymi drogami wieczorną porą przemierzam słoweńskie wsie i miasteczka. Gornja Radgona, Radenci, Ljutomer, gdzieś po drodze tankuję najtańszą na całej trasie wachę. Śmiejemy się ze sprzedawcą że Słowenia to kraj najdroższych winiet i najtańszej benzyny. Już po ciemku dojeżdżam do przejścia w Ormož. Słoweńscy i chorwaccy pogranicznicy patrzą tylko w paszport, Chorwat pyta dokąd jadę, sretan put i w drogę.
Próbuję znaleźć zjazd w lokalną drogę, która by mnie wyprowadziła na skrót do A2 na zachodnią stronę Zagrzebia. Tam mam się spotkać z Gordem i Tomicą. Ten drugi to wspólny przyjaciel Gorda i Azry, który jedzie z nami w góry. Gord niestety tym razem nie może się z nami zabrać. Skrótu nie znajduję, w jakiejś miejscowości staję żeby wyciągnąć trochę kun ze ściany i obwodnicą Varaždina wypadam na A4. Trudno, objadę Zagrzeb od wschodu i południa. Nie wiem jeszcze że dzięki temu manewrowi będę kawał czasu do przodu, ale o tym się dowiem dopiero za tydzień.
Jestem już na autostradzie, gdy dzwoni Gordan. Mówi że u nich leje, odpowiadam że na razie widzę tylko błyskawice na południu, tam dokąd jadę. Wkrótce zaczyna się zlewa jakiej najstarsi górale nie pamiętają. Za szybą jednolita ciemnoszara masa wody, przez kilkanaście minut mam wrażenie jakbym jechał przez wodospad. Samochodów jest na szczęście mało, niektóre stają na poboczu, inne jadą 50-60 na godzinę jak ja. W tych okolicznościach przyrody dojeżdżam do bramek. Daję kasjerowi 200-kunowy banknot, nic drobniejszego nie mam. Wydaje mi resztę razem z rachunkiem, mówiąc że w życiu nie widział takiej ulewy. Ledwo go słyszę przez deszcz bijący o dach nad bramkami i wszystko naokoło. Rzucam okiem na rachunek, przeliczam resztę - jest za mało. Zwracam mu uwagę. Pogriješio sam - mruczy, wręczając mi brakujące 20 futrzaków.
Oberwanie chmury kończy się równie nagle jak się zaczęło. Objeżdżam Zagrzeb obwodnicą od południa i zgodnie z instrukcją Tomicy skręcam w miasto od zachodu. Zjeżdżam ślimakiem pod dwupasmówką na drugą stronę i zaraz po lewej widzę centrum handlowe King Cross Ipercoop. Na pustym parkingu już z daleka widzę dwie bryki i dwóch facetów. Zauważają mnie dopiero gdy podjeżdżam. Bok purgeri! - wysiadając wołam do szeroko uśmiechniętego Gorda i jego kumpla.
Całym konwojem podjeżdżamy pod pobliską pizzerię na kolację. Tomica i ja możemy zapodać po bronku, bo on mieszka dosłownie za rogiem a ja mam zostawić skodzinkę pod jego blokiem. Spać będę w Zaprešiću u Gorda, który ma więcej miejsca. Tomica bierze Žuję a ja ciemnego Tomislava. Rozkładamy mapy na stole i robimy wstępną naradę bojową. Gord też przywiózł swoje mapy. Wielka szkoda że nie może z nami jechać.