3. Sve još miriše na nju
13 marca
Koło ósmej, gdy szykuję się do odjazdu, przychodzi sems od Typa. Prognoza na dzień szczytowy jest znakomita.
Przejeżdżam przez Szeged, nie widzę żadnych oznakowań na kierunek granicy. Zjeżdżam na stację benzynową. Sprzedawca gestami i pojedyńczymi niemieckimi słowami pokazuje mi kierunek. W języku Goethego biegły nie jestem, ale
rechts i
geradeaus jestem w stanie skumać.
Na rondzie za miastem ze znaku wynika że przejście na starej 5-ce jest zamknięte i pozostaje kierować się na autostradę. Na tym kierunku straszy jednak groźny napis MATRICA VIGNETTE, a ja takowej nie posiadam. Chociaż do granicy jest dosłownie kilkaset metrów, mam jednak w pamięci opowieści o złośliwości węgierskich stróżów prawa. Postanawiając wykorzystać wszystkie szanse zanim dam się zjeść, wjeżdżam w starą drogę.
Ta zgodnie z zapowiedzią kończy się po kilkuset metrach. Niedaleko widać zarastające trawą budynki starego przejścia. Pomiędzy nimi stoi trzech pograniczników. Wysiadam i idę w ich kierunku. Dobrą angielszczyzną mówią mi że teraz przejście jest tylko na autostradzie i że nie muszę mieć winiety na ten kawałek. Żeby wszystko było zgodnie z procedurami, oglądają jeszcze mój paszport.
Kolejki prawie nie ma, po chwili jestem już w Serbii. Za przejściem kupuję dinary w kantorze. Opuszczam płatną niby-autostradę, zjeżdżam na Suboticę i starą drogą jadę do Nowego Sadu. Tuż przed miastem zabieram na stopa matkę z małą córką do samego centrum. Pokazują mi gdzie najlepiej zaparkować. Na przemian w słońcu i deszczu łażę po mieście, robię małe zakupy w sklepie muzycznym, na koniec piję kawę w knajpianym ogródku.
Gdy już jadę w kierunku wyjazdu z miasta, rzuca mi się w oczy stara reklama "samochodu roku". Zatrzymuję się żeby ją pstryknąć.
Na moście przez Dunaj tory idą razem z jezdnią. Razem z innymi samochodami czekam aż przejedzie pociąg. Dalej serpentynami przez Frušką Gorę, płaską jak stół równiną w deszczu przez Rumę i Šabac, i znowu w słońcu przez wzgórza dojeżdżam do Valjeva.
Dalej na południe do Užic prowadzą dwie drogi. Planuję jechać tą trochę krótszą, bardziej na zachód. Jadę przez Valjevo za strzałkami na Užice. Dopiero potem się zorientuję że wyprowadziły mnie one na tą drugą drogę.
Od dłuższej chwili jadę za jakimś szybkim miejscowym. Najwyraźniej zna dobrze teren, wie gdzie można się spodziewać suszarek, dobrze mi się za nim jedzie. Droga zaczyna coraz mocniej kręcić i coraz stromiej piąć się pod górę. W międzyczasie robi się zmrok. Miejscowy jeszcze przyśpiesza. Zaczyna się bałkańska jazda. Najwyraźniej usiadłem mu nie tylko na ogonie, ale i na ambicji.
Tuż przed przełęczą, choć wydaje się to niewiarygodne, gostek jeszcze bardziej wyrywa do przodu. Nie gonię go, w końcu chodziło mi o szybkie ale bezpieczne przebycie kawałka trasy, a nie o jakiś bezsensowny wyścig. Gdy przejeżdżam przełęcz, mam sucho w ustach.
Na zjeździe orientuję się że jestem na tej drugiej drodze. Różnicy w odległości i tak nie ma dużej. Zatrzymuję się żeby podwieźć dwie dziewczyny do Požegi. Pewnie jestem już zmęczony i gadam trochę nieskładnie, bo na początku mają kłopot ze zrozumieniem mnie. Sam kumam je bez problemu, mówią normalnie po serbsku a nie żadnym niezrozumiałym dialektem. Zanim wysiądą, wykierowują mnie na Užice.
Od tej pory jestem na głównej drodze. Jest już ciemno, ruch coraz mniejszy, na długich odcinkach można nadgonić. Užice, Nova Varoš, tankuję w Prijepolju. Gostun, granica. Omijam długą kolumnę smrodzących tirów. Pokazuję paszport, przejeżdżam, zaraz za przejściem zjeżdżam na pobocze i dzwonię do Dragana.
Gde si? - pyta.
U nekoj vukojebini, na srpsko-crnogorskoj granici - odpowiadam. Jeszcze nie ma dziesiątej, oni będą zaraz ruszać busem z Belgradu.
Droga jakiś czas biegnie głębokim kanionem, który kończy się przed Bijelim Poljem. Trzeba będzie tędy wrócić w dzień. Berane, Andrijevica, ten odcinek już znam. W Murino niechcący kieruję się w jakąś boczną drogę. Muszę spory kawałek podjechać wąskim asfaltem zanim znajdę miejsce do zawrócenia. To musi być droga na Čakor.
Łapię miejscową stację radiową. Didżej puszcza piosenkę Parnog valjka, nie jest pewny tytułu.
Ne pitaj me noćas ništa
pusti me da šutim
ja noćas trebam mir...
Zanim przebrzmią ostatnie takty, dzwoni słuchacz z podpowiedzią. Jakbym znał numer to bym zadzwonił wcześniej, może bym coś wygrał.
Gusinje, staję pod meczetem, jutro rano mam się tu spotkać z ekipą. Już prawie północ. Wchodzę do ostatniej otwartej knajpki. Kilku chłopaków gra w karty przy stoliku. Biorę sobie z lodówki Nikšićko. Oczywiście pytają skąd jestem. Jeden trochę gada po polsku, ma dziewczynę Polkę poznaną w Niemczech.
Wyjeżdżam kawałek poza wieś w kierunku Grbaji. Znajduję dobre miejsce na spanie. Tylu gwiazd już dawno nie widziałem. Wygląda że Typ-pogodynka się nie pomylił.