napisał(a) LRobert » 03.12.2007 10:49
Witam
Jeśli idzie o samochody to dopóki nie stanie gdzies na drodze i nie trzeba go holować do warsztatu to jest dobrze.
Wracam do relacji. Po drodze z autostrady widać ogromny kościół. Po sprawdzeniu na mapie dochodzimy do wniosku, że jest to Loretto. Przez pomyłkę zjeżdżamy z autostrady nie tędy co trzeba. Jeszcze jedna uwaga o autostradach. Na niektórych bramkach są automaty przyjmujące opłatę i wydające resztę. Przy pierwszej próbie troche sie boję czy mi odda pieniądze, ale automat umie liczyć. Jeszcze ciekawsze jest płacenia kartą - to dopiero emocje odda czy nie odda a ile z karty ściagnie. Jedziemy przez środek Półwyspu Gargano. Droga jest wąska, kręta prowadzi przez teren górzysty. W pewnym momencie przejeżdżamy przez San Giovanni Rotondo. No to już wiem co jutro zwiedzamy.
Przy okazji tej trasy zapoznajemy się ze specyfiką włoskiego oznakowania kierunków. Na autostradach jest to dobrze zrobione. Na drogach lokalnych-bocznych do bani. Jak jest kierunkowskaz przed skrzyżowaniem, aby jechać w lewo to nie znaczy tak jak u nas na skrzyżowaniu w lewo. Po włosku oznacza to jechać prosto. Dopiero gdy na danej drodze za skrzyżowniem jest drogowskaz o danym kierunku to znaczy, że tamtędy jechać. Nie wiem skąd ta filozofia. Od tej pory na włoskich skrzyżowaniach zastanawiam się co "poeta miał na myśli".
Druga sprawa to jeżdżenie po mieście. Przekonałem się naocznie jak Włosi podchodzą do przepisów ruchu drogowego. Pierwszeństwo na skrzyżowaniu ma ten kto pierwszy na nie wjedzie i głośniej trąbi. Jeżdżenie pod prąd ulicą jednokierunkową to też często spotykany przypadek. Już nie pisze o parkowaniu. Stawać można wszędzie-nawet na środku ulicy i iść do sklepu.
Na razie jednak trzeba znależć nocleg. Zjazd do Manfredoni. Mamy przewodnik z kempingami we Włoszech. Jest ich tu sporo. Wjeżdżamy do miasta. Jest dziwnie pusto. Nie jest to pora sjesty. Mija nas kilka skuterów z flagami Włoch. Jak się potem okaże Włosi grali wtedy jeden z meczów. Wiedzieć, że są kempingi a znaleźć je to dwie różne sprawy. Jedziemy przez miasto i trafiamy do dzielnicy przemysłowej. No tu to nikt zdrowy na umyśle nie zrobił kempingu. Zawracamy i szukamy dalej. Zgodnie z logiką staramy się jechać jak najbliżej morza. Taktyka przynosi rezultaty znajdujemy kempingi. na trzecim z nich rozbijamy się. Jest pusto. Zajęte cztery domki, trzy namioty, dwie przyczepy. Warunki sanitarne niezłe. Rozbijamy obozowisko. Jemy kolację. Niestety jest dużo komarów i jakiś takich małych meszek. Rozpalam wszelkie dostępne odstraszacze komarów. Następnego dnia po śniadaniu idziemy na plażę-bezpośrednie wyjście nad morze. Do wody całkiem blisko. Plaża szeroka, piasek z kamyczkami. Małe fale. Woda ciepła. Niestety w morzu nic nie widać. Do obiadu jesteśmy na plaży. Po obiedzie San Giovanni Rotondo. Przy wyjeździe z kempingu taki oto widoczek.
San Giovanni Rotondo.
Zderzenie wyobrażeń z rzeczywistością. Spore miasto. Cywilizacja. Ulica z hotelami wielogwiazdkowymi. McDonald. Stragany z pamiątkami mniej lub bardziej religijnymi. Nie wygląda tak jak na filmach o ojcu PIO. W przewodniku informacja iż jest to jedno z najczęściej odwiedzanych sanktuariów. Dla przyjęcia tylu pielgrzymów potrzebna jest infrastruktura. Dojechaliśmy niestety późno. Udaje nam się obejrzeć dwa starsze kościoły. Najnowszy i największy jest dopiero w budowie i nie można wejść do środka. Obok starszych kościołów szpital założony przez ojca PIO.
Kościół najstarszy
Kościół średni
Kościół najnowszy
Najważniejszy mieszkaniec miasta jest obecny wszędzie.
Wrażenia dość mieszane. W kościolach jest oczywiście amosfera religijna. Dookoła atmosfera odpustowa. Droga do sanktuarium od strony Manfredoni łatwiejsza niż od strony Vieste. Na kempingu znowu witają nas krwiopijcy. Jutro wyjeżdżamy.