Kończę leczenie zapalenia płuc, którego nabawiłem się w Chorwacji czas więc rozpocząć pisanie.
Rok temu byliśmy z żoną po raz pierwszy w Chorwacji, a dokładnie na wyspie Cres, na kampie Slatina. Zakochani w Cro. postanowiliśmy pojechać dalej na południe. Plan był więc taki - jedziemy najpierw w okolice Dubrownika (miejscowość Sladenovici), no a później zobaczymy.
W czwartek 23 sierpnia wcześnie rano wyjeżdżamy z Poznania - zielone Twingo z cro-naklejką i nawigacją. Mądrzejsi o doświadczenia zeszłoroczne omijamy szerokim łukiem Wrocław i kierujemy się na Głubczyce, gdzie przekraczamy granicę. Szybko przez Czechy (złorzeczymy mijanej w Mikulowie stacji Shell, gdzie rok temu próbowano nas oszukać), dalej Austria (przejazd przez Wiedeń z nawigacją - to przyjemność), Słowenia i... Chorwacja!
Początkowo plan był taki, aby znaleźć coś do spania - ostatecznie jednak śpimy sprawdzonym sposobem w samochodzie kilka kilometrów za Zagrzebiem. Jak się okazało spaliśmy w jednym z bezpieczniejszych miejsc
(panowie policjanci pili na stacji kawę chyba z cztery godziny).
Wyruszamy jeszcze przed wschodem, śmigamy naprawdę świetną autostradą, do końca aż za Split - no, ale niestety trzeba zjechać na Jadrankę. Widok na dzień dobry - wbił w fotel...
Temperatura już powyżej 30 stopni, w samochodzie pewnie z dwa razy tyle, ale jedziemy. Około południa jesteśmy u celu - Sladenovici. No i tutaj - przyznaję bez bicia po raz pierwszy miałem dość Chorwacji. Otóż miejsce, które na stronie internetowej wyglądało cudownie - w rzeczywistości jest śmietnikiem... Walające się śmieci, tłok, pełno ludzi.... Po prostu horror. Mimo wszystko wysiadamy z auta i idziemy pogadać z właścicielem. Ten każe nam być zadowolonym bo jest jeszcze jedno - ostatnie miejsce na tym "polu namiotowym". Okazuje się, że miejsce to - przy osikanej ścianie - jest: 1,5 m od morza (super), ma wymiary 1,5 m na 1,5 metra (mniej super - bo mamy duże iglo), samochodem nie można dojechać (chociaż wg. właściciela ne ma problema i można).
Po krótkiej naradzie zwijamy się do samochodu - decyzja - jedziemy dalej (tzn. z powrotem) na Peljesac. Cel - Trpanj i kamp Vrilla. Kolejne 70 kilometrów w upale, po przejechaniu wcześniej 1600 km nie należy do przyjemności. Ale dajemy radę. Wykończeni przybijamy do celu. Na kampie luzik - mało ludzi, dużo wolnego miejsca - humory poprawia nam również widok... Zaczynamy wakacje!
W następnym odcinku o nocnym horrorze w pierwszą noc i wycieczce na Korculę Pozdr.