Musała w dupę mi dała
30 sierpnia
Wychodzę na drogę. Dopiero zaczyna się rozjaśniać, ruch jest znikomy. Z przejeżdżających 2-3 samochodów na krzyż żaden się nie zatrzymuje. Otwierający właśnie pobliską jadłodajnię właściciel mówi że nie może zostawić interesu. Dobra dusza znajduje się dopiero po prawie godzinie poszukiwań, jakiś miejscowy wyjeżdżający z bocznej drogi.
Treba mi pomoszt s moja kolata, da se małko gurne - mieszanym słowiańskim i gestem daję do zrozumienia o co chodzi. Bułgar kręci głową na potwierdzenie. Razem wypychamy corsę pod górkę z parkingu. Na głównej drodze już jest z górki, więc od razu odpala z dwójki. Gość bez problemu mnie skumał, jednak dopiero potem się dowiem że zamiast serbsko-chorwackiego
gurne po bułgarsku powinienem powiedzieć
butne.
Robię dwudziestoparokilometrową rundkę po górzystej okolicy na wysokich obrotach. To musi wystarczyć do naładowania. Wracam na parking, wrzucam szybkie śniadanko, pakuję wora i kilka minut przed 8 miejscowego czasu (godzina później niż w Polsce) ruszam drogą w górę Borovca. Tylko półtorej godziny obsuwy. Nie jest źle.
Szlak na Musałę wkrótce odbija w lewo. Gruntowo-kamienista droga prowadzi w górę przez las, nieraz bardzo stromo. Odruchowo się zastanawiam czy dałaby tu radę zaprawiona w bojach skodzinka. Przynajmniej w kilku miejscach stwierdzam że jednak zdecydowanie nie. Na drzewach często pojawiają się oznakowania czerwonego szlaku, zupełnie takie jak w Polsce. W jednym miejscu szlak ścina serpentyny i pnie się leśną ścieżką, by niedługo powrócić na drogę.
Po ponad godzinie dosyć szybkiego marszu szlak wychodzi ponad las i wkrótce doprowadza do mostu nad potokiem. Obok miejsce odpoczynku ze stołem i ławami. Jest też obudowane źródło wspomniane w moim starym polskim przewodniku z 1984 roku, jednak nic z niego nawet nie kapie. Teoretycznie dałoby się aż tu dojechać prywatnym samochodem, na dole nie było chyba żadnego zakazu, tylko że zdecydowanie musiałby to być terenowiec albo ciężarówka. Dopiero przy moście stoi znak zakazu wjazdu a nieco powyżej drogę przegradza szlaban.
Z nieba zaczyna mocniej kopsać żaru. Wspomagany dużymi ilościami wody z szumakiem cały czas trzymam niezłe tempo. Według mojego przewodnika do schroniska pod Musałą jest z Borovca 5 godzin, według Slavka z restauracji około 4. Przy tym tempie powinienem się zmieścić w 3 godzinach.
Przy kolejnym przekroczeniu potoku droga skręca w prawo do schroniska Jastrebec, dokąd też dochodzi kolejka linowa z Borovca. Jak zdążę na ostatnie połączenie to może nią wrócę? Moja ścieżka odchodzi w kosówkę w lewo. Dopiero z tego rozstaja odsłania się widok na mój dzisiejszy cel -
Musałę (2925 m), najwyższy szczyt Bułgarii i całych Bałkanów. Już stąd, jak się dobrze przyjrzeć, widać zabudowania na wierzchołku. Na lewo od niej dumnie prezentuje się Ireček (2852 m), stąd wyglądający na wyższy.
Końcówkę idzie się prawie po płaskim ale szybkość mi spada. Czyżby syndrom dnia pierwszego, ten sam co 2 lata temu na Korabie? Kondychy zupełnie nie miałem kiedy wyrobić, to moje pierwsze "wakacje" tego lata, poza okazjonalnym kopaniem szmacianki nic nie robiłem w tym kierunku. Mimo że ostatnie metry przed schroniskiem człapię już noga za nogą, osiągam czas 3 godzin i kilkunastu minut. A to w końcu ponad 1000 m nad Borovcem, już 2/3 planowanego na dziś przewyższenia.
Prawie nad samym jeziorem buduje się nowy wielki budynek. Kilku robotników pracuje na spadzistym dachu. Obok stoi charakterystyczna furgonetka na mocno podniesionym zawieszeniu, która pewnie ich tu dowozi.
Przed schroniskiem siedzi kilka osób, jak się okazuje większość przyjechała kolejką na Jastrebec, niektórzy szykują się wyżej w góry. Chcę nabrać wody z widocznego przy wejściu kranu, jednak udaje mi się naciurkać może pół litra po czym kran wysycha na amen.
Niama vode? - pytam gospodarza.
Niama - odpowiada obojętnie. Pozostają półlitrowe pety po 1 lewa za sztukę. Kupuję też parę czekolad i batonów, część zjadam na miejscu i po półgodzinnym odpoczynku startuję w górę.
Planuję wejść na przełęcz między Deno (2790 m) i Irečkiem, tam gdzie stoi Sfinksa, charakterystyczna grupa skalna. Później granią Kotła Musalenskiego przez Ireček i Małką Musałę (2902 m) na szczyt Musały. Na tym odcinku ma być najciekawiej więc dalszej części grani do Aleko (2713 m) chyba nie będzie mi się chciało robić tylko zejdę normalną drogą do schroniska. Tym bardziej że pewnie nie zdążę na ostatnią kolejkę z Jastrebca i przyjdzie mi odpalić z buta w dół do Borovca. Tak jak wczoraj Węgierkom spotkanym u Slavka, które też właśnie wróciły z Musały.
Na przełęcz idę zupełnie na skróty, bez żadnej ścieżki, czasem drąc przez kosówkę, czasem skacząc po kamieniach. Dopiero prawie na samej górze zauważam ścieżkę biegnącą od schroniska. Pod samą przełęczą do niej dołączam i wychodzę na czubek Sfinksy. Tam spotykam dwóch turystów, pierwszych ponad schroniskiem.
Teraz już idę powoli, wiem że dziś szybciej bym nie dał rady. Łagodnym zboczem wychodzę na pierwszy wierzchołek Irečka, ten narożny, gdzie robię sobie dłuższy odpoczynek. Po drodze otwierają się widoki na wszystkie Musalenskie Ezera, włącznie z tymi najwyższymi.
Po przejściu grzbietu przez kolejne kulminacje szczytu Irečka, muszę dosyć ostro zejść granią na przełęcz. Tu się zaczyna trochę zabawy skalnej, w miarę możliwości idę ściśle granią, chociaż większość tych miejsc dałoby się łatwiej obejść. Z przełęczy stromo w górę po skałach i już jestem na wierzchołku Małkiej Musały. W moim starym przewodniku nazywa się ona jeszcze Georgi Dymitrow. Na szczycie stoi całe kopczykowe miasto. Budynki na szczycie Musały widać stąd już jak na dłoni. Robię sobie następną długą przerwę na wygrzewanie zmęczonych gnatów w upalnym słońcu, podziwiając widoki na dolinę z jeziorami po południowej stronie. Wolność rządzi!
Stąd według przewodnika ma się zacząć najtrudniejszy fragment. W stronę w którą idę jest on wręcz niepolecany. Autor straszy kilkumetrowym kominkiem skalnym, który przy moim kierunku trzeba będzie pokonać w dół. Na
summitpost, wręcz przeciwnie, droga ta jest opisana właśnie w tą stronę, z podanymi trudnościami II UIAA. Czas się przekonać jak jest naprawdę.
Schodzę granią, znowu bawiąc się na jej ostrzu, pomimo że większość trudniejszych miejsc można obejść bokiem. Czasem widać nawet ścieżkę równoległą do grani. Tak jak idę, trudności mogą rzeczywiście sięgać dwójki. Tylko w paru miejscach muszę opuścić ostrze żeby obejść gładsze uskoki. Już blisko najniższego wcięcia napotykam rilskiego diaboła. Czyżby chciał mnie postraszyć przed spodziewanym najtrudniejszym miejscem?
Stąd nie ma innej możliwości jak skorzystać ze ścieżki obchodzącej kilkunastometrowy pionowy uskok. Ścieżka przecina go w najniższym miejscu przez wspomniany kominek. Okazuje się on jednak ledwo wcięciem, po którym schodzi się jak po schodach. No może takich posypanych sypkim żwirkiem. Wzdłuż niego smętnie zwisa wystrzępiona resztka zardzewiałej stalowej linki. Niezłe ubezpieczenie. Może rzeczywiście byłoby to najtrudniejsze miejsce gdyby cały czas obchodzić grań ścieżką?
Staram się do końca trzymać fason i iść na szczyt możliwie ściśle granią. Dla zabawy robię miejsca może i w stopniu III ale w moim przekonaniu najzupełniej bezpieczne. Po drodze znowu spotykam żelazne zabezpieczenia, a raczej to co z nich zostało.
Godzina 16.00. Dochodzę wreszcie do najwyższego punktu Bałkanów, zabudowanego do granic możliwości. Laboratorium badania promieniowania kosmicznego, sprzęt meteorologiczny, jakaś jeszcze inna stacja badawcza... robotnicy głośno stukają kilofami, poprawiając ścieżkę. Jest kilkoro turystów, pewnie przyszli normalną drogą ze schroniska albo może i szlakiem od południa. Zamieniam z nimi parę słów, robię następny godzinny odpoczynek, opycham się bułką z kiełbasą a potem czekoladą, wypijam resztę wody z szumakiem. W końcu nad najwyższym z Musalenskich Ezer jest schron, gdzie uzupełnię zapas wody. Tradycyjne semsy do krewnych i znajomych królika. Typ od razu odpisuje - miałeś jechać na wakacje dopiero w październiku. To nie wakacje, to konferencja - odpowiadam.
Chociaż mam już nieźle w nogach, zbiegam ścieżką do schronu nad najwyższym jeziorem. Właściwie to małe schronisko. Kranówy nie ma, tylko znowu półlitrowe pety minerałki. Cena rośnie z wysokością, tym razem 1.5 lewa. Dopiero przy ścieżce kilka minut poniżej znajduję źródło. Schodzę dalej szybko, czasem zatrzymując się na pstrykanie, na dłużej staję tylko nad jeziorem przy schronisku, po czym na coraz bardziej wykończonych nogach złażę ścieżką a potem drogą w kierunku Borovca.
Od zejścia poniżej granicy lasu robi się coraz ciemniej, z powodu drzew jak i późnej pory. Ostatnie pół godziny idę już w zupełnej ciemności. Nie muszę odpalać czołówki, w miarę jasna droga jest widoczna. Otaczający ją ciemny las ma w sobie coś przyciągającego.
Około 22, po 14 godzinach w drodze, w końcu doczłapuję do Borovca. Trochę naokoło przechodzę przez centrum. Restauracja Slavka już niestety zamknięta. Zostawiam wór w samochodzie i idę do knajpki obok. Najadam się szopską sałatką i kawarmą, kufel Zagorki i mała lufka rakiji też mi się należą. Wcześniej, póki szedłem, nie było źle. Teraz zastane nawet krótkim siedzeniem nogi protestują nawet na tych kilkudziesięciu metrach do przejścia. Ciekawe jak będzie rano. Idąc jak Robocop, wracam do mojego hotelu na czterech kółkach. Radia profilaktycznie nie włączam. Jutro wczesnym rankiem przerzut górskimi drogami w Pirin i sprawdzanie jak vihry wieją na
Vihrenie.