Tak minęła środa...
Kolejne dni były podobne do siebie- wstawaliśmy jak słoneczko zaczęło nam zaglądać w oczy, śniadanko na tarasie (w międzyczasie sesje zdjęciowe), słuchanie cykad, oglądanie widoczków, sprawdzanie, która godzina na wieży Kościoła - taki konkurs kto lepiej trafi
, no i upajanie się zapachami dochodzącymi z każdej strony- coś wspaniałego! Następnie wybieramy się na plażę, nadaliśmy sobie ksywkę "Rodzina Hendersonów" ponieważ codziennie każdy z nas zabierał "niezbędne" gadżety na plażę typu materac, płetwy, maski, deska małego misia, ręczniki, olejki i kremy o różnych faktorach, coś do picia, książki, gazety, karimaty...ponton sztuk 1, etc. - wyglądaliśmy przekomicznie. Na plaży lądowaliśmy zwykle po godzinie 11 - największe upały, a co! Następnie smażenie, smażenie, pływanie, snurki- podglądanie ciekawskich rybek, chociaż czasami miałam wrażenie, że to one nas podglądają, moje pierwsze snurkowanie skończyło się oczywiście pociągnięciem wielkiego łyka słonej wody, która dzięki fajce spłynęła prosto do żołądka, przepalając mi przełyk
, zabawy w piratów...Panowie wyławiali różne skarby z dna morza- muszelki po jeżowcach, ślimakach, kilka rybek, które zostały później wypuszczone, rozgwiazda, muszelki po ślimakach z jakimiś dziwnymi mieszkańcami w środku. Później wkleję zdjęcia, bo w nich mamy jeszcze mały bałagan. A najgorsze jest to, że część zdjęć straciliśmy, ponieważ czytnik do kart chyba szwankował
Tak się plażując spokojnie, kupowaliśmy w międzyczasie owoce- to było nasze jedzenie w ciągu dnia, które w Chorwacji są przepyszne, taaak słodkie i soczyste mmmmm, a ten zapach melonów, można się rozpłynąć, a te arbuzy słodziutkie, winogrona, brzoskwinie...Tylko mały miś jadł coś na ciepło np. jakiegoś naleśnika, albo hamburgera, które też były olbrzymie i smaczne, no i oczywiście było ok. 6 lodów dziennie
, jeżeli chodzi o ceny, to były one takie warszawskie, może niektóre owoce i warzywa droższe o kilka złotych. Ale na pewno warto najadać się na zapas takimi pysznościami i nie żałować pieniędzy. W lodówce mi słodko pachnie ostatnie pół melona
Z plaży zbieraliśmy się ok. 17-18, później prysznic i wyjście do miasteczka, zwiedzanie, kolacja w jakiejś restauracji, próbowanie miejscowych specjałów, mi do gustu bardzo przypadły kalmary, próbowany był Prsut, Plata z rybami, owocami morza, spaghetti, no i nasza rodzinka zwolennicy pizzy
- najlepszą jedliśmy w Trogirze, -bo też tam byliśmy, ale o tym później.
W piątek rano znalazł się ochotnik, który wstało o 6.00 i poszedł na targ po świeże ryby - taki odważny był
Więc piątek wieczór spędziliśmy na tarasie piekąc rybki, bakłażany i chlebek, wcinając sałatki z pomidorów, czosnku i oliwy, popijając miejscowe wino przy odgłosach muzyki dochodzącej z rynku, naprawdę bardzo przyjemnie. A ryby przepyszne, takie świeże, smaczne, podczas pieczenia były okładane (znaczy się bite) gałązkami rozmarynu, zerwanymi z ogródka sąsiadów zresztą
, podlewane dużą ilością oliwy miejscowej oczywiście i skrapiane cytrynką, mmmmm, ale się głodna zrobiłam. To taka odmiana dla wieczornych wyjść. Trzeba przyznać, że tamtejsze owoce i warzywa mają coś w sobie, to chyba jest słońce
którego nam tutaj tak brakuje...