Taka Majka jest tylko jedna. Ale mogę się mylić.
Z poślizgiem potwornym wracamy do 2006 roku
Zašto je Bog stvorio majke? Pytała kiedyś Jola Michno w Akademii Języka Chorwackiego. No właśnie po co Bóg JĄ stworzył:). W tekście przytoczonym przez Jolę chodziło oczywiście o mamę:). W naszym (shtrigi i wiolak3) o trochę inną. Bo niektórzy z Was pewnie wiedzą, jak to po wakacjach 2005, za sprawą relacji Zawodowca, część z nas zachorowała na szczyt Maja Jezerce (Jezerski Vrh) - górkę na pograniczu czarnogórsko-albańskim. Pieszczotliwie zaczęliśmy ją nazywać Mają lub Majką. Po albańsku maja to właśnie szczyt.
6 sierpnia 2006
Między chińską zupą a tuszem do rzęs
Ja wiedziałam, że tak będzie! Bilety już kupione 8 grudnia 2005, a w niedzielę 6 sierpnia 2006 latam jak poparzona wokół plecaka. 20 zup chińskich? Pewnie znowu nie zjemy. Cooo? Nie zmieści mi się sukienka??? Co znaczy - nie??? Dwie zupy wylatują. Niech będzie głodno, ale z klasą -hehehehe. W końcu kiedyś zejdziemy do cywilizacji i trzeba jakoś wyglądać. Tusz do rzęs, tak tusz nieśmiertelny trzeba wziąć. Tusz zawsze się przydaje. Jak to powie Krzych - Janqes z naszego forum: tusz w górach to jest to, o czym się marzy. Wychodzę naprzeciw moim marzeniom!
I dalej jedna, druga, trzecia mapa Albanii, kserowanki, opowieść Typa (będzie do czytania na lotnisku w Bratysławie - teraz już nie zdążę).
Wiola rzuca: Kobieto!!! Jedziemy na trzy tygodnie! W Albanii będziemy tylko 3 dni! A mapa Durmitoru? Wybrzeże Dalmatyńskie??? Montenegro???
Ok ok Wiola - ale tamto to taka cywilizacja. A Majka tzn Maja Jezerce tak mi świat przysłoniła, że nie umiem myśleć jak człowiek. Bo ja tak bardzo chcę z bliska zobaczyć jak jest w tych albańskich Górach Przeklętych!!!
Zbyt trudne pytanie
Wieczór - Wiola spakowana. Siedzimy u mnie - z moich 4 ścian mamy bliżej jutro na stację pkp. Ja uprawiam selekcję nad plecakiem:). Co by tu jeszcze... W głowie: Maja Maja Maja Maja.
Telefon do domu, do mamy. Do majki - bo mama to majka po chorwacku - to już obsesja!!!
No to jeszcze szybki sms do kolegi, który mieszka w tzw. ucywilizowanym kraju, a który zna Albanię: "Gdybyś był dziewczyną i miał do towarzystwa drugą dziewczynę, to wybrałbyś się do Theth i poszedłbyś na Majkę?". Jeszcze niedawno dowiedziałyśmy się: "Jak dojedziecie do Theth to najgorsze będzie za wami. Dalej to już tylko zbóje i niedźwiedzie".
Dziś dłuuuuuuugo czekam na odpowiedź, ale przychodzi żołnierska, krótka: "To pytanie jest zbyt trudne".
A tłumacząc z polskiego na nasze (o czym dowiem się przy okazji): "Ulka!!! Ty pojęcia nie masz, jakie tam się rzeczy mogą wydarzyć. To nie jest Chorwacja! I to jeszcze dwie dziewczyny! Same!". Ale wiedział, że i tak zrobię swoje, więc, żeby nas mimo wszystko nie zniechęcić, to tak dyplomatycznie wybrnął.
Dobra.. No to będzie tak - zakładamy - Jedziemy do Zwardonia, potem do Skalitego, do Żiliny, dalej do Bratysławy. Stamtąd 8 sierpnia lecimy ze skyeurope do Dubrownika. Łapiemy busa do Mostaru - dwa dni (bo tak nam się ten Mostar od lat marzy!!!) i spadamy z powrotem na południe - do Herceg Novi, dzień w Kotorze i dalej z Podgoricy do Żabljaka i w Durmitor - tu 5, 6 dni, dalej 3 dni - Albania (MAJKA MAJKA MAJKA MAJKA) i kilka dni byczenia się w MN. Np. w miejscowości Utjeha... Taki plan. Życie jest ciekawsze od planów;)))))))
7 sierpnia 2006
Co widać czarno
Rano - Boże! Nie mamy przecież jeszcze tyle kasy, ile powinnyśmy! Ale mamy przyjaciół - szybka pożyczka. Jeszcze do sklepu sportowego po pół kilo isostara .
O 13.42 mamy pociąg do Zwardonia. Ważymy na oko plecaki. Ok - jak zwykle podręczne plecaczki ciężkie jak sto bandytów. Chwacko przerzucamy duże na plecy, małe z przodu i... po zejściu z 4 piętra ledwo żyję! Niezłomna Wiola niesie przez kawałek drogi obydwa małe i swój duży. Czaaaaaaarno widzę moje moje przygotowanie siłowe, oj czaaarno :):).
Ale w pociągu już nam wesoło. Ktoś zostawił butelkę coca-coli. Patrzymy na siebie i w śmiech: Rok temu w Sv. Stefanie padałyśmy z pragnienia i na przystanku zobaczyłyśmy butelkę podgrzanej coli. I co gorsza -wypiłyśmy. I obeszło się bez żółtaczki, cholery, tyfusu i czego tam jeszcze.
Teraz zachowujemy się z godnością. Butelki nawet nie ruszyłyśmy. Smsy do croprzyjaciół z forum. Drusilla trzyma kciuki za naszą Majkę -obiecałam, że jak tam wejdę, to wypiję szklankę wódki bez skrzywienia. Renia chce to zobaczyć:)...
Dej Boże!
W Zwardoniu radość się wzmaga - stoi już słowacki pociąg, który jedzie do samej Żiliny, a nie jak myślałyśmy - tylko do Skalitego. Śmieszna pociągowa kontrola graniczna - celnicy stoją na peronie. Poza nami w pociągu chyba jeszcze 2 osoby. Wychowane na bezwzględności polskich konduktorów, lecimy do Słowaka, żeby kupić bilety (taniej niż w kasie) - on uspokaja: powoli, powoli. Jak już jesteśmy trochę w drodze -przychodzi - drukuje nam bilety (czy nasi kolejarze wypisują dalej? Czy już też się tak ucywilizowali?) i pędzimy do Żiliny. Znamy ten dworzec z zeszłego roku! Wiemy z którego peronu za 10 minut odjeżdża nam pociąg do Bratysławy. Wiola leci po bilety, ja zostaję z bagażami.
No to go go dalej. Pełny przedział. Sami młodzi faceci i my. Jeden jakiś czosnkowy król. Zapach jak na szkoleniu o zwalczaniu wampirów. Chichrają się wszyscy - on twardo coś ogląda w laptopie.
Budzi się we mnie jakaś alergia i kicham bez opamiętania. Słowaccy przyjaciele odpowiadają: "Dej Boze!!!"- doprowadza nas to do wewnętrznych łez, bo na zewnątrz wylewnie dziękuję :).
Ze skóry na metal
Stara dobra Bratysława wita już zmrokiem. Mamy kupę czasu do odjazdu ostatniego autobusu na lotnisko - idziemy na kawę. Giganciary jesteśmy w tym roku. Wiemy skąd odjeżdża autobus nr 61 na lotnisko i że bilety kupuje się w automacie. Wiedzieć jedno, zrobić drugie... Mamy tylko papierowe korony. W promieniu 50 m od dworca nikt nie ma rozmienić tego na monety. W końcu jakaś przemiła pani przy kasie biletowej rozmienia Wioli pieniądze. Kupujemy bilety i - kierunek lotnisko. Po drodze kombinujemy, która na której kanapie się ułoży hehehe. Pamiętamy nasze noclegowe miejsca sprzed roku. Taaakie skórzane kanapy, szerokie, super wygodne -nocka tutaj będzie, bo odlatujemy dopiero jutro przed południem.
No i jest nasze letisko. Wspinamy się na górny pokład. I co? I nico!!! Kanapy zamienili na metalowe ławki!
Rzucamy się na jedną strategiczną. Karimaty i śpiwory dają namiastkę wygody. Wiemy, że noc to będą nieustanne czartery do Tunezji, Egiptu, na Kretę. Ile się da - drzemiemy.
Wiem jedno - babo: powstrzymaj ciekawość, nie łaź za dużo po tym lotnisku, nie wzbudzaj podejrzeń, nie oglądaj tych wszystkich łusek z kałachów w akwarium przedmiotów, których nie wolno przemycać, bo skończysz jak rok temu - na wizycie w pokoiku ochrony )). Nawet do wc chodzę tylko wtedy kiedy już naprawdę muszę ))
Stresują mnie te lotniska.