W tym roku wybór padł na Korsykę. Skład 8 osób, 2 samochody kombi...
20/06 po pracy, ok. godz. 19 podjęliśmy czynności standardowe, czyli pakowanie samochodów. Nie było to łatwe, bo obsada pełna...
Po 2 godzinach byliśmy gotowi. Początek trasy pokręcony, zamknięta z powodu remontu jest droga z Opola na Prudnik, Czerwonohorskie też rozkopane. Wyszło więc, że jedziemy na przejście Krnov i dalej Brno, Wiedeń, Villach, Wenecja, Florencja, Livorno.
Droga upływała spokojnie, znana już z poprzednich wyjazdów, aż do okolic Udine, gdzie nagle Opel stracił moc i silnik zaczął pracować jak diesel... Musieliśmy zjechać na najbliższy parking. Nie wyglądało to dobrze - paliła się kontrolka sygnalizująca jakąś awarię elektryki silnika i prawie nie działały lewe kierunkowskazy. Zapadła decyzja o wezwaniu pomocy drogowej. Po 2 godzinach oczekiwania pojawiła się laweta, która zawiozła Opla pod najbliższy autoryzowany serwis...
Niestety była to sobota, gościu z lawety postawił samochód na parkingu, wsiadł na rower i odjechał. Nie pomogły próby wytłumaczenia, że w niedzielę o godz. 8 rano mamy prom z Livorno. Wobec tego zaczęliśmy kombinować jak się podzielić... W międzyczasie część ekipy udała się do pobliskiej knajpy w celu uzyskania jakiejkolwiek informacji czy też pomocy. Miła barmanka, która na szczęście trochę władała angielskim, pomogła, wykonała telefon do miejscowego mechanika, który obiecał, że podjedzie zobaczyć, co się stało i co można zrobić.
Tuż obok zaczynało się włoskie wesele...
Po jakiejś godzinie zajechał się mechanik w zabytkowym furgonie, ubrany w kombinezon, w sumie zrobił pozytywne wrażenie. Pojawiła się nadzieja! Niestety władał tylko językiem włoskim. Na migi pokazał nam żeby jechać za nim do warsztatu. Opel w międzyczasie wystygł i zniknęła awaryjna kontrolka, ale silnik nadal tłukł się okropnie. Po chwili zajechaliśmy pod dom i mały warsztacik mechanika. Pukał, słuchał, kręcił głową, coś usiłował wytłumaczyć... Nie rozumieliśmy się ni w ząb! Nagle uśmiechną się szeroko zawołał żonkę, wykonał jakiś telefon, wsiadł w samochód i odjechał... Żona zaprosiła nas do ogrodu, usiedliśmy na zadaszonych ławeczkach i czekamy. Trwało to 15 minut, wrócił z jakąś kobietą, idą do nas, a pani po Polsku, dzień dobry!!! Okazało się, że znajoma mechanika ma znajomą, której znajoma... jest Polką mieszkającą tu od wielu lat. No i od razu wszystko stało się prostsze! Zaczęło się tłumaczenie, Luiggi twierdził, że to poszło coś w przewodach elektrycznych, ale można zaryzykować dalszą jazdę, ponieważ nie ma już spadków mocy. Jak się pojawią to kazał się zatrzymać na pół godziny i potem próbować jechać dalej. W kierunkowskazach natomiast poszedł jakiś przekaźnik. Niestety przy sobocie, bez komputera, bez oplowskich części niewiele mógł z tym zrobić. W sumie jednak bardzo nas uspokoił, a przede wszystkim byliśmy mu bardzo wdzięczni za okazane zainteresowanie, pomoc i życzliwość! Na pytanie o pieniądze tylko się uśmiechną i machną ręką, życząc szerokiej drogi! Dostał, więc "czwórkę" Lecha, pani Polka, Redsa i zapewnienie, że będziemy trzymać kciuki za Włochów w niedzielnym meczu!
Ruszyliśmy w kierunku Livorno. Na szczęście mocy nie ubywało i około godz. 23 dotarliśmy wreszcie do portu. Na parkingu zaczepili nas jeszcze kierowcy polskich ciężarówek, pytając czy nie chcemy kupić paliwa do naszego diesla...
O godzinie 7 ustawiliśmy się w kolejce do wjazdu na prom, kod kreskowy z biletów i jazda!
Prom znacznie mniejszy niż ten z zeszłego roku na Kretę. Zajęliśmy miejsca na leżaczkach na decku, 4 godziny relaksu.
W związku z awarią musiały ulec nasze plany dotyczące objazdu wyspy. Trzeba znaleźć kemping blisko Bastii i rozejrzeć się za serwisem Opla.
Około godz. 12 zjechaliśmy z promu i ruszyliśmy na pierwszy kemping oddalony o jakieś 10 km na południe od Bastii.
Kemping "San Damiano" na szczęście okazał się bardzo przyzwoity. Położony na mierzei, w lesie, bezpośrednio przy piaszczystej plaży.
Po rozbiciu namiotów było już tylko lenistwo, plaża, morze. Odpoczynek po podróży.
W poniedziałek rano poszliśmy do recepcji celem zasięgnięcia języka odnośnie serwisu Opla. Pani była tak miła, że narysowała nam mapkę dojazdu do serwisu autoryzowanego i jeszcze jakiegoś innego, złapała za telefon i zadzwoniła do Opla, niestety okazało się, że są zawaleni robotą i nie chcą nas przyjąć. Ruszyliśmy, więc do tego drugiego, ale tam facet łamaną angielszczyzną wytłumaczył, że bez komputera do auta nie podejdzie i radził udać się do Opla. Tak też zrobiliśmy... A tam, cisza, spokój i "zawalenia" nie widać. Kierownik był miły i uśmiechnięty i ani słowa po angielsku nie kumał! Ale miał komputer! Podłączył, 5 minut i pełna diagnoza gotowa. W międzyczasie pojawiła się klientka serwisu, która władała językiem angielskim, pomogła w tłumaczeniu! Padł jakiś kawałek kabla... Z robocizną to będzie 160,00 euro. Nie ma wyjścia trzeba zrobić! To ile czasu na to trzeba? Pan spojrzał w kalendarz i zapadł wyrok... nowa część będzie na piątek! No i tu nie trzeba było tłumaczenia, kierownik spojrzał na nas i natychmiast złapał za telefon, po krótkiej rozmowie uśmiechną się i kazał przyjechać nazajutrz, o godz. 14. Uff, udało się!
Wieczorem wybraliśmy się na spacer do Bastii. Miasto mocno zniszczone, dużo sypiących się kamienic. Główna arteria komunikacyjna i Plac St-Nicolas przy porcie wyglądają dobrze, ale im głębiej w miasto tym gorzej. Poza tym nie czuliśmy się tam swobodnie. W bocznych uliczkach sporo "podejrzanych typków", strach! Bardzo ładnie wyglądają natomiast okolice cytadeli, ogrodu Romieu i starego portu, obecnie jachtowego, ale to jedyne miejsce, do którego trafiliśmy, w którym był spory ruch turystyczny, knajpki, muzyka i wesoła atmosfera.
We wtorek głównym zajęciem było leżenie na plaży, całkiem przyzwoitej, piaszczystej i nie przeludnionej. Po południu podjechaliśmy do serwisu zostawić samochód do naprawy. Była jeszcze chwila stresu, bo kierownik nie był już taki uśmiechnięty i przez chwilę pomyślałem, że może część nie dotarła, ale na szczęście byłem w błędzie. Umówiliśmy się na odbiór samochodu na godz. 16 i wróciliśmy na kemp. Pod serwisem stał zepsuty Opel Omega na polskich blachach... Odbiór samochodu był punktualny, silnik chodził znowu normalnie, kierunkowskaz też zaczął działać, mimo, że nic przy nim nie robili. Rachunek urósł do 200,00 euro... Okazało się, że musieli dolać 2 litry oleju i jeszcze cos tam... trudno było się zorientować z języka migowego... W sumie i tak byliśmy szczęśliwi, że sprawa została załatwiona pozytywnie. Mogliśmy zacząć urlop!