Zostawiamy samym sobie kamieniczki o zachwianym poczuciu pionu i wracamy do samochodu. Opuszczamy stolicę Bretanii, kierując się na zachód. Mamy zamiar wniknąć teraz w tajemniczy świat króla Artura, czarownika Merlina, wróżek Morgany oraz Vivian, krótko mówiąc - zmierzamy do Broceliande. To tam dwunastowieczna literatura, bazując na ludowych przekazach, umieściła główny teren działania legendarnych postaci. Zaś spowita tajemnicą okolica Broceliande - w opinii wielu znawców tematu - znajduje się w lasach Paimpont. Zatem wyruszamy główną szosą w stronę Vannes, by w pobliżu Plelan-le-Grand zjechać z niej i zanurzyć się w duży kompleks leśny. Niemalże w jego środku lezy niewielka miejscowość Paimpont, w której znajdujemy pochodzące z XII wieku opactwo, zamienione obecnie w muzeum. Wewnątrz naszą uwagę najbardziej przyciągają zdjęcia różnych źródeł wody, zupełnie odległych od tego miejsca - urzekające otoczenie skłania nas do zapisania sobie lokalizacji niektórych z nich. Może uda nam się na jakieś później natrafić.
Na razie skupimy się na tutejszych atrakcjach. Przejeżdżamy do Concoret, leżącego nieco na północ od Paimpont, gdzie zatrzymuje nas na moment kościół z różowego kamienia, obrośnięty w znacznym stopniu bluszczem, po czym udajemy się do dobrze oznakowanych, a jakże owianych tajemnicą, miejsc. I tu... totalne rozczarowanie. Przykro mi.
Nawet mnie, zagorzałemu wielbicielowi celtyckiego klimatu, trudno się wczuć w nastrój. Grób Merlina, to otoczone płotkiem dwa niewielkie głazy. Wokół pozawiązywane kolorowe wstążki - mają pomóc w spełnieniu życzeń, wypowiadanych szeptem w trakcie wiązania. Sporo ludzi tu przychodzi - nie mam pojęcia w jakim celu. Ale cóż, nawet i my naszą wizytą powiększamy lokalną statystykę. Źródło Wiecznej Młodości - maleńkie bajoro pośród chaszczy. Za to atrakcją dla nas są obficie tu rosnące jeżyny. Stwierdzamy, że Ludy Zachodu nie mają pojęcia, jakie dobre mogą być owoce lasu. Bea ma większą frajdę ode mnie, gdyż są mocno dojrzałe, zatem słodkie, podczas gdy ja preferuję te bardziej kwaśne. Aparat wyciągam tylko raz - a i to bardziej z kronikarskiego obowiązku - gdy trafiamy do tysiącletniego dębu o dziesięciometrowym obwodzie. Jestem nieco zdegustowany - to ma być pełne czaru i tajemnicy Broceliande?...
Jest sens przedłużać naszą wizytę w tej okolicy? Może lepiej się zwinąć i przenieść w ciekawsze rejony? Ale przeważa jednak ciekawość i nadzieja, że znajdziemy tu w końcu coś bardziej w naszym guście. Zatem podjeżdżamy szosą kawałek dalej, mijając kościół Trehorenteuc, zwany również kaplicą św. Graala oraz szesnastowieczny, częściowo wykonany techniką szachulcową, Manoir des Rues Neuves z kamienną basztą. Intrygują nas dwie nazwy: Złote Drzewo oraz Val Sans Retour - Dolina Bez Powrotu.