Wrocilismy do naszych pokoi bardzo zmeczeni.Stres ustapil miejsca radosci ,ze nie potopilismy sie a i Skorupke zdalismy w jednym kawalku....bez uszkodzenia (a tym samym bez uszczerbku portfela):)
Klamoty rzucilismy na taras po czym poszlismy sie ''odswiezyc''.
Poprzez szum wody wydawalo mi sie ,ze Moje Slonce cos mowi..
-''Cos mowiles?!''-pytam przekrzykujac szum wody.
-''Pytalem czy nie potrzebujesz ...pleckow umyc..''-odpowiedzialo Slonce gramolac sie do lazienki.
-''Pleckow....???''-zapytalam z takim niedowierzaniem ,ze az glos mi troszke ochrypl...Odchrzaknelam znaczaco:
-''hmmm'' i nie wiedzialam co mam powiedziec.
Dawniej od mycia pleckow zaczynala sie ...dluga prysznicowa zabawa...
Nie bylam pewna czy chce czy nie chce...i kiedy tak sie zastanawialam co mam odpowiedziec, Moje Kochanie odsunelo prysznicowa zaslone.
-''Zaleje lazienke!Zaslonaaa!!!''-krzyknelam w panice .Nie usmiechalo mi sie na sam koniec robic ''deep cleaning''.
Wizja wspolnego prysznicu wprawila mnie w ...zaklopotanie.No bo ...zas...niby ostatni raz ...
Slonce nie za bardzo przejmowal sie ani mokra podloga ...ani dywanikiem...ani moimi ''obiekcjami''...
ani faktem ,ze prysznic za duzy nie byl ...i nie za bardzo wygodnie we dwoje.
Wtarabanil sie mi do srodka z usmiechem od ucha do ucha.
Przesunelam sie troszke w kat aby moc umyc wlosy.
Odwrocona do niego plecami, probowalam nalozyc na wlosy szampon.
-''Strasznie tu teraz ciasno!''-rzeklam troszke niezadowolona ,bo mialam ograniczone ruchy .Musialam uwazac ,aby myjac wlosy, nie palnac go przypadkiem lokciem w oko.W sumie...nalezalo mu sie ..
ale ...tym razem zdusilam ochote odwetu w zalazku...
Przechylilam glowe do tylu i zamknelam oczy.Zawsze tak myje wlosy...zeby mi sie szampon do oczu nie dostal.Otwieram je dopiero po splukaniu pian i wytarciu ich rabkiem recznika.Dopiero kiedy moje oczy sa bezpieczne kontynuuje kapiel.
-''Gdzie recznik?''-pytam probujac reka znalezc zgube.Przed wejsciem zawiesilam sobie na zaslonce.
Pan maz jednak mi go przesunal i w zaden sposob nie moglam go namacac..
-''Po co ci recznik ?! Wychodzisz?''-spytal
-''Nie ! Oczy musze wytrzec!''-odparlam zaciskajac powieki w obawie ,ze resztki szamponu z woda zaczna mnie szczypac w oczy.
Obawa przed ''szczypaniem oczu ''zostala mi z dziecinstwa.
Pamietam ,ze zawsze darlam sie na mame ,ze: szczypia oczy a woda ..parzy..
))
O ile goraca kapiel bylam w stanie jakos wytrzymac to szampon zostawil mi uraz na cale zycie.
-''Umyje ci plecki''-rzekl on a ja wrzaslam:
-''Mozesz mi umyc plecki ...i co tylko chcesz ale na litosc boska teraz potrzebuje tylko....recznik! Brales???''-zapytalam z lekka wkurzona...no bo ile mam tak trzymac te slepia zamkniete.
-''Masz!''-powiedzial pan Malzonek z westchnieniem.
Wreszcie odzyskaalm zdolnosc widzenia a recznik powedrowal z powrotem na zaslonke.Troszke mi sie zamoczyl ale mialam w lazience jeszcze jeden ...
-''Rzuc gabke!''-poprosilo Slonce.
Podalam mu gabeczke i zel ..pod prysznic...i tym samym zgodzilam sie ''ten ostatni raz'':)
Kiedy juz wszyscy sie doprowadzili do porzadku usiedlismy na chwilke na tarasie.Bylo tak ...troszke melancholijnie ..poniewaz kazdy mial swiadomosc ,ze juz jutro nam sie sielanka skonczy i kolo poludnia trzeba wyruszyc w powrotna droge.
Szkoda ,ze to juz koniec .Czas minal tak szybko-co do tego wszyscy byli zgodni.
Zbyt szybko!
Zaplanowalismy sobie ,ze pojdziemy do knajpki cos zjesc ale dopiero wieczorkiem.
Saczac chorwackie piwko gawedzilismy o tym i o owym kiedy nagle moje najstarsze dizecko podnioslo krzyk:
-''Ratuuuunku!!!!''.
Serce o malo co mi nie wyskoczylo z piersi .Zdezorientowana probowalam zalapac co sie stalo.
Dusi sie ...dlawi...co sie dzieje???
-''Mamooo!!!!''-drze sie na cale gardlo moje dziecko i skacze kreci sie dookola nas ...niczym szczeniak probujacy zlapac koniec ogonka.
Krecenie w kolko ustapilo po czym zaczela wierzgac nogami ,rzucac rekami a na koniec wyskoczyla na stol wydajac z siebie jeki typu:''aaaaaauuu'',''llllaaaaa'',''pomozcie''..
Ile osob nas bylo, tyle par oczu obserwowalo to w przerazonym zaskoczeniu.Zdezorientowani zaczelismy pytac jeden przez drugiego:
-''Pati co sie stalo ?!''
-''Co sie dzieje????''
-''Co ty na litosc boska wyprawiasz????''
Ona dalej na tym stole ...piszczy i mowi:
-''Jaszczurke mialam na nodze...a fuj...o Boze jakie to okropne !Wezcie to ode mnie!Blagam!''
Nie wiedzielismy czy smiac sie czy plakac.Przestraszyla nas niemilosiernie a okazalo sie ,ze to tylko jakas tam ...jaszczureczka.
Pomyslalam sobie ,ze czasem taka zwinka pojawiala sie ale zazwyczaj plochliwa strasznie byla i szybciutko zmykala...
-''To na pewno byla jaszczurka?''-zapytal szwagier.
-''Nie wiem ....cos mi lazlo po nodze ..cos obrzydliwego..''-odparla Pati drzacym glosem.
-''Dobra!Zlaz juz z tego stolu!''-mowie.
-''Nie bo to cos tam dalej pewnie jest...''-kategorycznie sie sprzeciwilo dziecko.
-''Zlaz a my poszukamy!''-powiedzial szwagier.
Wszyscy zaczelismy przeczesywac podloge ...i kazdy but ...kazdy klamot polozony na tarasie.
Ciemno jeszcze nie bylo ale juz zaczynala sie robic szarowka...wytezalismy wzrok jak tylko moglismy po czym malzonek albo szwagier(juz dokladnie nie pamietam) umiejscowili ta niby....jaszczurke...
To cos poruszalo sie powolutku po nadmuchiwanym kolku do plywania genialnie sie maskujac..
Byla to przepiekna ...modliszka.
Chyba bardziej wystraszona od mojego dziecka.Szwagier ulitowal sie nad przerazonym zyjatkiem i polozyl ja na murku...w rabatce kwiatow wlascicielki ..zeby sobie spokojnie ..odeszla..
Po calym zamieszaniu i przerazeniu zaczelismy sie smiac i chichotac.
Pati jeszcze dlugo nie mogla ochlonac...
A swoja droga ....to ciekawe jak modliszka znalazla sie na Pati nodze????
Kiedy juz sie ''wysmailismy'' poszlismy na pozegnalna kolacje .
cdn