Dzień czwarty
Z Dinan kierujemy się w głąb lądu, praktycznie do nasady półwyspu bretońskiego. Rennes - obecnie główny ośrodek administracyjny Bretanii i jej największe miasto - kusi nas zamieszczonym w przewodniku opisem pięknej starówki. Zajeżdżamy do miasta, wyglądając tych wspaniałości. Zagłębiamy się w samo centrum, ale nic - absolutnie nic - nas nie zachwyca. Może źle się pokierowaliśmy? Zmieniamy kierunek i znów wyraźnie przecinamy samo śródmieście, tylko nieco inną trasą. Ba! Nadal niczego ciekawego za szybą samochodu nie widać. Kręcimy się po mieście i już najchętniej bym stąd po prostu wyjechał, ale trochę szkoda czasu poświęconego na dotarcie do Rennes. To co robimy? Bea jest w dążeniu do celu bardziej konsekwentna ode mnie - staje na tym, że zaparkujemy wóz i poszukamy atrakcji na piechotę.
Tak też czynimy i już po chwili na wyczucie przemierzamy ulice z zabudową przypominającą Katowice, czy podobne miasta. Nie to, żebym chciał zarzucić Katowicom brzydotę - po prostu nie to nas interesuje i nie po to tu przyjechaliśmy. Jednak po paru chwilach kluczenia po mało interesujących szerszych i węższych arteriach, nagle coś się zmienia.