Zmierzamy wolnym krokiem ku drugiemu brzegowi i odkrywają się kolejne fragmenty wodnego świata. Widać ludzi siedzących pod kurtynami spadającej wody. Oczywiście, nie pod głównym nurtem rzeki, tylko przy bocznych kaskadach, które wypadają z gęstych zarośli. Dosięgamy stałego lądu, gdzie czeka nas szeroka droga. Nią podchodzimy w górę, by powoli zamknąć naszą pętlę. Teraz wodospad mamy po lewej ręce, coraz bardziej z profilu, zaś w miarę, jak zyskujemy wysokość, rozszerza się horyzont za nami i widać statki dowożące kolejne grupy turystów. Teraz tłok jest już spory, a przeważający dotąd język polski stopniowo zatapia się w ogólnej wieży Babel. Słychać więcej francuskiego, niemieckiego, hiszpańskiego, angielskiego. Czyżby to głównie nasza nacja tak wcześnie zrywała się łóżka?