Zostawiamy Hunedoarę za sobą i wracamy ostatnio przejechanym odcinkiem drogi do głównej szosy, gdzie skręcamy na wschód. Kierujemy się na Sebes [sebesz], jeden z siedmiu grodów, który dał nazwę Siedmiogrodowi. Nie zatrzymujemy się tu jednak, tylko kontynuujemy jazdę, gdyż naszym kolejnym zaplanowanym przystankiem jest Sibiu [sibił]. To znaczy, byłoby Sibiu, gdyby nie fakt, że dojrzeliśmy już do małego co nieco, które zwykłem określać porą kawy. Rozglądamy się więc za jakimś miejscem, niezbyt oddalonym od szosy, jednak na tyle odizolowanym, żeby nam hałas zanadto nie przeszkadzał. Jakoż i mijamy dwie albo i trzy zachęcająco wyglądające polne drogi, zawsze jednak zbyt późno je dostrzegam, a nie chcę gwałtownie hamować na tym bardzo ruchliwym trakcie. Kiedy więc w prawo odbija wąski asfalt, opatrzony nazwą "Dobarca" [dobyrka] z dodatkowym napisem na brązowej tablicy "Biserica fortificata", rzucam krótkim pytaniem: Bierzemy?
Pada równie szybka odpowiedź - bierzemy - i już skręcam w boczną dróżkę. Do wioski jest pięć kilometrów, uważamy jednak zgodnie, że warto tyle nadłożyć, skoro mamy szansę na popołudniową kawkę w jakimś ciekawym miejscu. A za takowe uważamy wspomniany warowny kościół. Odrobinę dziurawa szosa doprowadza nas na skraj wsi, nad którą dobrze widać wystająca kościelną wieżę. To musi być ten. Skręcam w prawo i polną drogą podjeżdżam w górę. Ponowny skręt, przejazd pod murem i po lewej otwiera się mały, stromy podjazd. Pakuję się w niego, zatrzymując wóz pod sporej wielkości cmentarną bramą, nad którą wysoko wyrasta świątynny budynek. Jesteśmy.
Zaglądam przez metalowe pręty na cmentarz, spodziewając się, że tędy dotrzemy do kościoła. Niestety, brama jest tak dokładnie poowijana twardym drutem, że jego rozplątanie zabrałoby mnóstwo czasu. Ale wtedy Bea odnajduje nieco dalej zarośnięte inne wejście, które okazuje się tym właściwym. Wchodzimy na niewielki podwórzec, na którego drugim końcu wznosi się baszta z pustymi oczodołami okien oraz wybrukowanym przejściem u dołu, niegdyś zapewne wyposażonym w masywną bramę z każdej strony. Na szczęście obecnie nic nie broni dostępu, więc dajemy nura do środka i oto naszym oczom ukazuje się warowna świątynia.
Od razu rzuca się w oczy interesująca struktura budowli. Najbliżej nas wznosi się coś na kształt półokrągło zakończonej, wielkiej absydy, zwieńczonej drewnianą nadbudówką, z okrągłymi basztami na złączu z zasadniczą bryłą, jednakowoż zajmującej sporą część całego kościoła. Zarówno ta absyda, jak i zasadnicza część warowni, obudowane są gęsto przyporami, a wieża wyrasta wprost ze skośnego dachu nad bardziej oddalonym od nas w tej chwili fragmentem. Tyle w kwestii samego kościoła. Co nas zaś wręcz oczarowuje, to jego bezpośrednie otoczenie - gęsta, przez nikogo nie pielęgnowana roślinność, oplatająca mury oraz kwitnące, zdziczałe drzewa owocowe.