10. dzień - Ston, Dubrownik, Molunat - część druga
Z położonego na niewielkim wzniesieniu parkingu ruszamy w stronę widocznego stąd już dość dobrze starego miasta. Na początek odwiedzamy znajdujący się w pobliżu bramy lądowej (Pile) punkt informacyjny. Można tu m.in. nabyć tzw. kartę miejską dającą zestaw zniżek na wstępy do różnych obiektów (upusty są niemal tak wielkie, jak mury samego miasta). Uznajemy, że w naszym przypadku byłoby to zbyt wiele szczęścia na raz i ruszamy w kierunku monumentalnej bramy:
Po prawej stronie, nieco wcześniej mijamy efektowny, położony na nadmorskiej skale, fort Lovrijenac (XIV wiek):
oraz, stanowiący fragment murów miejskich fort Bokar:
Z lewej, nieco przesłonięta egzotyczną roślinnością, ogromna baszta Minceta (1319 r.):
Wchodzimy do miasta i pierwsze wrażenia są raczej nieszczególne - z nieba leje się żar, w środku masa turystów (może jeszcze nie tłoczno ale zdecydowanie poza moimi zdolnościami percepcyjnymi), co krok nachalni handlarze tzw. pamiątkami a przy znajdującej się zaraz za wejściem fontannie Onufrego jakiś gość potwornie rzępoli na czymś przypominającym bałałajkę aż uszy więdną... No ale cóż robić, trzeba ruszać zwiedzać "perłę Adriatyku"...
Idziemy najpierw w kierunku murów ale kiedy widzimy cenę biletów wstępu dochodzimy do wniosku że są pewne granice szacunku dla turystów i decydujemy się na obchód miasta, po którym buszujemy przez około 2 godziny (w panującym upale na więcej nie mamy ochoty), jak zwykle fotografując po drodze wszystko co wpadnie nam w oko.
Wielka Fontanna Onufrego (1438 r.) - kiedyś służyła podróżnym przybywającym do miasta jako miejsce, w którym można (trzeba?) było się umyć:
Kościół Zbawiciela i klasztor Franciszkanów:
Najważniejsza i najpiękniejsza ulica starego miasta - Placa:
Katedra Św. Błażeja (1706-1714 r.):
Pałac Sponza (1516-1522), jeden z nielicznych budynków który przetrwał trzęsienie ziemi z 1667r.:
Wieża zegarowa (1444 r., poważnie uszkodzona w 1667 r. i odbudowana od zera w 1929 r.):
Kolumna Orlanda (1418 r., długość prawego przedramienia figury była jednostką miary w Republice Dubrownickiej):
Wąskie uliczki starego miasta:
Dubrownickie nabrzeże - kursują stąd wycieczki łódkami a nawet kajakami wokół murów:
W pobliżu obu bram wejściowych do miasta tablice upamiętniające wizytę przedstawicieli bratnich narodów serbskiego i czarnogórskiego z początku lat 90-tych (czerwony prostokąt - budynek całkowicie zniszczony, czarny trójkąt - dach uszkodzony przez bezpośrednie trafienie, biały trójkąt - dach uszkodzony przez szrapnel, czarne kółko - bezpośrednie trafienie w chodnik; uszkodzone ogólnie 68% zabudowy):
Po wyjściu ze starego miasta (tą samą bramą) ruszamy wzdłuż murów obronnych po schodkach w górę, łapiąc ponownie co ładniejsze widoczki, których nie brakuje.
Baszta Minceta:
Potężne mury miasta od strony lądu (najlepiej zachowany tego typu obiekt na świecie):
Stare miasto z okolic parkingu, w tle wysepka Lokrum:
Po powrocie na parking i rzuceniu okiem na mapkę miasta nie mam wątpliwości co będzie kolejnym celem naszej wycieczki
Na wzgórze SRD według mapy prowadzą dwie drogi, aby nic nie pomylić decydujemy się (niestety) zapytać o drogę gościa siedzącego na kasie. Tłumaczy coś gęsto (left-right-left-right) i po krótkiej dyskusji z nim ruszamy na wzgórze, na które prowadzi również kolejka z centrum miasta (cen niestety nie znam). Dość szybko orientujemy się że drogę pomyliliśmy i zaczynam mieć wątpliwości co w angielskim kasjera znaczyło "left" a co "right"... Trafiamy na jakąś wąską drogę w górę gdzie blokuję się między dwoma Chorwatami (jeden zaparkowany z tyłu, drugi próbuje zjechać z góry) ale na szczęście pamiętam jeszcze jak ruszało się z ręcznego na (ostrym) podjeździe i jakoś wydostajemy się z tej matni. Decydujemy się jechać na orientację bo z mapy widać że ten wjazd to w sumie prosta sprawa (obie dróżki wjazdowe mają swój początek w drodze przelotowej przez miasto) i w końcu wydostajemy się na asfaltową trasę prowadzącą w stronę miejscowości Bosanka. Jest niezwykle wąsko i aby się minąć z samochodem zjeżdżającym z góry trzeba się "chować" w specjalnie do tego celu utworzonych "wnękach" ale na szczęście ruch w dół jest minimalny. Za Bosanką jedziemy grzbietem w lewo i po kilku minutach jesteśmy na szczycie wzniesienia.
Widok z góry - co tu dużo mówić -
BAJKOWY. Do wnętrza starego miasta, wyglądającego stąd tak pięknie że aż niewiarygodnie można wręcz zajrzeć i panorama jest z gatunku tych, które zapamiętuje się na długo i dla których jeździ się na wakacje (na lewo od miasta tonąca w zieleni wysepka Lokrum):
Widok z SRD w drugą stronę na góry za Dubrownikiem, już chyba w Bośni (?):
Krzyż przy punkcie widokowym:
Kolejka na górę:
Panorama nowej części miasta (niestety pod światło):
Spędzamy tutaj dość długi czas nie mogąc się napatrzeć na zawieszone między górami a morzem miasto robiąc kilkanaście zdjęć z różnych miejsc na wzgórzu i odwiedzając przy okazji ruiny wzniesionego przez Francuzów fortu Imperial:
w którym znajduje się między innymi muzeum jugosłowiańskiej wojny domowej:
Na tego rodzaju prezentację nie jesteśmy raczej w nastroju więc obchodzimy jedynie fort dookoła sycąc wciąż oczy widokiem na Dubrownik, odwiedzamy wieżę w której kończy się kurs kolejki i znajduje się restauracja oraz sklepy z pamiątkami, wracamy pod krzyż i w końcu, z żalem, udajemy się z powrotem do samochodu (robi się już dość późno).
Przy parkingu (bezpłatnym) dość swojskie klimaty:
Ze wzgórza zjeżdżamy tą samą trasą w dół, i po pożegnalnym zdjęciu Dubrownika wykonanym z drogi (niestety pod światło, po prawej SRD):
ruszamy na południe. Trasa wiedzie teraz wzdłuż wybrzeża po dość sporych nadmorskich wzniesieniach i trzeba uważać na czasami brawurowo jeżdżących tutaj Chorwatów ale wkrótce bezpiecznie trafiamy na rozjazd w kierunku Molunatu (tam chcemy spędzić dwie noce robiąc jednodniowy wypad do Czarnogóry) znajdujący się przed miasteczkiem Cilipi. Mijamy niewielkie miejscowości Popovici-Radovcici-Mikulici i drogą w dół dojeżdżamy do położonego nad morzem Molunatu. Niestety, już od Dubrownika pogoda robi się niepewna i "pachnie" nadchodzącą burzą a pod Molunatem już mocno grzmi od strony gór stąd próbujemy, w o dziwo wciąż o tej porze czynnym punkcie informacyjnym, dowiedzieć się o stacjonarne noclegi. Kobieta kieruje nas do jakiegoś mieszkającego w Molunacie małżeństwa i noclegi owszem są ale cena raczej nie na naszą kieszeń - 100 EURO za dwie noce (fakt, że za cały dwupokojowy, bardzo ładny apartament z aneksem kuchennym). Mimo iż odmawiamy chorwacka para wciąż jest bardzo miła i wręcz zachęca nas do skorzystania z kampingu zapewniając że są tam bardzo dobre warunki i że burza nie potrwa długo i najprawdopodobniej nie dotrze na wybrzeże.
Ruszamy więc na kamp Monika, reklamujący się przy drodze już od kilkudziesięciu kilometrów, gdzie cena noclegu jest znacznie bardziej przyjazna (120 kun za noc) i w akompaniamencie grzmotów dochodzących z gór rozbijamy namiot. Teraz, już przy kropiącym deszczu idziemy na kolację do przykampowej restauracji, gdzie przypadkowo, tym razem wbrew swojej woli, kosztujemy po raz drugi chorwackiego "sea food" (w karcie dań jest "fish" ale kelner stwierdza że "faktycznie pisze 'fish' ale chodzi o 'sea food'"...). Jedzenie jest w sumie nawet dobre ale dla Hani musimy coś domówić i, biorąc pod uwagę ceny, zbliżone do tych z jakimi zetknęliśmy się w Vodicach dochodzimy do wniosku że z lokalną restauracją lubić się nie będziemy...
Tymczasem rozpaduje się na dobre i siedzimy póki co czekając aż trochę się uspokoi. W końcu, po około godzinie, ruszamy pod prysznice i udajemy się na spoczynek, który tym razem, po negatywnym doświadczeniu z Vodic, nie ufając do końca naszemu namiotowi, postanawiamy odbyć w aucie kładąc przednie siedzenia niemal do poziomu i nakrywając się śpiworami. Przy okazji robimy odkrycie iż "rozbici" obok Finowie (!) w ogóle nie mają namiotu i śpią na stałe w samochodzie, fakt że znacznie większym niż nasz, ale nie jest to bynajmniej bus ani kamper.
Noc spędzamy spokojnie i rano wstajemy w miarę wyspani (choć na pewno w namiocie śpi się znacznie lepiej) po czym ruszamy na podbój Czarnogóry