No i zaświtało...
7 dzień - Peljesac, Korcula
Ten dzień wstaje bezchmurny i słoneczny i kiedy tylko słońce wysuwa się zza gór niezwykle szybko robi się upalnie. Podobnie jak poprzednim razem (a teraz nawet bardziej) dopiero rano mamy szansę dokładniej się zorientować gdzie w ogóle trafiliśmy na nocleg Spod namiotu piękny widok na znajdujące się po drugiej stronie cieśniny średniowieczne miasteczko Korcula na wyspie o tej samej nazwie:
Na kampie praktycznie sami Niemcy, najczęściej całymi rodzinami z dziećmi, w większości wozami kampingowymi ale jest też parę sporej wielkości namiotów. Kamping jest porośnięty rzadkimi drzewami które dają w zasadzie wystarczające zacienienie, charakterystyczne są niewielkie, w wielu miejscach uszkodzone kamienne murki (podejrzewam że to one są powodem występowania tu sporej ilości pająków):
Kamping od plaży oddziela wąska asfaltowa droga prowadząca wzdłuż wybrzeża ale ruch na niej jest minimalny i praktycznie się tego nie zauważa. Sama plaża jest szeroka i bardzo ładna, ale największą jej zaletą (i w ogóle tego miejsca) są roztaczające się widoki na cieśninę między Peljesacem i Korculą, otaczające ją pełne zieleni góry no i oczywiście cukierkową Korculę (miasto):
Plaża, w tle po lewej fragment masywu Sv Ilje:
Plaża z recepcją, w głębi Sv Ilje:
Widok na plażę w drugą stronę:
Drzewka przy plaży dające przyjemny cień:
Miejsce jest ulubione przez windsurferów z powodu silnych wiatrów wiejących w cieśninie, z reguły im bliżej wieczoru tym mocniej stąd najlepszym momentem na plażowanie tutaj były godziny poranne.
Po śniadaniu próbujemy w recepcji zasięgnąć trochę informacji o okolicy aby podjąć decyzję gdzie się wybrać podczas pobytu tutaj. Recepcjonistka pytana o możliwość wejścia na Sv Ilje odpowiada że oczywiście można tam wejść ale "please take some water with you" i opowiada historię turystów, którzy poszli na Ilję w sandałach, bez wody i jedzenia. Wejść weszli, ale aby ściągnąć ich na dół potrzebna była organizacja profesjonalnej akcji ratunkowej Pytamy też o PN Mljet, ale cena wycieczki tam łódką w agencji turystycznej z którą się kontaktuje jest dla nas raczej zaporowa (290 kun od osoby plus 90 kun za wstęp do parku) a co najmniej grozi spędzeniem ostatnich dni w Chorwacji o chlebie i wodzie Pytamy również o rowery na Korculi, do nich mocno nas zachęca polecając przy okazji własną przykampową wypożyczalnię.
Bogatsi w informacje, po porannym parogodzinnym plażowaniu decydujemy się jechać do Korculi i tam po obejrzeniu miasta pojeździć rowerami. Z Orebicia na Korculę kursuje co godzinę prom (cena to 76 kun za auto osobowe i 16 kun od każdej osoby w samochodzie) na który się udajemy. Jako że auta mamy już dość a co poniektórych mocno już bolą od siedzenia w nim 4 litery zostawiamy samochód na bezpłatnym parkingu przy plaży zaraz obok przeprawy i udajemy się po bilety. Z tego miejsca lśniący w słońcu masyw Ilje robi wspaniałe wrażenie:
W ogóle rejon Orebicia, z piękną cieśniną między Korculą a Peljesacem, grupką wysepek po niej rozsianych, średniowiecznym miastem w tle uzupełniany o potężny masyw Ilje z wyglądającym lekko egzotycznie Orebiciem u stóp jest po prostu zachwycający i jest to bodaj najpiękniejsze miejsce które odwiedziliśmy podczas naszego wyjazdu.
Nabrzeże:
Panorama Orebicia z promu:
Potężny masyw Ilje nad cieśniną, doskonale widać na nim cienie chmur, na zboczu widoczny też klasztor franciszkanów:
Po kilkunastu minutach rejsu widać już jak na dłoni Korculę:
która jednak chwilę później równie szybko zaczyna się od nas oddalać... No tak, miejsce przybicia promu jest położone około 3km od miasta a jako że auto zostawiliśmy w Orebiciu to teraz czeka nas przymusowy spacer w potężnym upale... Dojście do starego miasta w Korculi z Domince (tam przybił prom) zajmuje nam aż 40 minut no ale wreszcie widać cel pielgrzymki:
Teraz ruszamy z aparatem na podbój miasta, zwanego "miniaturowym Dubrownikiem" z uwagi na równie doskonałe co w Dubrowniku zachowanie się tam średniowiecznych murów, budowli i układu ulic:
Neobarokowe schody wejściowe prowadzące do Bramy Lądowej (XVII wiek) ponad którą znajduje się baszta Revelin z XV wieku):
Katedra Św. Marka (XIV-XV wiek):
Detale zewnętrzne fragmentami równie zachwycające co w przypadku szybenickiej katedry:
Wąskie uliczki starego miasta, krótkie, prostopadłe do siebie i schodzące się w okolicy katedry przez co nie ma tam zupełnie gdzie zabłądzić:
Korculańskie nabrzeże:
Jedna z potężnych średniowiecznych baszt:
Przy okazji spaceru nabrzeżem orientujemy się że jest drugi prom, który przybija bezpośrednio przy starym mieście (zdaje się że jedynie osobowy) więc osobom wybierającym się tam pieszo z Orebicia sugeruję zdecydowanie tą opcję (nasz kurs nazywał się Orebic-Domince).
Po spacerze na starym mieście decydujemy się na obiad aby nabrać sił przed planowaną wycieczką rowerową w głąb wyspy. Obiad w jednej z restauracji przed Bramą Lądową jest wyjątkowo kiepski (chyba jedyny raz podczas wyjazdu) niestety nazwy nie zanotowałem aby zrobić odpowiednią reklamę Zaraz obok jest wypożyczalnia rowerów, które bierzemy na 3h (cena 90 kun za dwa rowery). W punkcie dostajemy mapki, dopytujemy też o możliwość przejazdu w poprzek wyspy (mnie znowu marzy się dzika plaża...). Facet z pewnym niesmakiem informuje że możemy tak pojechać tylko jeśli jesteśmy "professionals" co kwituję ironicznym uśmieszkiem na twarzy ("Czy ty wiesz chłopie że ja byłem rowerem na Śnieżniku?"). Poza tym drżącym głosem przestrzega: "Avoid main road please" i kieruje nas mocno na jakąś trasę czysto rowerową zaraz powyżej miasta ewentualnie do położonej na wybrzeżu Lumbardy. Na wskazaną trasę rowerową wjeżdżamy i dla tego jednego widoku jest warto:
Dalszy (i wcześniejszy) podjazd jest dość ostry ale wjeżdżamy po około pół godziny do punktu gdzie droga rowerowa łączy się z główną trasą przez wyspę. Żona jest już mocno zmęczona i dalszej jazdy zdecydowanie odmawia kiedy widzi że kolejny odcinek nie wygląda zachęcająco (na horyzoncie sporawy podjazd); ja jestem uparty rojąc coś w myślach o kameralnej trasie pod drzewkami wzdłuż pięknej plaży (kobieta na naszym kampie utrzymywała że na wyspie jest mało asfaltowych dróg) więc decydujemy się rozdzielić - ja jadę dalej planując kółko przez Zrnow-Postranę-południowe wybrzeże-Lumbardę a Hania wraca na dół pospacerować po wybrzeżu w oczekiwaniu na powrót Odysa. Jadę teraz szeroką asfaltową drogą po której co i rusz suną samochodami turyści zastanawiając się pewnie komu się chce pedałować pod taką górę w taki upał i jest raczej średnio bezpiecznie:
Pedałuję na tej patelni, pedałuję i pedałuję... W końcu rower pcham pod górę (prawdę mówiąc na tym Śnieżniku byłem dosyć dawno...) i goniąc ostatkiem sił dojeżdżam do Zrnova. Krajobraz jest raczej przeciętny, z rozpędu jadę jeszcze kawałek (znów pod górę) na południe, rzucam okiem na mapę... i dochodzę do wniosku że "trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść" i że nie mam ochoty wypluć w tym skwarze płuc. No to teraz z górki (patrzcie jak wysoko wjechałem ):
W tą stronę jest już znacznie szybciej i po odnalezieniu się z małżonką zgodnie dochodzimy do wniosku że rowery to nie jest to co tygrysy lubią najbardziej (tak pisząc całkowicie poważnie to rowery na Peljesacu i Korculi raczej odradzam z uwagi na minimalną ilość dróg rowerowych przynajmniej w rejonach które zwiedzaliśmy) i meldujemy się z powrotem w wypożyczalni. Minęło ledwie 1.5h z planowanych 3h ale pieniędzy nikt nam zwrócić nie chce i w myślach obiecujemy sobie opisać po powrocie na kilku forach internetowych ten haniebny czyn...
Na pociechę zostaje jeszcze parę upolowanych w drodze powrotnej zdjęć Korculi:
Teraz postanawiamy wracać do Viganj ale niestety ostatni prom przy Korculi już nam uciekł, pozostaje człapać znowu do Domince. To zdecydowanie nie jest nasz szczęśliwy dzień... Po czasochłonnym powrocie na kamp marzy nam się jeszcze wieczorne plażowanie ale niespodziewanie dla nas dość potężnie wieje i jest niemal zimno, plaża całkowicie pusta. Ja wchodzę na chwilę do morza, bardziej aby udowodnić małżonce że do tak zimnej wody też jestem w stanie wejść (w końcu bywało się na wczasach nad Bałtykiem ), jej wystarcza w zupełności zamoczenie stóp
Na koniec dnia kolejny "obiad" (czujemy lekki niedosyt po tym co zaserwowano nam w Korculi) no i spacer po plaży owocujący takim oto zdjęciem:
Pozdrawiam.
CDN