6. dzień: Szybenik, Makarska, Peljesac, Orebic
Tego dnia opuszczamy Vodice i mimo nie najlepszych wrażeń z poprzedniego wieczoru trochę nam żal się stąd ruszać
Zwijamy dość szybko namiot przy okazji odkrywając iż pod nim znalazł sobie wygodne legowisko sporej wielkości brązowy włochaty pająk (a fuj!), który teraz nie wygląda na szczęśliwego że zabieramy mu dach nad głową. Cóż, życie... Teraz decyzja gdzie kolejny kamping na którym się rozbijemy i jak zaplanować przejazd. Wstępny plan jeszcze z Polski był taki aby zrobić sobie kolejne miejsce wypadowe koło Stonu ale dochodzimy do wniosku że mamy już trochę dość ciągłego jeżdżenia i może lepiej byłoby zabawić dłużej w jednym miejscu i tu głównym kandydatem jest Orebić bo tego, że chcemy zobaczyć Peljesac i Korculę zachwalane w przewodniku jesteśmy pewni. Ostateczną decyzję odkładamy na razie w czasie ale główny kierunek jest jasny - na południe
Po drodze decydujemy się jednak odwiedzić spisany wcześniej na straty Szybenik, głównie z uwagi na bardzo polecaną w przewodniku katedrę Św. Jakuba. Wyruszamy około 10 i po kilkunastu minutach zatrzymujemy się na płatnym parkingu w mieście a następnie ruszamy w kierunku nadmorskiej promenady i starego miasta uzbrojeni jak zwykle w aparat fotograficzny "cykając" po drodze co ciekawsze miejsca:
Chorwacki Chrobry:
Na nabrzeżu:
Plac obok katedry Św. Jakuba:
I sama katedra, budowana przez ponad 100 lat (1431-1536) z ciosanego kamienia i marmuru, o niesamowicie białym kolorze (w środku ściany są szare i jakby wyblakłe):
Jest to największy na świecie kościół wybudowany bez użycia spoiwa (wolałbym chyba wchodzić do środka bez tej wiedzy
) i podobno przy współczesnych naprawach nie potrafiono naśladować średniowiecznej techniki trwałego łączenia kamieni praktykowanej przez Jurija Dalmatinca i ubytki uzupełniano cementem. Katedra jest ogromna a jej barwa wyróżnia ją mocno spośród pozostałych budynków w sumie dość nijakiego Szybenika. Jej zewnętrzne detale wykonane są z niezwykłą starannością:
i od budynku aż trudno oderwać wzrok. Zwiedzamy wnętrze, robimy krótki spacer w kierunku twierdzy Św. Anny i powoli wracamy do samochodu.
Teraz wjeżdżamy na autostradę w kierunku Splitu/Dubrownika i po mniej niż godzinie jazdy zjeżdżamy w pobliżu miejscowości Sestanovac w kierunku Breli i riwiery Makarskiej na Jadranską Magistralę, tradycyjnie w celach widokowych
Na początek potężne zakosy wyprowadzające drogę na wybrzeże, potem przejazd przez kolejne miejscowości: Brela-Baska Voda, w końcu Makarska gdzie stajemy na chwilę w celu wizyty przy bankomacie. Tu wybieramy drugą transzę naszego budżetu wyjazdowego
Dla bezpieczeństwa z Polski wyjechaliśmy tylko z około połową pieniędzy i mam trochę obawy ile mnie bank za tą przyjemność skasuje ale jak już wspomniałem w pierwszym poście kurs za kunę okazuje się wcale niezły (0,55 zł w porównaniu do kantorowego 0.63 zł). Nie udaje się natomiast uniknąć opłaty parkingowej - pan "kasuje tylko za całe godziny" i nie jest skłonny do żadnych negocjacji...
Czas mamy dość słaby więc zaczynamy się spieszyć (o wjeździe na Sv Jure nie ma co marzyć) zwłaszcza że pogoda jest nieco mętna i dokładniejsze zwiedzanie Makarskiej sobie odpuszczamy. Ruszamy dalej w kierunku Ploc robiąc tylko krótkie i nieliczne postoje w punktach widokowych. Zdjęcia robimy niestety głównie w trybie automatycznym (tak łatwiej z samochodu) czego wynikami jestem głęboko rozczarowany i ciężko mi wybrać coś godnego zaprezentowania na forum
No ale dla porządku chociaż te w miarę przyzwoite co by nie było że nas tam nie było
Mam nadzieję że nikomu Riwiery Makarskiej nie obrzydzę bo tam było sto razy ładniej
Zresztą myślę że tego wybrzeża nie ma potrzeby nikomu reklamować i ciężko byłoby stamtąd wypłoszyć turystów
W okolicy miejscowości Ploce krajobraz zmienia się diametralnie - naszym oczom ukazuje się potężne obniżenie tak płaskie że aż wyglądające nienaturalnie pokryte w większej części uprawami, otoczone zewsząd wzniesieniami o ostrych, skalistych zboczach. Jest to delta Neretwy, bośniackiej rzeki która w tym rejonie znajduje swe ujście do Adriatyku:
UFO?
Mimo iż jedziemy coraz bardziej na południe to krajobraz, niemal skalisty w północnej Dalmacji i grecko-krzewowy w okolicach Szybenika począwszy od Riviery Makarskiej robi się coraz bardziej zielony:
Widok z samochodu na drogę w kierunku Neum w Bośni:
Jedna z wysepek widocznych z drogi:
Mury twierdzy w Stonie (Peljesac):
Wąski pasek Bośni jaki jadąc tędy na południe trzeba pokonać przejeżdżamy bardzo szybko, ruch jest niewielki a kontrola graniczna pobieżna (w naszym wypadku wystarcza pokazanie z zewnątrz paszportów) i dojeżdżamy w końcu do nasady Peljesaca.
Tu mała dygresja - z Ploc kursuje prom do miejscowości Trpanj na Peljesacu który wydatnie skraca czas dojazdu (i pozwala uniknąć przejazdu przez Bośnię gdzie trzeba mieć ZK). My wciąż nie byliśmy pewni gdzie chcemy się zatrzymać (chcieliśmy rzucić okiem na kamping Papratna koło Stonu który na zdjęciach wyglądał zachęcająco ewentualnie mieć szansę obejrzenia z auta całego półwyspu) a przede wszystkim w momencie naszego przejazdu nie mieliśmy o promie zielonego pojęcia
Parę kilometrów za Stonem zjeżdżamy potężnie nachyloną drogą w kierunku kampingu Papratna. Miejsce, położone w otoczonej górami zatoce jest przepiękne:
jakkolwiek mało cywilizowane (położone z dala od jakiejkolwiek miejscowości) co można uznać zarówno za zaletę jak i wadę. Uznajemy że w naszym wypadku jest to jednak wada i jedziemy w głąb Peljesaca, który tak jak obiecywał przewodnik okazuje się być niesamowicie piękny - z jednej strony górzysty (ale wzniesienia nie przekraczają 1000 m), z drugiej pełen zieleni (tej naturalnej i tej w postaci ogromnych winnic) a przede wszystkim pełen autentycznej dzikości dzięki położeniu z dala od głównych szlaków turystycznych. Piękno przyrody w tym miejscu naprawdę zapiera dech w piersiach i przejazd przez półwysep to czysta uczta dla oka.
Pierwsze trzy zdjęcia wykonane na spokojnie i przy lepszej pogodzie kiedy już wyjeżdżaliśmy z Peljesaca:
I czwarte z przejazdu do Orebicia, niestety jedyne nadające się do pokazania:
Po dość długiej jeździe, odcinkami po sporawych wzniesieniach docieramy w końcu do Orebicia. Teraz trudna decyzja - gdzie się zatrzymać? Reklam kampingów bez liku ale ciężar decyzji (najchętniej rozbilibyśmy się raz na cztery noce w jednym miejscu) w powiązaniu z późną porą nieco nas przytłacza i przez jakiś czas zachowujemy się jak osiołek któremu w żłoby dano - oglądamy kamp w centrum ale plaża brzydka, nieco dalej kolejny ale tam tylko dwie gwiazdki a tak w ogóle to tyle jeszcze było reklam przy drodze... Dla większej przygody świadomie nie orientowaliśmy się specjalnie przed wyjazdem w kwestii kampingów no i teraz robi się przygodowo bo wszystko byłoby fajnie gdyby nie to że zaczyna się wyraźnie ściemniać... W końcu cofamy się przed Orebić i wjeżdżamy na kamping Nevio, ciekawie położony na nadmorskiej skarpie. Meldujemy się na recepcji, wybieramy pieczołowicie godne naszego pobytu miejsce, akceptujemy cenę wydającą się całkiem atrakcyjną jak za kamp z 4 gwiazdkami i własnym basenem ze słodką wodą (17 EURO za noc) no i tu właśnie zaczynają się przygody...
Na miejscu gdzie planowaliśmy się rozbić niespodzianka - przyłącze do prądu jest znowu niestandardowe - trzybolcowe ale nie ma strachu, panujemy nad sytuacją - ten problem już znamy. Biegiem na recepcję z prośbą o adapter, kobieta szuka go dość długo w końcu się znajduje, standardowy depozyt 100 kun i wracamy się rozbijać... Hmm, teraz kolejna niespodzianka - przyłącze do prądu jest jakieś 10m dalej a nasz nowy kabel ma może z 3m... Biegiem na recepcję (kilkaset metrów), kobieta szuka pracowicie i w końcu jest i przedłużacz (co za szczęście!). Teraz (w końcu!) biegiem się rozbijać... Z niejakim trudem podłączam się do prądu mocując się dobre kilka minut bo w szafce z gniazdkami jest piekielnie wąsko i kiedy z radością że i tym razem się udało chcę podłączyć przedłużacz okazuje się że adapter to nie adapter a jedynie zwykły rozdzielacz, końcówki były zakryte plastikowymi nakrywkami i nie zauważyłem tego, a niech to... Biegiem na recepcję (może jednak jest jakiś adapter a nie rozdzielacz) i tu szczęście się kończy - nic takiego na kampie nie ma a przynajmniej nie zostaje zlokalizowane. Pozostaje sobie iść i szukać dalej...
Robi się coraz ciemniej a dla nas nerwowo - w centrum Orebicia w akcie desperacji (choć właściwie nie wiem po co) molestujemy o noclegi jakąś kobietę która na drodze wywiesiła ogłoszenie o wynajmie pokoi. Okazuje się że nic jednak nie ma i co ciekawe niby nikogo nie zna kto mógłby zaoferować nocleg co wzbudza w nas podejrzenia że raczej ściemnia nie chcąc wynająć nic na tak krótki okres bo do początku pełnego sezonu jeszcze wciąż przecież daleko... Wychodzi na dobre, za Orebiciem trafiamy w końcu na kamp Antony Boy i na szczęście na recepcji ktoś jeszcze jest (tu uświadamiam sobie że przed wyjazdem nawet się nie zorientowałem do której godziny kampy są zwykle czynne...). Cena 140 kun za noc (5% zniżki na kartę ADAC), blisko morza, cztery gwiazdki a przede wszystkim... mają tu standardowe przyłącza do prądu, juuhuuuu
Rozbijamy się już całkiem po ciemku świecąc sobie światłami samochodu, na wybranym miejscu drobna ale przykra niespodzianka - włochaty pająk który żegnał nas w Vodicach tutaj już na nas czeka i wydaje się oburzony że wtargnęliśmy na jego teren (w ogóle pająków na tym kampie widujemy sporo) ale grzecznie prosimy go żeby poszedł sobie poza naszą strefę prac budowlanych. Teraz jeszcze wypadałoby coś w końcu zjeść... Na szczęście na nabrzeżu Vignaj (bo do tej miejscowości w końcu trafiamy), kilkaset metrów dalej jest wciąż jeszcze otwarta restauracja. Ceny są wyraźnie niższe niż na północy i da radę zjeść sensowny obiad (dla 2 osób) za 110-130 kun. Mocno zmęczeni idziemy jeszcze na konieczny po tak długiej podróży prysznic (łazienka pachnie chemicznymi odkażaczami i jest pod ciągłym atakiem tabunów owadów ale jest bardzo czysta i przestronna) no a potem wyczekiwane i zasłużone lulu...
Pozdrawiam.