Droga do Lumbardy - z przygodami i autem w roli głównej
To był inny pobyt w Chorwacji, zupełnie inny od innych moich pobytów... Przez problemy z samochodem.
10 lipca 2009 rok; godz. 3.00
To dzień, na który czekałem tak długo!
Po dniu pakowania "Wszystkich Najpotrzebniejszych Rzeczy" , po nieprzespanej z emocji nocy, w końcu ruszam! Chorwacja czeka! Rok wcześniej byłem w szerszym gronie na Virze. Tym razem mam jechać jako jedyny kierowca. To fantastyczne uczucie usiąść jeszcze przed świtem za kierownicą, zapakowanego do granic możliwości Focusika (w środku poza mną, żonka i dwójka dzieciaków z tyłu, a między nimi i w bagażniku mnóstwo bagaży ) i mieć w perspektywie do przejechania ponad 1,2 tys. km Bajka! Uwielbiam to.
Ustawiłem GPS i w drogę. Jest już szarówka, dzień zaraz się zacznie. Mój wymarzony dzień - jeszcze dziś mam być w Chorwacji!!!!
Zgodnie z planem - miejscem docelowym jest Lumbarda na Wyspie Korcula. Przeprawa promowa z Ploce do Trpanij, później przejazd przez Peljesac do Orebica i stąd już prom do Korculi. W planie tym, na początku, był też jeden nocleg - w Sibeniku, ponieważ naczytałem się wcześniej, że kolejki do promów są w sezonie ogromne. Takie były plany, ale podczas rezerwowania tego noclegu doszło do drobnego nieporozumienia W jego efekcie miałem dwa pośrednie noclegi a nie jeden - pierwszy w Sukosanie, drugi w Sibeniku.
Tradycyjnie z Częstochowy jadę przez Cieszyn. Właściwie to nie zawracałem sobie głowy tym, by jakoś dokładnie zaplanować całą drogę, zawierzyłem głosowi Hołowczyca z mojego GPSa. Mijały kilometry. Już przed Katowicami zaczęło padać Mijałem kolejne miasta i padało coraz mocniej. W Czechach niebo było już pokryte grubą warstwą chmur i spadały z niego gęste kropy deszczu.
Poza winietą czeską musiałem kupić słowacką, bo GPS poprowadził mnie na Bratysławę. Ale cóż znaczy 9 EUR, gdy w planach moja ulubiona Chorwacja!
Mijają godziny, moje towarzystwo śpi w najlepsze, ciągle pada. Muzyczka się sączy, deszcz stuka w szyby i dach, a ja już myślami jestem na miejscu; już wkładam maskę na oczy i nurkuję. I oczywiście wyławiam pełne dłonie cudownych muszli. W mych myślach jest oczywiście pięknie i słonecznie, a w rzeczywistości wycieraczki już nie nastarczają z odprowadzeniem wody.
Teraz Austria i kolejna winietka
Do Grazu droga była ok., GPS spisywał się dobrze, rodzinka chrapała w aucie zmęczona drogą. Tuż przed Grazem usłyszałem podejrzane stuki w tyle samochodu. Przejechałem jeszcze kawałek, wsłuchując się w stuki, zastanawiając się co to może być? I to był, jak się później okazało, duży błąd. Zjechałem na parking, leje jak z cebra. Wyszedłem z autka i zobaczyłem, że złapałem gumę w prawym, tylnym kole . Masakra! Przecież koło w Focusie kombiku jest na samym dole i wszystko to co tak dokładnie układałem i upychałem jeszcze w domu muszę teraz wyjąć! A to wszystko w strugach deszczu… Żeby wszystko nie przemokło musiałem z bagażnika przenosić wszystko do tyłu, a dzieciaki musiałem postawić na parkingu pod parasolem i do roboty!
Daruję Wam już opisy co się działo i co mówiłem, gdy przemoknięty w końcu odkręciłem oporne śruby, a koło ani drgnęło, bo było zapieczone dokładnie…. Po kilkudziesięciu kopnięciach w zapieczone koło, zdejmowaniu uszkodzonego, wkładaniu zapasu, dokręcaniu śrub; po 20 minutach układania rzeczy w bagażniku (chyba się w międzyczasie rozmnożyły, bo spora ich część musiała wyładować w środku, już nie między dziećmi, ale dosłownie wszędzie) w końcu wyruszyłem dalej, tym razem w poszukiwaniu wulkanizatora. Musiałem mieć zapas - czułem, że moje "szczęście" nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa.
Zjechałem z autostrady.
Powiedzcie jak to jest?! Gdy jedzie się gdzieś w pełni sprawnym samochodem, to przy drodze bez końca spotyka się warsztaty samochodowe, wulkanizatorów i wszystko to, co w danej sytuacji jest nam zupełnie niepotrzebne. Spróbujcie jednak znaleźć wulkanizatora właśnie wtedy, gdy go potrzebujecie!
Zmarnowałem mnóstwo czasu, ale w końcu, na obrzeżu Grazu znalazłem serwis opon. Słowo, które usłyszałem od speca, gdy pokazałem mu przebitą oponę - "kaputt" zabrzmiało jak wyrok dla mojego portfela - nowa opona i przełożenie koła - ponad 130 EUR (a myślałem, że 500 EUR wystarczy mi na cały pobyt)! Gdybym wcześniej się zatrzymał...
Po wymianie opony, ułożyłem bagaże tak by w środku dało się wytrzymać i dalej w drogę. Deszcz nie ustawał, ale byłem coraz bliżej Chorwacji i tylko to się liczyło. Tylko moje nadzieje na 14godzinną podróż oddalały się, dochodziła 14ta, byłem od 11tu godzin w drodze, a tu dopiero Austria!!!
I jeszcze ten deszcz.... Humory nie dopisywały. Było po prostu mokro i zimno. Temperatura nie przekraczała 18 stopni, więc jak na lipiec to natura mogła się bardziej postarać!
Po Austrii - Słowenia i 30 EUR za prawo przejazdu niewielkim odcinkiem autostrady. Ale cóż, Hołowczycu mój kochany, Ty jedyny w tym samochodzie jeszcze się do mnie odzywasz (cóż, że z GPSa) - prowadź do upragnionego celu!
Słowenia też minęła pod znakiem deszczu. W życiu bym nie uwierzył, że w Chorwacji też będzie padało!!! A jednak...
Po przekroczeniu granicy niewiele się zmieniło, leje. Wyobraźcie sobie od 14 godzin w deszczu... Podłamka na maxa!
Jednak wraz z mijającymi kilometrami deszczu coraz mniej, za Karlovacem niebo zaczęło się rozjaśniać. Miałem nadzieję, że moja ulubiona Chorwacja nie zawiedzie mnie!
Przed wjazdem do tunelu Sveti Rok już nie padało, ale niebo dalej było zasnute chmurami i było chłodno. Ale przecież Chorwacja to kraina cudów Z drugiej strony tunelu był już inny świat! To była moja Chorwacja! Na niebie były już tylko porozrywane chmury, a między nimi mocno świeciło słońce, słoneczko, słoniuńko... Temperatura szybko wzrastała. Poczułem się wtedy jakby mnie ktoś z ciemnej nory wypuścił!
Przy wjeździe do Primosten było już prawie 25 stopni i pomimo nadchodzącego wieczoru wciąż miło świeciło słońce.
Ze znalezieniem naszego noclegu tez był mały problem, bo mieliśmy wynajęty domek na obrzeżach Primosten. Ale o 19tej byliśmy u siebie w pokoju.
Byłem skonany, szczególnie po wniesieniu toreb z najpotrzebniejszymi rzeczami. Później, gdy popatrzyłem przez okno i zobaczyłem sosny, palmy, czerwone dachy, białe ściany domów a w oddali odeszło w niepamięć. W końcu byłem w Chorwacji...
Zrobiliśmy kawę, zjedliśmy ciastka i kanapki z drogi i poszliśmy na wieczorny spacer wzdłuż brzegu. Fajnie jest znów iść skalistym brzegiem, czuć ciepły powiew wiatru, słuchać plusku fal...
O tej porze, w tym miejscu było zaskakująco pusto.
Pewnie nie muszę Wam mówić, ale za ten powiew ciepłego wiatru, za żwirek pod stopami, za widok turkusowego morza - przezroczystego i czystego jak myśli o Chorwacji, za widok palm, ciepło i świadomość, że właśnie rozpoczynam swój urlop - mógłbym dwie takie drogi przebyć
Chodziliśmy tak bez celu, delektując się tym spokojem. Patrzyliśmy na ludzi łowiących ryby, na stare łódeczki, zmęczone swym trwaniem jak ja - drogą do Chorwacji
Byłem w Raju. A jeszcze miałem perspektywę wyjazdu na Korculę, o której naczytałem się wcześniej wiele a oczekiwałem od niej jeszcze więcej. Po zachodzie słońca wróciliśmy do pokoju.
Potem jeszcze Harnaś na tarasie domku, a w tle cykady starały się zagłuszyć wszystko wokół. Zimne piwo, ciepły wieczór i muzyka cykad pozwoliły odpocząć i nabrać zapału do drogi, jutro podróż do Sibenika
c.d.n.