Kontynuujemy nasz kierunek na Santa Maria de Guia i praktycznie na krawędzi ostatniego wysokiego pasma wzgórz, na ostrzejszym zakręcie w oko wpada mi drewniana tabliczka ze strzałką i napisem "Caldera". Wóz toczy się jeszcze kilkadziesiąt metrów zanim udaje mi się bezpiecznie wyhamować. Tuż za zakrętem raczej zatrzymywać się nie należy, jeśli nie chce się mieć innego samochodu w bagażniku - tutejsi kierowcy nie zwalniają specjalnie na zakrętach.
Zostawiamy auto na poboczu i wracamy do tabliczki. Kilka metrów ponad nią czerwona ziemia, przetykana drobnymi skałkami, kończy się wyraźną ostrą linią. Ruszamy w górę i w mig stajemy faktycznie na krawędzi. Pod nami kaldera wulkaniczna.
Skały obrywają się pionowo, by niżej przejść w strome usypisko, kończące się kilkadziesiąt metrów dalej.
Ścieżka wyprowadziła na zabezpieczony barierką mirador z utwardzonym gruntem. Ale oceniam, że kawałek dalej jest ciekawszy punkt widokowy. Mimo iż tu już brak zabezpieczeń, a może właśnie dlatego - lepiej można krater ogarnąć wzrokiem.
Przechodzimy teraz w drugą stronę poza oficjalny punkt widokowy i przed nami roztacza się szeroki krajobraz, obejmujący północno-zachodni cypel Gran Canarii. Za Almagro - ostatnim wzniesieniem sięgającym 501m n.p.m. - już tylko nadmorskie plaskacizny.
Jest tu tak przyjemnie, że przedłużamy odrobinę nasz przypadkowy postój. Zastanawiamy się też, jak spędzić resztę tego dnia i widzimy, że konieczna jest mała korekta wcześniejszych planów. Nie pojedziemy już do Santa Maria de Guia i do Galdaru. Może uda się to zrobić innego dnia; dziś chcemy koniecznie odszukać jeszcze słynny Dedo de Dios. Poprzedniego wieczoru zobaczyliśmy go w albumie Sancha i bardzo nam zależy na ujrzeniu go na własne oczy.
Rzucamy więc spojrzenia na najbliższe zbocza, na których wydłużają się już cienie drzew, przybliżamy sobie jeszcze Galdar, którego białe domy zaścielają całą nizinę, ciągnącą się w stronę Punta de Sardina i Punta de Galdar, po czym ruszamy w stronę Agaete.