Powróćmy jak za dawnych lat
Czas ma to do siebie, że płynie. Wakacyjny czas ma to do siebie, że płynie za szybko
Niestety, chyba nie da się z tym faktem niczego zrobić (próbowaliśmy
). Przytłoczeni ciężarem tej myśli po 13 dniach musieliśmy zdecydowanie za szybko opuścić Portugalię.
Narracyjny tok wydarzeń nakazuje, żebym pokusiła się o jakieś podsumowanie
Hm?.. myślę, myślę i myślę i dochodzę do wniosku, że Portugalia ma jedna wadę - jest daleko i trzeba trochę pokombinować, żeby znaleźć jak najbardziej optymalny sposób dostania się do tego kraju
Poza tym słońce świeci, wiaterek wieje, widoki różnorakie, możliwości odpoczynku przeróżne, a do tego mili ludzie, którzy dla przybyłych do ich kraju gości, są zazwyczaj sympatyczni, kulturalni i nienachalni, a w najgorszym przypadku
- neutralni
No więc opuszczamy Portugalię. Naszym następnym celem jest
Hiszpania, dokładniej
Andaluzja, a jeszcze dokładniej
Kordoba, w której spędzimy jeden dzień, po czym czarną strzałą pomkniemy dalej. Jeżeli kogoś zastanawia dlaczego z całej Andaluzji na jeden nocleg wybraliśmy właśnie to miasto, odpowiadam: z sentymentu
Bo dawno, dawno temu w "przed-dzietnych czasach prehistorycznych"
przez dwa tygodnie zwiedzaliśmy tamte rejony. Andaluzja nas wtedy kupiła, wiedzieliśmy, że kiedyś chętnie zafundujemy sobie powtórkę z rozrywki. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że dwa razy do tej samej rzeki to się raczej nie da
i podczas tegorocznych wakacji musieliśmy wybrać tylko jedno z andaluzyjskich miejsc. Padło na Kordobę, bo ona zasiała wtedy w nas jakąś taką największą nostalgię
To za sprawą urokliwych, miodowobiałych uliczek starego miasta wyściełanych kamienistymi mozaikami. Nie bez znaczenia były też malownicze, kipiące zielonością przydomowe patia, które zachęcały ulicznych przechodniów do ukradkowych spojrzeń. W pamięci mieliśmy też kwiecisto-zielony ogród przy pałacu Alkazar. Ale przede wszystkim wiedzieliśmy, że chcemy wrócić ze względu na Mezquitę, której dość niezwykła historia cały czas znajduje odzwierciedlenie w jej murach
No więc opuszczamy Portugalię. Tym razem przed nami samochodowa podróż, ale niedługa, bo 350kilometrowa. Jadąc głównie autostradami, po niecałych 4 godzinach około 14tej wjechaliśmy do tego hiszpańskiego miasta
O tym że zbliżamy się do Kordoby wiedzieliśmy także dzięki samochodowemu termometrowi, na którym temperatura systematycznie wzrastała,aż na rogatkach miasta wynosiła 44st.
Wiecie, my generalnie jesteśmy ciepłolubni, i właśnie w poszukiwaniu takich wrażeń termicznych w wakacje pakujemy się tam, gdzie upał jest gwarantowany, ale informacja o 44st za oknem zdecydowanie nas zmroziła
O 14tej upalna Kordoba była opustoszała - cóż, trafiliśmy na czas sjesty. Po ulicy przemykali tylko jacyś temperaturowi szaleńcy
no i turyści
Zaczęliśmy szukać naszego hotelu
San Miguel, co okazało się niezbyt łatwe, a to za sprawą bardzo wąskiego labiryntu często jednokierunkowych uliczek starego miasta
Na dworze 44st, a w hotelu chłodno i przyjemnie, w związku z czym dość szybko dopadł nas jakiś tajemniczy kusiciel
który robił co mógł, żeby skusić nas na taki sjestowy odpoczynek w cieniu nowego chwilowego domu. I już ten kusiciel prawie wygrywał, jednak ostatkiem sił zmobilizowaliśmy się, pokonaliśmy go i dołączyliśmy do tych szaleńców i turystów, którzy ogrzewani przez 44st. heroicznie pokonywali ulice Kordoby
A teraz mała dygresja... Nie wiem, co mnie podkusiło (chyba właśnie ten upał) ale wyszłam z hotelu w klapkach japonkach (wiecie, takich za 5 zł, które na kempingu świetnie sprawdzają się na przykład pod prysznicem). Po wyjściu na rozgrzane chodniki starego miasta okazało się, że owe klapki to odporne na wysokie temperatury raczej nie są
w związku z czym ku mojemu zaskoczeniu na co poniektórych chodnikach brutalnie przyklejałam się do podłoża
Normalnie - roztapiały mi się podeszwy
Po jakimś czasie nauczyłam się rozróżniać podłoże: na to bezpieczne i na to, do którego mogłabym się ewentualnie przykleić. Gdyby ktoś kiedyś znalazł się w podobnej sytuacji, podpowiadam - kamienne chodniki są w porzo
ale na asfalt trzeba uważać, bo można utknąć w nim na stałe
I tak "przyklejając się - nieprzyklejając" zaczęliśmy sobie przypominać, że ta Kordoba to jednak fajna jest
no i... qurcze - ciepło dość
Ponieważ w Kordobie było ciepło dość, systematycznie trzeba było się ochładzać.
Oczywiście były lody, jednak problem polegał na tym, że w tej temperaturze one momentalnie się roztapiały i trudno było je skonsumować do końca.
Piliśmy hektolitry wszystkiego, co do picia się nadawało
Gdy tylko mogliśmy, schładzaliśmy się wodą, płynącą z licznych tamtejszych ulicznych kranów czy małych fontann.
Ale wszystkie te zabiegi były mocno chwilowe
Na szczęście znaleźliśmy miejsce idealne
które łączyło w sobie turystyczną chęć poznawczą ze schronieniem się przed palącym działaniem słońca. Tym miejscem była
Mezquita
Jak już wcześniej pisałam Mezquita była dla nas celem samym w sobie. To dla niej nasze wakacyjne wojaże zaplanowaliśmy tak, żeby jeszcze raz poczuć to, co udało nam się odczuć jakieś 10 lat temu. Chcieliśmy jeszcze raz poczuć to "magiczne coś", czego nie da się nazwać, zobaczyć, zmierzyć, wytłumaczyć, zdefiniować, opisać, a co sprawia, że miejsce staje się wyjątkowe
Już sama historia miejsca jest niezwykła. Opowiem Wam ją w dużym skrócie
Dawno, dawno temu... tak jakieś 1400lat temu... zbudowano w Kordobie mały kościół chrześcijański. Jakieś 200 lat później kościół ten spodobał się pewnemu władcy mauretańskiemu, który już od jakiegoś czasu panował w okolicy
Kościół tak mu się spodobał, że odkupił tę religijną budowlę i zaczął ją przekształcać w miejsce kultu charakterystycznego dla swojej wiary. I tak Mezqutia ze świątyni chrześcijańskiej stała się Wielkim Meczetem, w którym wyznawano islam. Przez kolejne lata świątynia był perełką, o którą skrzętnie dbali kolejni władcy mauretańscy. Nieustannie modernizowali, rozbudowywali - najczęściej poszerzali ją, dostawiając do wnętrza kolumny, które "przywozili" z terenów dawnego imperium rzymskiego. Efekt był taki, że po 400 latach świątynię podtrzymywało ponad 500 kolumn. W takim też stanie w pierwszej połowie XIII wieku król Kastylii - niejaki Ferdynand III Święty "przejął" (jak to dyplomatycznie podają przewodniki
) od Maurów nie tylko Mezquitę
Od tamtej pory rozpoczął się proces kolejnego przekształcania - tym razem meczet stał się katedrą rzymskokatolicką, ale katedrą dość niezwykłą, bo został zachowany mihrab i owy las kolumn. Uwieńczeniem tego procesu był okres renesansu, kiedy to w samym środku Mezquity wybudowano niezwykle piękną "duszę" katolickiej katedry. Od tej pory miejsce to zadziwia
Zadziwia skrajnym połączeniem tego - co chrześcijańskie, z tym - co islamskie
Zadziwia także gąszczem kolumn wśród których niejeden już zgubił drogę
Zadziwia, jednocześnie czarując półmrokiem i jego oświtleniem
I tym razem Mezquita nas oczarowała. No może nie wszystkich "nas"
Jak się domyślacie wśród "nas" byli i tacy, którzy niespecjalnie zwracali uwagę na przecudnej urody i nieprzeciętnego ducha miejsce. Zaaferowani raczej byli chęcią przelewania przy pomocy kredek swoich artystycznych wizji na papier. W związku z tym oblegali każdą wolną kościelną ławkę, rozkładali przybory i zabierali się do pracy. Tymek zawzięcie rysował zamki i rycerzy (pozostawał jednak w kręgu rycerstwa polskiego
), a Majucha poszła w kierunku odwzorowywania fauny i flory
No i muszę się przyznać, że my - rodzice udawaliśmy, że nie zauważmy malarskich wyczynów naszego Potomstwa. Co więcej wykorzystywaliśmy fakt, że maluchy są zajęte, dzięki czemu mogliśmy porozkoszować się samym wnętrzem (wiem, wiem - trochę nieładnie
). Ale muszę jednocześnie donieść, że rysujące Dzieciaki były nie lada atrakcją turystyczną
bo kilkakrotnie się zdarzyło, że przechodzący turyści robili im zdjęcia
A jak koło nich przeszła japońska wycieczka, to żałowaliśmy, że nie pobieraliśmy stosownych opłat za zdjęcia
Tak więc pobyt w Mesquicie wszyscy uważaliśmy za udany, chociaż powody tego zadowolenia były różne
Przed nami pozostał jeszcze upalny wieczór, który poświęciliśmy na szwendanie się uliczkami Kordoby. Zdecydowanie pozwoliliśmy im (tym uliczkom - znaczy się
), żeby robiły z nami, co tylko chciały:
cedeen