napisał(a) Franz » 27.11.2010 17:01
Muntii Capatanii [muncij kapacynij]
Dla urozmaicenia pobudka tym razem o 6:10. Zjeżdżam kilkaset metrów w dół i jest most przez rzekę - skręcam i mijając najpierw szpaler krów, potem kilka domostw, zagłębiam się w boczną dolinę. Droga mocno zabłocona a po chwili koleiny tak głębokie, że słyszę szorowanie o podwozie. Mam tylko nadzieję, że nic twardego i ostrego się w tym błocie nie czai. Próby wyjazdu ponad koleiny skazane są na porażkę - muszę wytrwać. Kawałek lepszej drogi i ponownie błotna ciapa.
Dalej stan drogi już nieco lepszy. Wypatruję szlaku na mijanych drzewach - powinny tu być niebieskie trójkąty oraz punkty. Nie udaje mi się ich dostrzec, ale przebieg doliny jest zgodny z mapą. Właśnie przybrała kierunek południowo-wschodni, więc nie ulega wątpliwości - to na pewno jest moja dolina. Mijam boczną drogę, wspinającą się na zbocze po lewej stronie, za którą główna dolina skręca na zachód i rozszerza się. Po prawej jakieś zabudowania oraz sterty ściętych pni - myślę, że to właściwe miejsce na pozostawienie wozu.
Plecak na grzbiet i wracam te 200 metrów, by ruszyć w górę zauważoną drogą. Błota jest tu niewiele, więc bez problemów w jakieś pół godziny - zakosami prowadzącą drogą - osiągam siodło przełęczy. Teren otwarty, widokowy; po wschodniej stronie mgiełki w dolinach, zalesiony grzbiet przede mną w jesiennych barwach. Jest pięknie - tylko żadnych szlaków nie widać, choć właśnie powinienem spotkać następne.
Zanurzam się w las i niezbyt stromo maszeruję w górę. Jest kilka rozgałęzień - staram się trzymać jak najbliżej grzbietu. Spotykam przywiązane do gałęzi paski żółtej folii, ale co w ten sposób jest wyznakowane - nie mam pojęcia. Po chwili szlak żółtej folii skręca w dół, co już mnie nie nęci. Idę dalej aż do niewielkiego wypłaszczenia, gdzie w lewo odbija mała dróżka, a szersza, ale zupełnie porośnięta wysoką, mokrą wciąż od rosy trawą, skręca lekko w prawo. Wybieram wariant lewy, który jednak już po chwili nie dość, że zaczyna się obniżać, to jeszcze i zarastać krzakami. W górę odchodzi ścieżka, przesmykując się wąsko między niskimi choinami. Sprawdzam ją, ale szybko zaczynam namakać. Wracam więc do wypłaszczenia i biorę wariant prawy.