Ścieżka prowadzi prawie samą granią - mamy wgląd na oba zapadliska po każdej stronie. Po jej przejściu grupa wraz z przewodniczką zamyka pętlę, a my kierujemy się jeszcze na pobliski punkt widokowy. Świetnie się prezentują obie doliny; niemalże pod stopami mamy Veliką Dolinę, a za grańką, którą chwilę wcześniej wędrowaliśmy - Malą Dolinę. Na jej skraju, bardzo blisko urwiska stoi kilka domów wraz z kościołem. Bardziej w lewo widać więcej zabudowań, a nieco dalej kolejną małą wioskę. Ten płaskowyż przed nami nazywa się Kras. Właśnie on dał nazwę temu, co dziś rozumiemy pod hasłem "kras". Warto o tym pamiętać, kiedy podziwia się rozsiane po całym świecie zjawiska krasowe.
Ładnie również widać z tego miejsca kaskady, którymi rzeka Reka spada z jednego zapadliska do drugiego. Dają się dostrzec drewniane progi na stromej ścieżce, którą wspięliśmy się na grań. Tęsknym wzrokiem podążam również za chodniczkiem, którym nie było dane nam się przejść. Cóż, może jeszcze kiedyś...
Wracamy do samochodu z zamiarem rzucenia okiem na jeszcze jedną atrakcję, o której wspomniała przewodniczka. Przejeżdżamy na przeciwległy skraj Małej Doliny, gdzie bardzo zwalniam, usiłując wypatrzyć właściwe miejsce. Przejeżdżamy aż za kościół, ale nic z tego. Wracamy - to musiało być gdzieś wcześniej. Przepatrujemy uważnie pobocza, ale nadal nic. Parkuję więc wóz na jakimś trawniku i łapiemy języka. Mamy szczęście - trafiamy akurat na Borysa. Dozoruje tutaj jedno z dwóch małych muzeów. Dochodzi godzina dwudziesta i właśnie zabierał się za zamykanie budynku, kiedy go zagadnęliśmy. Okroglica? Tak, to tu blisko, ale może zajrzymy jeszcze do muzeum?
Nasze bilety uprawniają nas do odwiedzin. Z uwagi na późną porę nie mieliśmy już takiego zamiaru, ale skoro dostaliśmy zaproszenie... OK, wchodzimy. Wewnątrz nieco geologii i historii naturalnej. Bez ociągania przechodzimy od gabloty do gabloty - najpierw na pięterku, później na dole. Dziękujemy i chcemy już wyjść, ale Borys nas zatrzymuje.
- Poczekajcie, zamknę tylko i pójdę z wami. A skąd jesteście?
- Z Polski.
- O! Pierwszy raz w Słowenii?
Mówię mu o mojej wcześniejszej wizycie w Alpach Julijskich.
- Co?? Wszedłeś na Triglav?!
Uśmiecham się rozbrojony jego zdumieniem i wymieniam kilka innych szczytów, na których też byłem. Tu już widzę, jak szczęka mu opada.
- Zrobiłeś Wielką Trójcę!!
No tak, Skrlatica i Mangart też się w tym gronie znalazły, ale nie traktuję tego jako jakiś wyczyn. Borys jednak nabiera olbrzymiego szacunku dla polskich turystów.
Zamyka budynek i ciągnie nas do jeszcze jednego, mniejszego. Zamienia kilka zdań z dziewczyną, która też właśnie się zbierała do odejścia. Ta zaś odmyka dla nas drzwi, a my zaglądamy do wnętrza, gdzie jest mała wystawa etnograficzna. Trwa to tylko chwilę i możemy założyć, że i to muzeum zwiedziliśmy.
Borys wskazuje ręką bliskie ogrodzenie - tam jest Okroglica. Podchodzimy i rzeczywiście - łatwa do przeoczenia dziura o niewielkiej średnicy i pionowych ścianach sięgających ponad pięćdziesiąt metrów w głąb. Wystawiam aparat i pstrykam fotkę, ale jest już na tyle ciemno, że wszystko jest niewyraźne. Trudno, pozostanie tylko we wspomnieniach. Obchodzimy jeszcze dookoła małego kościółka i spoglądamy na obie Doliny, z których ta większa ma ponad 160m głębokości. Niesamowite wrażenia...
Pora się zbierać. Zapada zmrok, więc daleko nie szukając, wyjeżdżamy poza zabudowania i polną drogą odbijamy na zieloną łąkę, oddzieloną wąskim pasem drzew od krętej doliny rzecznej. W rozrzuconych ponad doliną wioskach zapalają się światła w oknach.