To już prawie dwa tygodnie od ostatniej rowerowej wycieczki, a w zasadzie nawet
małej wyprawy, bo wzięliśmy majdan w sakwy i ruszyliśmy w drogę w poszukiwaniu przygód
. Odpadły ewentualne problemy z noclegami, bo udało się cosik zaklepać, chociaż łatwo nie było! W związku z Latem Kwiatów w Otmuchowie, większość miejsc - zarówno po naszej, jak i bardziej nas interesującej czeskiej stronie granicy - była już zarezerwowana dużo wcześniej, tyle że nie przez nas. Mamy obczajoną fajną lokalizację na
jakąś inną okazję, teraz zaś zadowoliliśmy się tym, co jeszcze dla nas było dostępne.
Wstępnie myśleliśmy o wyprawie po zdecydowanie czeskich drogach, ale skoro termin wycieczki pokrył się z Latem Kwiatów, postanowiliśmy ruszyć taką trasą, żeby zaglądnąć też do Otmuchowa. Fotki z tegoż ostatniego były w poprzednich postach.
Zanim dotarliśmy na
rozgrzany upałem otmuchowski rynek, mieliśmy do przejechania około 17 km częściowo już nam znanymi drogami równoległymi do Jeziora Nyskiego.
Do południa jeszcze daleko, a już upał dał się we znak
i. Tak się jednak złożyło , że większość trasy była w pełnym słońcu, drzewka czy krzaczory dające trochę cienia tylko jak na lekarstwo. Nic więc dziwnego, że jak już nań trafiliśmy, to było tam kilka chwil odsapki.
W oddali wieże otmuchowskiego kościoła i zamku...
A blisko nas zwierzyniecki pałacyk myśliwski zbudowany na początku XVIII w. przez jednego z wrocławskich biskupów, obecnie własność prywatna.
Po mniej więcej 2,5 godzinnej przerwie na Lato Kwiatów, ruszyliśmy w dalszą drogę przez senne o tej porze dnia przygraniczne wioski. Ze względu na coraz większy upał, nie zatrzymywaliśmy się w żadnej z nich w poszukiwaniu jakichś mniej lub bardziej ciekawych zabytkowych budowli. Generalnie ten weekend był ubogi
w architektoniczne "odkrycia"... Trzeba było jak najszybciej dotrzeć w jakieś krzaki przy polnej drodze, żeby się
nie usmażyć na asfalcie. Nawet mgiełka wodna z zabranego przezornie
plastikowego spryskiwacza do kwiatów, na długo nie pomagała...
Tyle, że na asfalcie rower toczył się gładko, a wyboista polna droga wymagała
większego wysiłku przy naciskaniu na pedały. W sumie więc wyszło na to samo i upał nas prawie wykończył. Dobrze, że w końcu znaleźliśmy trochę cienia
.
Gdzieś
pomiędzy Ratnowicami i Dziewiętlicami ...
Granicę z Czechami przekroczyliśmy ma południowym krańcu Dziewiętlic, tuż przy przejeździe kolejowym w pobliżu starej ceglanej kolejowej wieży ciśnień.
Polska część trasy pierwszego dnia naszej wycieczki za nami.
Na kontynuację zapraszam (wkrótce
) do
czeskiego tematu.