Bynajmniej nie bajka o bajkowej Krainie Zieloności
Jedna z moich przedwakacyjnych wizji zakładała, że podczas portugalskich chwil nastąpi taki dzień, kiedy niczym bogini stylu wystąpię w mojej nowiuteńkiej, boskiej sukience wakacyjnej
Oczyma wyobraźni widziałam już
Sintrę rozgrzaną przez portugalskie słońce, i... siebie na jej tle w tym nowym fatałaszku
I właśnie nastąpił taki dzień, kiedy myślałam, że oto nadszedł czas spełnienia owej wizji
Po rodzinnych konsultacjach ustaliliśmy, że będziemy tę wizję wprowadzać w czyn i ostatni dzień pobytu w Lizbonie postanowiliśmy oddać Sintrze
Co nie było trudne do zrealizowania, bo miasto to od portugalskiej stolicy oddziela odległość zaledwie 30km.
Dzień wcześniej w przewodniku wyczytałam informację, o rzekomych częstych załamaniach pogody w Sintrze spowodowaną jakimiś tajemniczymi chmurami, które niby nawet w słoneczne dni unoszą się na miastem i okolicą.
Nieee, przy takich upałach nam na pewno żadne chmury nie grożą pomyślałam i zbagatelizowałam sprawę.
Rano cała nasza rodzinka mocno letnio odziana -w końcu na dworze upał - wsiadła do czarnej strzały, która przez te lizbońskie dni grzecznie czekała na parkingu.
Po jakiś 40 minutach jazdy byliśmy w Sintrze
Nawet nie zauważyliśmy kiedy, gdzie i w którym momencie pogoda zaczęła się zmieniać
Jakoś tak szaro się zrobiło... po zachowaniu przechodniów widać było, że nieźle wieje... ludzie na ulicy w polarach chodzili
(o długich spodniach i pełnym obuwiu nie wspomnę
). Nasz samochodowy termometr pokazywał 17st
A my w ubraniach prawie że plażowych
Ree wee laa cjaa
Hm, co tu robić - zwiedzać i mrozić jednocześnie (nie mówiąc, że owo mrożenie potencjalnie może zakończyć się jakimś choróbskiem, które mogłoby się do dzieciaków przypałętać). Czy może jednak odpuścić sobie Sintrę
I tak sobie rozważamy, rozważamy, ale czasu nie marnujemy, bo jednocześnie zza szyb samochodu zwiedzamy sobie miasteczko. I im bardziej je oglądamy, tym bardziej jakoś tak nam żal je opuszczać, tylko dlatego, że jesteśmy nieodpowiednio ubrani
I nagle przez me jakże liczne zwoje mózgowe
przebiegła myśl
która przyniosła rozwiązanie
Bo przypomniałam sobie, że w bagażniku powinniśmy mieć jakieś ciepłe ubrania, w których chodziliśmy na kempingu w Porto
Hura! Uratowani!
No to co, pozostało tylko
zaparkować
i będziemy mogli zacząć zwiedzanie od najbliższej w centrumatrakcji, czyli od
Palacio National zwanego również
Paco Real, który jest jednym z gotycko-manuleińskich przykładów portugalskiego zamku królewskiego
Szukamy miejsca parkingowego... szukamy... szukamy... stoimy w jakimś korku, bo takich szukających jest więcej... szukamy... szukamy... znowu korek
Hm, skoro wszyscy (sądząc po ilości samochodów) chcą obejrzeć w Sintrze najpierw zamek, to może my zróbmy na odwrót
Na początek zobaczymy "coś innego", przy czym można bez problemu zaparkować
a Palacio zostawmy sobie na inną porę dnia
I tu pojawił się kolejny problem (ja nie wiem, co się porobiło z tymi wakacjamizamiast błogiego relaksu to my same problemy mamy
). Problem, bo okazało się, że Sintra i okolice to bardzo bogaty turystycznie region. Poza wspomnianym Zamkiem i spacerem po samym miasteczku, pozostaje do zobaczenia:
1. Zamek Maurów
Castelo dos Mouros, z jego ponoć bajecznyjm widokiem na Sintrę i daleką okolicę;
2.
Palacio da Pena-miejsce, o którym wszystkie znane mi przewodniki piszą, że bajeczne;
3. liczne dawne majątki ziemskie, również bajecznez czego do najbardziej bajecznych należą
Quinta da Regaleria i
Monserrate;
4. pustelnia Kapucynów
Convento dos Capuchos, w której ponoć bajeczny klimat panuje;
5. także małe, położone na szycie góry miasteczko
Colares, w którym od stuleci produkuje się bajeczne (a jakże
) wino;
6. no i jeszcze jest
Praia Grande - bajeczna plaża tego regionu, jednocześnie będąca królestwem surferów (nie muszę dodawać, że na pewno bajecznym), zakończona najbardziej zachodnim z zachodnich miejsc Europy, poza którym nie ma już nic
- przylądkiem
Cabo da Roca.
No sami widzicie - że problem mieliśmy olbrzymi
Bajeczności i bajkowości jest tam tyle, że z powodzeniem kilka dni można poświęcić na dokładne poznanie okolicy, a my mieliśmy do dyspozycji zaledwie kilka godzin... kjdapojraporjapodjf w pysk
Już się chciałam na cały świat obrazić, że nam takie kłody pod nogi rzuca, gdy uratował nas... drogowskaz - Palacio da Pena 5km
Wyjeżdżając z miasteczka, wjechaliśmy jednocześnie w jakąś zieloną krainę
Nieba nie było widać, bo konary wielkich, starych, ale nadal soczyście zielonych drzew już dawno zadbały, by podczas drogi towarzyszył nam nie nieboskłon, a drzewoskłon
Jedziemy wciąż pod górę. Droga kręci, zawija, prowadzi nas tylko sobie znanymi esami floresami (no dobranasz tomtom też wie, gdzie jedziemy
). Często mijamy zlokalizowane przy drodze bramy wjazdowe, których kształty, a także wygląd świadczący, że ząb czasu od dawna próbował się z nimi rozprawić, delikatnie dawały do zrozumienia, że za nimi rozpościera się jakiś tajemniczy świat. Faktycznie, wjeżdżaliśmy w bajkowy świat, a dokładnie w ten fragment, gdy wszystko się zaczyna od:
za górami, za lasami
A więc, za górami za lasami, w bardzo zielonej krainie odezwał się nagle... Tymek -
Niedobrze mi, chyba będę wymiotował...
Po krótkiej, aczkolwiek skutecznej akcji opanowującej sytuację, ruszyliśmy dalej. Dość szybko naszym oczom ukazał się parking wzdłuż pobocza jezdni. Pamiętając o nieudanym szukaniu miejsca w centrum Sintry, tym razem zaklepujemy sobie jedno z pierwszych wolnych - w końcu spacer to zdrowie
Pozostała tylko zmiana garderoby na tę cieplejszą. Niestety, po otwarciu bagażnika okazało się, że troszkę się przeliczyłam, bo ciepłe ubrania owszem są, ale w hotelowej szafie
Na szczęście po zweryfikowaniu zawartości bagażnikowej stwierdziłam, że szansa jest
Bo w jednej z toreb odnalazłam swoją piżamę
z której postanowiłam stworzyć podwaliny mojego dzisiejszego stroju
Znalazłam też torbę z ubraniami reszty rodziny przeznaczonymi już do prania
Dla dzieciaków jak znalazł
jedynie Bartek odmówił współpracy, wybierając mrożenie ciała niż jego ocieplanie
W sumie efekt był zadowalający. Na zdjęciu to my się nawet dobrze prezentujemy
ale Wy wiecie, że ja za gwiazdę w piżamie robię
a Dzieciaki... no cóż, za ciekawie to nie pachniały
Ale w końcu przecież nie szata człowieka zdobi, więc nie zważając na stylistyczne braki w garderobie
ruszyliśmy przed siebie to znaczy, ruszyliśmy do bramy wejściowej
po przekroczeniu której, i po zakupie biletów wstępu, mogliśmy wybrać już ścieżkę jedną z licznych zresztą, która zaprowadzi nas do pałacu
I znowu wkroczyliśmy w bajkową Krainę Zieloności
W Krainie Zieloności nawet kaczki mają swój pałac -
The Duck Hause
Tam nawet łabędzie są czarne
A drzewa - jak na władców Krainy przystało, majestatycznie górują nad podwładnymi
Po jakimś czasie oczom naszym ukazał się Palacio da Pena.
Zamek zbudowany został niedawno, bo w pierwszej połowie XIX wieku i swoim stylem naśladuje kilka innych architektonicznych, w związku z czym jest on neomanuleiński, miejscami neogorycki, gdzie indziej noeromański. Pewnie tych przedrostków "neo" określających charakter budynku jest i więcej, bo zamek ten jest takim modnym w tamtych czasach architektonicznym pomieszaniem wszystkiego ze wszystkim
Nawet sami Portugalczycy podkreślają, że miejsce to jest największym zbiorowiskiem kiczu w ich kraju, ale kiczu w ponętnym, ekscentrycznym wydaniu
Zamek kiczem może i jest, co nie zmienia faktu, że większość osób - z nami na czele
- uważa, że to cudacznie klimatyczny, kapiący wyobraźnią i odwagą twórców kicz
Ja tam zazdroszczę poprzednim właścicielom Palacio da Pena, którzy mieli tyle swobody i finansowego luksusu, że mogli zignorować poprawność i stosowność architektoniczną na rzecz fantazji i dużej zabawy konwencją:D
A kto był poprzednim właścicielem zamku? Jeżeli szukacie odpowiedzi na to pytanie, to jest
właściwy adres internetowy
Zatem - przespacerujmy się po dziedzińcu
Palacio da Pena zwiedza się także we wnętrzach. Ceny biletu to ja nie pamiętam, ale pamiętam, że obowiązuje w nich całkowity zakaz robienia zdjęć Zatem jestem Wam winna krótkie (obiecuję
) sprawozdanie. W telegraficznym skrócie to wygląda tak: pierwsze piętro to cztery pokoje, w których urzędował król małżonek, na drugim piętrze urzędowała królowa - cztery pokoje to ona może i miała, ale tylko do samego spożywania kawy
następne cztery jakoś tak na sprawy alkowy i higieny przypadały, a poza tym była jeszcze cała gama innych strategicznych pokoików, bez których królowa jak bez ręki obejść się zdecydowanie nie mogła
I tu następuje ta część relacji, w której powinnam jakoś zgrabnie kompozycyjnie przejść do opisywania kolejnego etapu dnia tamtejszego, ale ponieważ nic szczególnego nie mogę wymyślić, może tak zwyczajnie stwierdzę, że następnym miejscem, które wtedy odwiedziliśmy nie był ów Palacio National, do którego mieliśmy wrócić. Zawędrowaliśmy do wielkiej, niegdyś prywatnej własności ziemskiej
Monserrate.
przed domem
Historia tego miejsca jest nierozerwalnie związana z czasami romantyzmu europejskiego. Pierwszy właściciel posiadłości - angielski pisarz William Beckford, chciał uczynić z niego prawdziwy, naturalny i tajemniczy
ogród typu angielskiego. Zdążył wybudować sztuczny wodospad i zabrał się za budowanie niewielkiej świątyni, która miała być ukryta gdzieś w zielonej gęstwinie. Pech chciał, że pieniędzy zabrakło, w wyniku czego własność przeszła w ręce niejakiego sir Francisa Cooka, który kontynuował romantyczne dzieło. Przede wszystkim dobudował dom w stylu wiktoriańskim, naturalną dzikość ogrodu pogłębił stwarzając przepastny ogród botaniczny, a niedobudowaną świątynię zamienił w sztuczne ruiny, w których często dumał przybywający tam w odwiedzinach pewien angielski Lord - Byron mu było na nazwisko
w ogrodzie
[img]http://lh6.ggpht.com/_uiivp55v0ck/TM1ERTtH52I/AAAAAAAADng/8nOqRjTTe0M/s600/DSC_9359.jpg"[/img]
Niestety, historia koło zatoczyła, w związku z czym i sir Cook zbankrutował, dzięki temu
ta przecudnej urody posiadłość ziemska do dzisiaj cieszy nasze współczesne oczy
oczywiście po uprzednim zakupie biletu wstępu
Dzień pełen estetycznych wrażeń dobiegł końca. Pozostał wieeeelki niedosyt miejsca i wniosek, że Sintrze trzeba poświęcić więcej niż jeden dzień
Opuszczaliśmy tę zimną, wietrzną, a później nawet deszczową Krainę Zieloności, i nawet nie zauważyliśmy kiedy, gdzie i w którym momencie pogoda zaczęła się zmieniać. Chmury zniknęły, zaświeciło właśnie zachodzące słońce...
Bo mi się przypomniało:
1. że jest film Polańskiego -
Dziewiąte wrota kiedy to Jonny Deep, a raczej główny przez niego grany jedzie własnie tą sama drogą w Sintrze, po to by w jednej z tamtejszych starych willi szukać rozwiązania nurtującej go zakgadaki. Znalazłam odpowiedni fragment:
początek sceny w okolicy 6minuty i
tu rozwinięcie sytuacji
2. że w zasadzie to my nie widzieliśmy Palacio National, gdyby ktoś z szanownej naszej braci cromaniackiej miałby zdjęcia i mógłby pokazać, co straciliśmy - to ja bym się bardzo ucieszyła
pozdrawiam serdecznie