Dzień 2
27.6
Budzimy się koło siódmej i idziemy na śniadanie symboliczne : 4 parówki, chlebek z masłem, kawa albo herbata, koniec. Leje jak cholera. Szybko pakujemy się do auta i po 8 ruszamy w drogę. Popełniam mały błąd nie zjeżdżając z 22.1 na ''autostradę'' na pierwszym możliwym zjeździe, bo skutkowałoby to nadłożeniem paru kilometrów w porównaniu z wjazdem znajdującym się na przedmieściach Nowego Sadu. Tyle że tez wjazd w Nowym Sadzie jest zamknięty w remoncie ... I tak zafundowany został nam przejazd przez miasto. Wrażenie jak wczoraj : przygnębiające. Chaos urbanistyczny, dziki biznes, przejeżdżamy koło wielkiego targowiska, które raczej należałoby nazwać śmietniskiem, taki syf. Jest niedziela rano a tu mnóstwo dostawczaków, ciężarówek, pick-up wiozący okna do montażu, praca wszędzie wre. Pani Becker dzielnie prowadzi nas przez ulice na których oczywiście niewiele kierunkowskazów na autostradę, a które by się przydały choćby z powodu remontu wcześniejszego wjazdu.
Poprzez odcinek na którym trwają prace poszerzające z dwu na cztery pasy jazdy, trafiamy w końcu na ekspresówkę, która szybko zmienia się w autostradę.
Ciągle pada. Jadę przepisowe 120, z lewej ciągle śmigają wypasione niemieckie bryki. Autostrada całkiem przyzwoita, na odcinku przekraczającym Dunaj zwęża się do jednego pasa w każdym kierunku, za to most Beśka cudownie wysoki, a obok budowany jest drugi most aby autostrada była tu kompletna. Z niskiego brzegu wjeżdżamy na wysoki drugi brzeg, a na nim cudnie umieszczone domy z oszałamiającym widokiem na rzekę, niestety zdjęcie nie wyszło tak dobrze aby je opublikować. Po drodze jeden punkt poboru opłat, gdzie zostawiam 240 dinarów, płacąc kartą.
O godzinie 9.15 wjeżdżamy do Belgradu.
Autostrada nagle kończy się przechodząc najpierw w odcinek budowlany,
a potem w typowo miejską dwupasmówkę ze światłami. Droga zakręca w prawo a potem krzyżuje się z autostradą Zagrzeb - Belgrad. Wjeżdżając na nią, wpadam kołem w całkiem pokaźną dziurę. Akurat w tym momencie pani Becker mówiła ''proszę trzymać się tej drogi przez następne ... '', więc zgrzytnęła i obrażona zamilkła, a ekran pokazał stronę startową. Próby ponownego uruchomienia nawigowania w trakcie jazdy nic nie dały oprócz upewnienia że nawigacja działa, pokazuje pozycję geograficzną, lecz nie czyta mapy. Zjechałem na stację benzynową aby poddać panią Becker bardziej zdecydowanym działaniom. Niestety, ani wyłączenie włącznikiem, ani wyjęcie karty SD i ponowne włożenie nie dawało żadnych efektów. Trzeba było zdjąć panią z szyby i w dalszej jeździe kierować się tylko drogowskazami, co jak sądziłem nie będzie stanowić wielkiego problemu. Sytuacja, która mnie spotkała w Pireusie, pokazała że się myliłem.
W międzyczasie żona poszła do toalety, gdzie natknęła się na gromadę pań w chustach i burkach do ziemi. Ja skończyłem naprawianie Beckera i czekam, czekam ... Wreszcie przychodzi mocno zestrachana : słuchaj, kibel brudny jak nie wiem co, a te panie myją sobie w umywalkach twarze, ręce, nogi, aż bałam się wejść ... Zapytanie czy może myją coś jeszcze, nie spotkało się ze zrozumieniem.
Stolicę Serbii opuszczamy o 10 godzinie. Wrażenia podobne jak wcześniej : architektura wspaniała, ale od czasu prosperity lat 70-tych niewiele tu odnowiono.
Za Belgradem na bramce pobieram bilet, za który przed Niszem zapłacę 730 dinarów kartą. Tuż za miastem autostrada kręci przez pagórki, i nie ma zbyt komfortowej nawierzchni.
Im dalej, tym teren się wypłaszcza a asfalt polepsza.
Na tankowanie o 10.53 wybieram stację MOL. Benzyna kosztuje tu 119,4 dinara za litr, a średnie zużycie tej partii wyniosło 6,43 l/100km. Na MOLu dyżuruje anemiczny i wystraszony piesek z podkulonym ogonem, który dostaje kawał kanapki, ale raczej jest najedzony datkami od poprzednich ofiarodawców.
Na drogach serbskich widać sporo starych aut : poczynając od Zastav 750 poprzez różne młodsze modele, oraz Yugo.
Im dalej od Belgradu, tym ruch mniejszy, od rozjazdu na Nisz raczej pustki. Po kolejnej budce opłatowej, gdzie kartą płacę 190 dinarów, autostrada przechodzi w zwykłą drogę prowadzącą przez piękne obszary górskie.
Bardzo specyficznym dla tej części Serbii elementem krajobrazu są domy postawione na samych szczytach gór, od strony drogi widać, że pod oknami tylko przepaść. Nie widać, czy dojazd do takiego domu to stos serpentyn, czy może od drugiej strony góra nie jest tak stroma. W każdym razie takich domów widzieliśmy z 10 i każdy sprawiał oszałamiające wrażenie. Niestety sfotografować się nie udało.
Niedaleko od granicy, budowana jest druga nitka i droga kiedyś przekształci się w autostradę.
Im bliżej granicy, w krajobrazie wiosek na horyzoncie częstsze stają się dumne białe minarety, a obok drogi pojawiają się tablice informacyjne i reklamowe z napisami albańskimi.
Do granicy dojeżdżamy przed 14.00 tylko po to, aby trafił nas szlag.
Kolejka do serbskiej strony trwała pół godziny, ale to był dopiero początek : zanim dojechałem pod stanowisko macedońskie, minęły kolejne dwie godziny. Naprawdę nie jestem w stanie tego zrozumieć : kontroli aut i bagaży na obu granicach nie było. Po prostu czynne były tylko po 3 stanowiska, i nikt nie przejmował się kolumnami aut czekających. Ale przynajmniej przestał padać deszcz.
Z nudów odpalam nawigację, i ku mojemu wielkiemu szczęściu, pani Becker ożywa i pokazuje prawidłowo mapę. Jestem tak szczęśliwy, że nawet nie zwracam uwagi na fakt, że z tego miejsca każe mi się cofnąć do Serbii i jechać do Macedonii przez Kosowo.
Po wjechaniu do Macedonii staję na parkingu koło WC ( jedyny na granicy, spory tłumek przed nim, estetyka kiepska ) i idę szukać kantoru aby wymienić 10 EUR na denary do autostrady. Wcześniej na budynku zauważyłem napis BANK, więc się tam skierowałem. Niechlujny i olewający grubas w przerwie pomiędzy obsługiwaniem TIRowców rzucił mi 610 denarów i żadnego pokwitowania. Chyba robił niezłe interesy, przed wyjazdem sprawdziłem że kurs wynosi 73 denary, więc marża zabójcza, ale ogólne wrażenie wystroju tego miejsca nie wywołało we mnie chęci złożenia reklamacji. A w ogóle trzeba było wsiąść w auto i przejechać paręset metrów dalej, gdzie rozpościerał się kompleks różnych przygranicznych budynków usługowych. Nie patrzyłem specjalnie, ale jakiś kantor na pewno tam by się znalazł.
Odpalamy auto o 16.45. Przejazd przed Macedonię był szybki i nawet ekscytujący. Na początku droga jest jednopasmowa, ale szybko staje się autostradą.
Góry piękne, autostrada w pewnym momencie rozdziela swoje dwa pasy na kilkanaście kilometrów i jedzie się droga jednokierunkową bez pobocza.
Opłaty na tej trasie uiściłem tylko trzy, co mnie mocno zaciekawiło, gdyż w Internecie wyczytałem że budek będzie pięć. Zapłaciłem łącznie 160 denarów gotówką.
Tu też można zobaczyć na autostradzie ciekawe pojazdy.
Ten Ford z rejestracją BI będzie mi się przewijać aż do okolic Katerini.
Gdy już przy granicy greckiej autostrada się skończyła, przegapiłem ten opisywany moment drogi gdy pomiędzy dwoma tunelami jest parking i piękny punkt widokowy.
Granicę Grecji osiągamy o 18.30.
Etap kontroli macedońskiej szybki, podjazd paręset metrów na stronę grecką i staję, a przede mną z 5 aut. Po chwili zaczyna do mnie machać Grek w mundurze. Zdziwiony konstatuję, że każe mi wyjechać z kolejki i przejechać granicę bez kontroli. Moje gesty, że jest ciasno i nie dam rady się przecisnąć obok innego auta, skutkują tylko jego irytacją. W końcu przepycham się i pożegnany machnięciem ręki wjeżdżam do Grecji.
Droga od granicy piękna, dwa pasy autostrady obsadzone pośrodku kępami wiecznie kwitnących na biało i czerwono oleandrów ( standard wszędzie na drogach greckich ). Potem droga staje się jednopasmowa, ale wkrótce krzyżuje się z autostradą 1 Saloniki - Ateny. Tu trzeba uważać, było to jedyne w Grecji miejsce, gdzie włączenie się do ruchu nie odbywało się przez pas dostosowujący, ale pas dojazdowy wbijał się w autostradę bezpośrednio. Całe szczęście że gość jechał pasem środkowym, bo nie byłem przygotowany na taką konstrukcję włączenia do ruchu i mógłbym kogoś otrzeć.
Dzwonię do hotelu, i melduję że ze względu na opóźnienie na granicy zjawię się około 21. Nie ma problemu, czekają.
W oddali chyba Saloniki
Pruję więc spokojnie greckim 120 na godzinę, raz zatrzymuję się i płacę 2 euro na bramce, druga bramka jest otwarta ze względu na to, że odcinek autostrady był w remoncie ( pozdrowienia dla Stalexport Autostrada Kraków - Katowice ). Na Shellu przed Katerini tankuję paliwo, które kosztuje 1,599 za litr, a jego wydajność to 6,95 l/100 km. W Katerini na riwierze olimpijskiej zjeżdżam i po 14 kilometrach melduję się w hotelu Platon. Dystans przebyty : 791 kilometrów.