4 czerwca - piątek
Budzimy się dosyć późno, bo koło 9.00. Wyłazimy z namiotu - bez zmian, nadal pusto
Gotujemy wodę na herbatę, robimy kanapki z rohlików. Takie codzienne czynności w campingowym życiu, które muszę lubić, skoro się na coś takiego zdecydowałam
Słońce przebija się przez chmury. Na razie jest około 18 stopni, ale ma być cieplej. Idziemy "obadać" prysznice. Sprchy-automaty (zresztą wyprodukowane w Brnie) działają po wrzuceniu dziesięciokoronówki. Wrzucam i zaczyna się jazda... Miga mi kontrolka prysznica nr 2, co oznacza, że cud-maszyna właśnie ten dla mnie wybrała (niezbadane są jej wyroki, co okaże się później). Nic to, że ręczniki powiesiłam przy prysznicu nr 5... Szybko się przenoszę, bo jeszcze przestanie migać
Potem trzeba nacisnąć "play". Na szczęście jestem dość ostrożna i nie pakuję się od razu pod strumień wody. Za to ten strumień tryska fontanną (lodowato zimną fontanną!
) i rozlewa się na pół łazienki.
Klnąc pod nosem, stoję z boku (marznę jak cholera!) i czekam, aż się zrobi ciepła. Próbuję sztuczek ze stopowaniem, z kręceniem pokrętłem (które i tak pokazuje: hot water). Wszystko na nic! Gdy woda osiąga tolerowaną przeze mnie temperaturę (daleką od komfortowej) wylewa się prawie cała (30 litrów lub 8 minut, jak jest napisane w instrukcji prysznica).
Co wtedy? Muszę wyskoczyć spod prysznica, wrzucić kolejną dziesięciokoronówkę i ... miga prysznic nr 3
Wrrr, dobrze, że chociaż sąsiedni, nie muszę daleko nosić rzeczy
Tym razem jest jakoś szybciej. Może woda już się nagrzała. Nawet głowę udaje mi się umyć. (Z wysuszeniem gorzej, bo nie ma kontaktów. W końcu znajduję jakiś... w kuchni).
A co - chcieć to móc! Bardzo jestem z siebie dumna
Wybaczcie te przydługie opisy mojej kąpieli (od razu mówię: zdjęć nie będzie
), ale musiałam się wyżalić. Żeby Was uspokoić
powiem, że następnym razem będzie łatwiej, sama nie wiem, dlaczego...
No dobra, jedźmy gdzieś, skoro już jesteśmy wykąpani
Plan na dziś: największa atrakcja Morawskiego Krasu, czyli Punkevni Jeskyne.
Dojeżdżamy do parkingu pod hotelem Skalni Mlyn, gdzie znajduje się "centrum turystyczne". Kupujemy bilety do jaskini i przeżywamy rozczarowanie: mokra cesta (czyli część zwiedzania obejmująca spływ łódkami) jest dzisiaj niedostępna ze względu na zbyt wysoki stan wody.
Powódź, tragedia - wiemy, wiemy, a jednak nam żal...
Pocieszamy się, że przynajmniej mniej zapłaciliśmy
Jak już na tym zaoszczędziliśmy, to kupujemy bilety na ciuchcię i lanovkę (kolej linową).
Ciuchcia wygląda tak:
i strasznie trzęsie.
Podwozi nas pod samo wejście do jaskini:
Ale z nas burżuje (i lenie!), chodzić nam się jakoś odechciało
(Ale jak można gdzieś dojechać, trzeba oszczędzać nogi
)
Zwiedzanie trwa prawie godzinę. Przewodnik mówi po czesku. Puszcza też nagrania w języku polskim i niemieckim (dostosowane do narodowości członków naszej grupy). Czasami wydaje mi się, że więcej rozumiem po czesku niż po polsku
Co jest w jaskini? Wiadomo - stalagmity i stalaktyty (i wreszcie chyba wiem, które są które
)
Bardzo ładne formy, zresztą zobaczcie sami (wykupiliśmy możliwość focenia):
Poziomy, jakie osiągała podziemna rzeka Punkva:
Forma nazwana "siedzący zając"
:
Dochodzimy do słynnej przepaści Macocha:
Za Wikipedią:
Macocha - najgłębsza przepaść w Republice Czeskiej, położona na obszarze Morawskiego Krasu w granicach gminy Vilémovice u Macochy. Głębokość przepaści wynosi 138,5 metra. Na dole przepaści znajduje się małe jeziorko - pod jego taflą przepaść sięga kolejnych 50 metrów. Na szczycie południowej ściany w 1882 roku umieszczono czynną do dziś platformę obserwacyjną. Dnem przepaści przepływa rzeka - niewielki dopływ podziemnej rzeki Punkvy. Ze szczytu przepaści można zejść lub zjechać kolejką linową na dół, do wejścia do jaskini Punkevní i przejść jaskiniami do jej dna, skąd można podziwiać ją z zupełnie innej perspektywy.
Z "wielką dziurą" wiąże się legenda, według której nazwa przepaści pochodzi od macochy, która próbowała zrzucić w tym miejscu ze skały swojego pasierba, tak aby cały majątek przypadł w udziale jej własnemu synowi (według innej wersji: czarownik doradził jej, że jeśli straci pasierba, jej syn wyzdrowieje). Chłopiec jednak zdołał uczepić się gałęzi wystającej ze zbocza i uniknął śmierci. Kiedy we wsi rozeszła się wiadomość o niecnym czynie macochy, ta skoczyła w przepaść.
Macocha robi wrażenie (największe jednak, jak się później okazało, z górnego mostku):
Widać, dlaczego nie możemy płynąć łódkami. Dno przepaści jest prawie całkowicie zalane:
Korytarze, do których się wpływa, znajdują się pod wodą.
Smutno nam trochę, że ta atrakcja nas omija, ale nic na to nie poradzimy.
Na dnie Macochy kończy się zwiedzanie. Wracamy tą samą drogą (gdyby dostępna była "mokra cesta", wypłynęlibyśmy tuż przed wejściem do jaskini). Po wyjściu możemy sobie zobaczyć łódeczki czekające aż woda opadnie:
Idziemy na lanovkę...
ciąg dalszy nastąpi