Zamiast oglądania starych bicykli, postanowiliśmy zdobyć pagórek nad Retzem. Z rynku to tylko 15 - 20 minut drogi, za to na tyle pod górkę, że można się nieźle zmachać - również prowadząc rower
, a nie pedałując. Za to na górze czaka nas dłuższa odsapka
.
Na pagórku jest wiatrak. Widzieliśmy go jadąc wcześniej przez winnice. A w domu przed wyjazdem wyczytałam w necie, że właśnie dziś ma być przy wiatraku festyn, gdyż wiatrak po remoncie skrzydeł (kilka lat temu podczas burzy zniszczył je wiatr) znów wznawia pracę. A że wiatrak ten jest pod pod względem starości
drugim z kolei wciąż działającym wiatrakiem w Austrii (pracuje od 230 lat!), to obiekt jest jak najbardziej godny i święta, i naszej obecności na nim
.
Od końca zabudowań Retzu przy uliczce wiodącej w kierunku Retzer Windmühle, można doń dotrzeć dwoma drogami. Nieco dalej, ale ciut łagodniej asfaltem (tak czynimy), albo krócej polną drogą wzdłuż winnicy (tędy będziemy wracać).
Jeśli asfaltem będziemy jechać do końca, trafimy na Kalvarienberg z kilkoma grupkami rzeźb z 1 poł. XVIII w. tematyką nawiązującymi do 5 tajemnic części Bolesnej Różańca. Na pagórku jest kaplica Grobu Pańskiego.
Otwarcie dzisiejszego wiatracznego święta miało miejsce właśnie na Kalwarii, gdzie odbyła się uroczysta msza. Ale to było rano, my trafiamy tu na bardziej przyziemną
część uroczystości czyli Verkostung Brot und Wein
. Pieczywko z mąki wytworzonej w wiatraku oczywiście też nas interesuje, ale ze względu na winiarski charakter naszej wycieczki, zwracamy uwagę zwłaszcza na ten drugi wyżej wymieniony element
.
Zanim jednak zasiądziemy za stołem i podegustujemy, trzeba się
wczołgać pod wiatrak.
Na czubku stały dawniej dwa wiatraki. Ten drugi jest zresztą nadal, ale bez skrzydeł i ogólnie w niezbyt dobrym stanie. Pierwszy w tym miejscu drewniany wiatrak u został zbudowany już w 2 poł. XVII w., około połowy XIX w. zastąpiono go kamienną budowlą. Można go zwiedzić i przypatrzeć się jego pracy.
Obok działającego do dziś wiatraka jest restauracja i winoteka
"Windmühlheuriger". To właśnie tu odbywa się biesiadna część dzisiejszego święta.
Wino co prawda
nie jest tu tanie, ale co tam! Trzeba skosztować i przy okazji skonsumować boczek po cesarsku albo jakieś inne tutejsze specjały - niestety, dziś serwują tylko same zimne zakąski.
Miejscowe VIP-y mają lepiej
całą beczkę wina (a może i więcej?) za darmochę tylko do swojej dyspozycji...
Z okolic tarasiku winoteki roztacza się ładny widok na miasteczko.
Pora na powrót.
Zanim pomkniemy szosą w kierunku granicy, zatrzymujemy się jeszcze na moment na znanym już ryneczku. Niektórzy na kawusię, inni na kieliszek winka z budki. Jedną butelkę zabieramy ze sobą, wypijemy ją w Rivie na balkonie. Wyśmienity Grüner Weltliner wprost od producenta kosztuje niecałe 4 euro za litrową flaszkę - połowę taniej, niż w winotece pod wiatrakiem.
W drodze powrotnej mieliśmy wyciąć sobie rundkę przez Unterretzbach i winnicę Piekło (ta ostatnia już po czeskiej stronie), ale towarzystwo jakoś tak mocno rozleniwione
już było, że padło na drogę najkrótszą i najwygodniejszą - tylko dwa dość łagodne podjazdy. Żegnamy Austrię, potem odbijamy na bok od Znojemskiej Drogi. Do Šatova wjeżdżamy drogą koło "Zahrady".
Odświeżający prysznic, austriackie winko na balkonie, krótka odsapka, a potem miły wieczór w Moravskim Sklipku
.