Góry Bystrzyckie i Orlickie: Sudecki Jeździec bez głowy - Lasówka (listopad 2008)W tej części Sudetów nie byliśmy od baaaaaaaaaaardzo dawna (nie liczę wypadów do Zieleńca 3/4 mojej rodziny, która - oprócz biegówek - lubi także narciarstwo zjazdowe), bardzo więc ucieszyła mnie perspektywa spędzenia tam weekendu
. Nie odstraszała nawet
paskudna pogoda, mróz i przenikliwy wiatr oraz gęsta mgła otaczająca wszystko wokół ... Dodawało to tylko tajemniczości miejscom, które przed wiekami przemierzał jeździec bez głowy...
Andrzejkowe lanie wosku celebrowaliśmy w miejscu, które już z nazwy pasowało jak ulał
.
"Andrzejówka" to stara chałupa odbudowana z ruin przez jej obecnego właściciela, pana Andrzeja. Świetne miejsce, zwłaszcza na wypad w cieplejszej porze roku, nam jednak nie było dane skorzystać z uroków przestronnego podwórza przy chacie.
Na sobotnią pieszą wycieczkę, ze względu na tę paskudną pogodę, wybraliśmy trasę bez większych różnic wysokości. Gdyby to było lato, to można by pokusić się o stwierdzenie, że to spacer dla emerytów. Przy takiej aurze, aż tak lekko nie było... Większość trasy przebiegała już po czeskiej stronie Gór Orlickich, pewnie kiedyś ją opiszę w
bardziej stosownym temacie. A tymczasem kilka słów o Lasówce, przez której całą długość przeszliśmy, zanim przekroczyliśmy rzeczkę Dziką Orlicę (stanowiącą naturalną granicę państwową) i przeszliśmy na czeską stronę.
O historii wsi możecie poczytać to, co wkleił na wskazaną wyżej stronkę pan Andrzej...
Chociaż wieś ciągnie się przez kilka kilometrów, domów nie ma tu zbyt wiele, a w mleku mgły nawet te istniejące gubią się, jak stoją trochę dalej od drogi. Po niektórych domach zostały tylko ruiny fundamentów, niewidoczne jednakże pod śniegową pierzynką. Sporo chałup czeka na gospodarzy, którzy wyremontują je tak, jak "Andrzejówkę" i jeszcze kilka innych starych domów. Są też w wiosce całkiem nowe domy letniskowe, walory Lasówki zostały ponownie odkryte
. Ale te nowe domy zupełnie mnie nie interesowały, wolałam przyglądać się tym starym oraz przydrożnym świątkom...
Po drodze odwiedziłam oczywiście tutejszy kościół pod wezwaniem Św. Antoniego.
Sam kościół może nie jest specjalnie zabytkowy (obecna budowla powstała w 1912 r.), ale warto tu zaglądnąć
właśnie z powodu płaskorzeźby Jeźdźca bez głowy umieszczonej na jednej z bocznych ścian świątyni.
Tak naprawdę to o historii tego jeźdźca nic pewnego nie wiadomo... Krążą o nim tylko legendy i jak to z takimi opowieściami bywa, wersji jest kilka. Można w nich jednak znaleźć jakąś wspólną nutę, prowadzącą do ruin zamku
Szczerba koło pobliskiego Gniewoszowa. O zamku poczytacie sobie sami w necie na wskazanej stronie albo w jakimś innym miejscu. Są tam oczywiście także fotki pokazujące, co z zamku pozostało... Jest też opisana jeszcze jedna, najpopularniejsza legenda związana z zamkiem.
Szczerbę oglądałam przed kilkunastu laty, gdy wracając z Międzygórza, zajrzeliśmy do ruin zamku oraz do położonej w pobliżu Solnej Jamy. Były to czasy zdjęć "kliszowych" no i cała była już zużyta podczas właściwego wyjazdu, na Szczerbę filmu nie wystarczyło. Jedyne zdjęcie z tych okolic to Gocha oglądająca śpiącego w Solnej Jamie nietoperza. Zdjęć z zamku więc nie mam, za to wspomnę teraz o
Jeźdźcu bez głowy, który z tego zamczyska się wywodzi.
Otóż, wydarzyło się to w XIV wieku, gdy zamkiem władał rycerz Głębosz. Miał on piekną córkę, którą dla własnego wzbogacenia postanowił wydać za mąż majętnego sąsiada, Tyczkę Panowica. Tyle, że wybraniec tatusia był brzydki i stary! Nie można się więc dziwić, że panna zakochała się nie w narzeczonym, lecz w młodym i urodziwym giermku. Młodzi postanowili uciec z zamczyska i zamieszać gdzieś daleko za górami i lasami, niestety Głębosz jakimś cudem dowiedział się o wszystkim i urządził zasadzkę na nieposłuszną córkę i jej wybranka. Zaczaił się na nich w świerkowym lesie, dziewczyna zginęła trafiona oszczepem, a giermkowi mieczem odcięto głowę...
Koń z jeźdźcem bez głowy przez kilka dni błąkał się po okolicy, siejąc blady strach wśród chłopów, poddanych Głębosza. Niektórzy twierdzą, że zabłąkany bezgłowy giermek do dziś cwałuje po nocach na swym rumaku, trzymając pod pachą odciętą głowę. I będzie tak jeździł do czasu, aż zostanie ścięty świerk, pod którym stracił głowę, a z tego drzewa zostanie wykonana kołyska dla jakiegoś dziecięcia...
Inna wersja legendy jest bardziej litościwa dla nieszczęsnego giermka. Według niej, jeździec bez głowy już zakończył swoją tułaczkę po lasach, spadając z konia w okolicach kościoła w Lasówce, gdzie został pochowany. I właśnie dlatego płaskorzeźba jeźdźca znalazła się na murze świątyni. A może było całkiem odwrotnie - kamiennemu jeźdźcowi z płaskorzeźby odpadła głowa, a potem dorobiono do tego legendę...
Wnętrze kościoła zdobi ołtarz główny z obrazem św. Antoniego oraz dwa ołtarze boczne z obrazami Maryji i św. Józefa.
Na terenie otaczającym kościół są pozostałości starego cmentarza.
Interesujący jest fakt, że na msze święte do kościoła w Lasówce przychodzą nie tylko mieszkańcy tej wsi, ale również Czesi mieszkający po drugiej stronie rzeki. Mają tu znacznie bliżej, niż do kościoła po swojej stronie granicy. Ksiądz zwraca się do tego grona wiernych także w ich rodzimym języku, a taca jest dwuwalutowa... Ogłoszenia parafialne obejmują również to, co się będzie działo w czeskiej świątyni w Orlickim Zahoři. Oba kościoły podejmują wspólne akcje, np. koncerty adwentowe czy jasełka.
Dzika Orlica jest więc dzisiaj całkowicie sztuczną
(pomimo swej naturalności przyrodniczej) granicą...