Rudawiec
Budziki nastawiliśmy sobie na 6.00. Plan na niedzielę był ambitny. Zdobycie górki i sprawny powrót do domu. Z łóżek ciężko nam było wstać. Po całym pensjonacie hulała jedynie cisza...
Już przed wyjazdem wymyśliłem sobie, że w Kotlinie Kłodzkiej zrobimy dwie górki. Wyczytałem, że Góry Bialskie są jednym z najmniej znanych zakątków Sudetów. Często zwane są Śląskimi Bieszczadami, gdyż leżąc nieco na uboczu rzadko staja się celem wędrówki przypadkowego turysty. I tak oto wymyśliłem dla nas Rudawca - najwyższy szczyt tych gór. Pomysł spodobał się reszcie ekipy...
Z Międzygórza wystartowaliśmy wcześnie rano. Obawialiśmy się o warunki drogowe, bo znów całą noc sypało a do pokonania mieliśmy prawie 900-metrową przełęcz Puchaczówka na drodze do Stronia Śląskiego.
Na przełęczy:
Nasze obawy były w pełni uzasadnione. Droga była zaśnieżona, ew. pokryta błotem pośniegowym. Poruszaliśmy się z niewielką szybkością. Na szczęście, pokonaliśmy przełęcz
.
W Stroniu Śl. szukaliśmy lokalnej drogi na Bielice. Tam to już był prawdziwy hard-core. Droga prawie nieprzetarta. Podwozie auta zasuwało po śniegu. A najlepszy numer był z pługiem, który nas mijał. Sądziliśmy, że będzie odśnieżał drogę. Ale, gdzie tam! Ten nawet nie uciekł na pobocze, żeby zrobić miejsce dla nas
.
Droga na Bielice:
W Bielicach zostawiliśmy auto na końcu wioski - gdzieś w pobliżu leśniczówki. Tam weszliśmy na zielony szlak prowadzący na Rudawiec. Szlak musieliśmy sami przecierać. Przed nami nikt się tam nie poruszał. Przez ostatnią noc przybyło trochę śniegu. Mogliśmy cieszyć oczy pięknem tegorocznej zimy. Brakowało tylko słońca...
Początek szlaku wiedzie zupełnie po płaskim terenie wzdłuż leśnej drogi. Potem, odbija on w prawo w las i jest bardziej stromy. I pewnie byłby o wiele trudniejszy do pokonania, gdyby nie gruba warstwa śniegu. Pod nią dawało się wyczuć lód - podobnie jak na Śnieżniku. Mieliśmy też drobne problemy z orientacją - albo znaki były za rzadko wymalowane, albo tak pechowo napadał śnieg na drzewa, że przykrywał oznaczenia
. Spacer był jednak bardzo przyjemny. Drzewa pięknie pokryte były białym puchem - zwłaszcza uroczo wyglądały małe choinki.
Wiola i Zosia
...a Paweł studiuje mapę
Widok na Góry Złote
Wiola schowana w choinkach...
Szczyt coraz bliżej...
Nieco przed szczytem szlak wiedzie po granicy polsko - czeskiej. Czesi wyznaczyli sobie tam trasę rowerową. Poruszaliśmy się wzdłuż niej. Po ok. 2 godzinach zdobyliśmy Rudawca. Jest to de facto drugi co do wysokości szczyt Gór Bialskich. Wyższa od niego jest Travna Hora (1121 m n.p.m.), a po polskiej stronie granicy jej drugorzędny wierzchołek - Postawna (1117 m n.p.m.). Jednak przez żaden z wymienionych wierzchołków nie prowadzi znakowany szlak turystyczny (pomiędzy nimi przebiega granica państwa), dlatego też na liście Korony Gór Polski znalazł się Rudawiec, stając się w ten sposób reprezentantem małych, ale pięknych Gór Bialskich. Różne źródła podają różną wysokość Rudawca Tabliczka na szczycie wskazuje 1105m. Inne źródła, w tym stronka
Korony Gór Polski podaje wysokość 1112m. Prawda pewnie leży...gdzieś po środku
.
Wiola & Robert na Rudawcu
Widoki ze szczytu:
Ze szczytu Rudawca można iść dalej zielonym szlakiem...prowadzi on na zdobyty przez nas dzień wcześniej Śnieżnik
. Jest to jednak długi spacer, ale przy ładnej pogodzie, dłuższym dniu sadzę, że byłby całkiem przyjemny
.
Zejście w dół było zdecydowanie łatwiejsze, bo sami sobie wyznaczyliśmy i przetarliśmy szlak
.
Mieliśmy drobny incydent z czeskimi biegaczami na nartach. Jeden z nich przyczepił się do nas, że chodzimy po torach dla narciarzy. Nie wdawaliśmy się w dysputę. Szliśmy szlakiem...zaczęła się też nieco poprawiać pogoda. Gdzie niegdzie zza chmur delikatnie przebijało słońce. Już nawet zaczęliśmy przypuszczać, że dopiero jak wyjedziemy, to zrobi się pogoda. I jak się potem okazało, wcale się nie pomyliliśmy
.
Zima w Górach Bialskich:
...i przeszkody na szlaku
W nieco ponad godzinę wróciliśmy pod auto. Czekał nas jeszcze przejazd do Opola, żeby odstawić mnie na pociąg. Na szczęście, odcinek z Bielic do Stronia został nieco odśnieżony i jechało się zdecydowanie lepiej. Bez większych problemów, choć z zachowaniem największej uwagi (szczególnie w lesie, gdzie leżało błoto pośniegowe) pokonaliśmy przełęcz ponad 700 m. na trasie z Lądka Zdrój do Złotego Stoku. Na tej drodze w 1993r. zginał ś.p. Marian Bublewicz - stoi tam obelisk ku Jego pamięci.
Poprawiła się też znacznie pogoda - pokazało się słońce. Szkoda, że o te dwa dni za późno...choć pewnie jeszcze gorzej dla tych, którzy spędzali i Święta i Sylwestra w górach licząc na szaleństwo na nartach. Ci nie mieli ani śniegu ani słońca
. Widzieliśmy również sporo samochodów jadących na stoki w niedzielne przedpołudnie. Pewnie, obejrzeli prognozę w TV i postanowili skorzystać z okazji. Ale, to nieliczni szczęściarze, co mają blisko w góry np. Wrocławianie...
Gdy tankowaliśmy gdzieś na stacji pod Lądkiem, obsługa stacji "współczuła" nam, że dopiero z naszym wyjazdem przyszła zima
. Wyjaśniliśmy, że my akurat aż tak bardzo nie mieliśmy powodów, żeby na pogodę narzekać...
Od Złotego Stoku warunki drogowe znacznie się polepszyły. Pewnie, po pierwsze dlatego, że wjechaliśmy na drogi wojewódzkie czy krajowe a po drugie w tych okolicach dało się zauważyć mniej śniegu.
Do Opola dojechaliśmy na kilka minut przed odjazdem mojego pociągu. Wygraliśmy wyścig z czasem. W pociągu miałem sporo czasu na przemyślenia, choć w mało komfortowych warunkach. Od Opola do Poznania stałem na korytarzu. To chyba mój rekord...choć co obecnie dzieje się na PKP, to ja mogę się cieszyć, że wtedy pociąg przyjechał do stacji docelowej planowo
.
Cały wypad był bardzo udany. Udało się wejść na dwie nowe górki, choć w Sudetach tyle tych masywów, że trzeba tygodni, żeby się z nimi choć trochę "zaprzyjaźnić". Kto wie, może II nieoficjalne górskie spotkanie zorganizujemy w jednym z sudeckich masywów
.
PS Danusiu, Kulki...miło nam poczytać o Waszych wejściach na Śnieżnik. Jak widać, każdy z nas wchodził w innych warunkach. My też życzylibyśmy sobie lepszej widoczności a tak, po prostu "zrobiliśmy" górkę
. Zastanawialiśmy się również, jakie były nasze pierwsze górki - mi nie wychodzi nic innego niż pobliska Śnieżka. Wiola nie pamięta, ale wie, że coś z Beskidu Śląskiego...
Danusia...Twoich ulubionych Gór Bialskich jedynie trochę spróbowaliśmy
. Apetyt jednak na dalsze poznawanie tego regionu mamy spory. I dopiero po powrocie analizując mapy dokonałem "odkrycia", że zaraz na początku był rozstaj szlaków "zielonych". Jeden prowadził na zdobyty przez nas Rudawiec, drugi zaś na...Kowadło. Oficjalnie najwyższy szczyt Gór Złotych
. Trzeba będzie wrócić kiedyś do Bielic...tak przy okazji, Danusiu, możesz do mnie napisać na:
adres e-mail widoczny tylko dla zalogowanych na cro.pl
Chciałbym z Tobą coś omówić i skonsultować...z góry dzięki
.
Jaskini Niedźwiedziej nie zwiedzaliśmy...choć wiemy, że jest to atrakcja w tej części Sudetów.
Mariusz, Sudetów coraz więcej...fajne górki na krótkie wypady
.
Tymona - Magda, Maslinka- Agnieszka...Moszna warta odwiedzenia. Przy ładnej pogodzie jest tam pewnie jeszcze ciekawiej i widoki lepsze
. A z "maslinkowych" Gliwic to przysłowiowy rzut beretem...
Obiecuję, że następny wpis będzie już w "babiogórskim" wątku
.